— Oznacza to, że profesor Turajew w ostatnich dniach nie bywał w instytucie?
— Całkiem słusznie.
— Cóż to, niedomagał?
— Nie, po prostu pracował w domu.
Milcząc wymienił ze Sternem i wdową spojrzenie: ależ nieobyty młody człowiek — przypuszcza, że profesor chodzi do pracy jak zwykły urzędnik.
— Tak… — Staszek przygryzł dolną wargę. — To znaczy pan ostatni widział żywego Turajewa?
— Tak mi się wydaje.
— Jak on wyglądał?
— Jak zwykle. Był, co prawda, zmartwiony, że hipoteza nie wyklarowuje się. On zawsze bywał przygnębiony, dopóki nie znalazł rozwiązania. — Zagórski westchnął i dodał: — Rozwiązanie również zawsze znajdował.
— Czy zamierzał położyć się spać?
— Nie. Odprowadził mnie do samochodu, zachwycał się gwiazdami, powiedział, że jeszcze posiedzi godzinkę, dwie. Pożegnaliśmy się i odjechałem.
— Samochód pana czy służbowy?
— Służbowy.
— Z kierowcą?
— Nie. To znaczy mamy etatowego kierowcę, ale… któż będzie trzymał człowieka do północy! Sam też prowadzę.
Kołomyjec zwrócił się do wdowy.
— Pani to potwierdza?
— Co właściwie?
— Że profesor Zagórski odjechał o jedenastej wieczorem, a pani mąż wrócił do domu?
— Tak. Położyłam się, lecz jeszcze nie spałam — słyszałam, jak wychodzili i rozmawiali… jak odjechał samochód Eugeniusza Pietrowicza. Słyszałam, jak Sasza wchodził po schodach.
„Sasza… Dla jednego profesor Turajew, ostoja nauki, dyrektor, dla kogoś innego poszkodowany, a jeszcze dla kogoś Sasza. Jak wiele imion ma człowiek!”
— Potem chodził z kąta w kąt… sypialnia jest akurat pod tym gabinetem — ciągnęła wdowa. — Jakieś pół godziny.
Być może i dłużej, ale usnęłam.
— Nocą niczego pani nie słyszała?
— Nie… chociaż śpię czujnie.
— Kto jeszcze, oprócz was obojga, był w domu?
— Nikt. Maria Samojłowna — oglądnęła się na drzwi — jest naszą pomocą domową… przyjeżdża porannym pociągiem, sprząta, gotuje obiad, a wieczorem wraca do naszego mieszkania w mieście.
„Jasne, pilnuje”. Kołomyjec również spojrzał na staruchę, która ciągle stała przy futrynie, żałośnie zacisnąwszy usta i utkwiwszy ciężkie spojrzenie w zmarłym. „Babcię, jeśli to będzie konieczne, wezwę oddzielnie”.
Nadeszła kolej na Sterna. Czy zmarły przedtem chorował? Raczej nie, odparł lekarz; czasami, rozumie się, niedomagał: wahanie ciśnienia krwi, bóle głowy, poranna neurastenia… ale wszystko to zauważa tylko lekarz, a nie sam pacjent. Te wahania stanu zdrowia pojawiały się u Turajewa po wytężonej pracy — zwłaszcza nocnej. Natomiast ogólnie jak na swój wiek i obciążenie pracą był zdrów jak rzadko kto — w każdym razie spośród ludzi pracujących umysłowo. Chodził z Chalilą Kurbanowną na rajdy, posiadał złotą odznakę turystyczną — prawda, Lilu? Ta kiwnięciem głowy potwierdziła.
— Na nic nie skarżył się w ostatnich dniach?
— Nie. Ostatnie badania profilaktyczne przechodził tydzień temu. Takie badania przeprowadzałem, będąc osobistym lekarzem profesora, co miesiąc, chociaż dla niego było to zawsze powodem do żartów. A więc: serce, płuca, nerwy, żołądek, gruczoły dokrewne… wszystko było w dobrym stanie. Wprost w doskonałym! Właśnie dlatego…
— Tak, tak. Co zostało ustalone podczas wstępnych oględzin zwłok?
Lekarz zawahał się z odpowiedzią, wzruszył ramionami i wyrzekł z lekkim zdziwieniem:
— Niczego właściwie nie ustaliłem! Takie mam wrażenie, że Aleksandrowi Aleksandrowiczowi po prostu przestało bić serce.
— Tak po prostu przestało bić? — z niedowierzaniem powtórzył Kołomyjec.
— Właśnie tak po prostu, młody człowieku, proszę sobie wyobrazić! To jest w tym najdziwniejsze. Coś podobnego zdarza się tylko w przypadku skrajnego wycieńczenia albo wygasania wszelkich sił życiowych w późnej starości i jeszcze z powodu oziębienia. W danym przypadku żaden z wymienionych czynników nie zaistniał. Dlatego też ośmieliłem się zaprosić…
Kołomyjec rozmyślał w skupieniu. Tak, jest to rzeczywiście dziwne, jak dziwne jest i to, że nieboszczyk okazał się względnie młodym człowiekiem, czterdziestoparoletnim. Jadąc tutaj, Staszek nastawił się, że zobaczy wyczerpanego siwego starca, wyschniętego i zgasłego w służbie nauce — i w okrągłej czarnej czapeczce, bez której w żaden sposób nie mógł sobie wyobrazić profesorów, jak milicjantów bez szarych czapek z malinowym otokiem. „Ech, trzeba było lekarza sądowego zabrać od razu ze sobą, znalazłby ze Sternem wspólny język. A tak, czy ja mogę mu zaprzeczyć? Wezwać teraz?… E, nie. Brak oznak nie jest poszlaką. A tu wszystko jest nie tak, nie ma nawet o czym w protokole pisać: tylko» nie «i» nie«. Trzeba kończyć”.
— Jest pan przekonany, że wszystko wygląda tak, jak pan mówi? — z naciskiem spytał lekarza.
Ten zmieszał się.
— N—no… ostateczna opinia w takich przypadkach jest możliwa tylko po badaniach anatomopatologicznych.
— O, właśnie zgodził się Staś — niech sekcja pokaże, że tak powiem, wewnętrzną istotę rzeczy. Mam nadzieję, że zgodzi się pan uczestniczyć w sekcji?
Stern powiedział, że tak, że uważa to za swój obowiązek.
We trzech znieśli zwłoki profesora i położyli je w czarnym zile — Zagórski sam to zaproponował śledczemu, na szczęście tym razem był również kierowca; ułożyli Turajewa na rozłożonych siedzeniach. Stern siadł obok, przytrzymując nie zginające się nogi nieboszczyka. Samochód powoli odjechał. Zagórski zaprowadził do domu wdowę, opiekuńczo objąwszy ją za drżące ramiona.
Staszek zatrzymał się na podwórzu — i nagle ze wszystkich stron otoczyła go wiosna. Otoczyła tym wilgotnym, znojnym upałem kwietniowym, kiedy człowiek czuje się nie samodzielną istotą, ale częścią budzącej się, nabierającej sił życiowych przyrody. Staje się wtedy zrozumiały i powiew wiatru, i ruch puszystych obłoków na białawym niebie, i przenikliwe i rozmarzone krakanie gawronów na zieleniejących topolach: „Kra! Chwała wiośnie, kra! Chwała życiu!”
Nawet jękliwe chóry żab, próbujących głosu po śnie zimowym, były teraz zrozumiałe dla Kołomyjca: „Kum, kum!.. chwała wiośnie! Kum… chwała życiu!”
Jeśli nie byłoby obcych języków, to jak odróżniłbyś profesora od wykładowcy?
K. Prutkow-inżynier Myśl nr 202
Sprawa właściwie została zakończona. Ale Staszek dla uspokojenia sumienia postanowił odwiedzić sąsiadów. Sąsiedzi — zarówno z prawej, jak i z lewej strony — także niczego nie słyszeli, nie widzieli, tylko wzdychali dowiedziawszy się o śmierci Turajewa, współczuli. „Cóż jeszcze?!” — zastanawiał się Kołomyjec wracając do willi. —
„Tak. Warto zabrać szklanki z resztkami herbaty. Oddam do analizy — ze względu na odciski palców i możliwe ślady trucizny…” — Chciało mu się śmiać. — „Znalazł sobie szef kogoś, na kim może się odgrywać, potulnego młodego specjalistę. Mógłbym ze złości rozdmuchać»sprawę zabójstwa«żeby zatrzęsło i prokuraturą, i wydziałem kryminalnym!”
Gniewnie tupiąc wszedł do gabinetu Turajewa. Gosposia zawieszała na oknach ciemne zasłony, zobaczywszy śledczego coś burknęła pod nosem. Zagórski siedział na fotelu obok biurka, przekładał kartki z notatkami. Szklanek na biurku nie było.
— Gdzie są szklanki? — zapytał Staszek gosposię.
— Jakie znów szklanki? — odezwała się nieprzychylnie.
Читать дальше