Wladimir Sawczenko - Retronauci

Здесь есть возможность читать онлайн « Wladimir Sawczenko - Retronauci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Kraków, Год выпуска: 1989, Издательство: Wydawnictwo Literackie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Retronauci: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Retronauci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zebrane opowiadania prezentują rozmaite odmiany literatury sf od „powieści kryminalnej w czterech trupach” do interesującej parafrazy motywu wehikulu czasu. Pisarz rezygnuje niekiedy z zasady prawdopodobieństwa naukowego na rzecz fantazji paradoksalnych hipotez i eksperymentów intelektualnych. Jego utwory dobrze osądzone są w codzienności radzieckiej, wiele tu trafnych obserwacji obyczajowych i humoru.

Retronauci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Retronauci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

O, nie wolno mi przegapić okazji. Urosłem tak bardzo w oczach szefa, że zaczął mi mówić per „pan”.

— Tygodniowy urlop od jutra.

— Tygodniowy?! szef zeskakuje z biurka. I to właśnie teraz, kiedy zostałeś tylko ty! Masz dobrze w głowie?… Dwa dni, i nie od jutra, lecz po powrocie Ryndyczewicza.

— Cztery, szefie. Koniecznie!

— Trzy doby — i ani godziny więcej.

No i masz, proś go!.. Wtedy miałem trzy dni i teraz też. Pojadę do niej. Teraz jest maj, w akademii rolniczej trwa sesja egzaminacyjna — Klaudię powinienem tam znaleźć. Czy zapamiętała błękitnookiego blondyna, z którym minęła się w lecie zeszłego roku nad Pronią? Zobaczy przypomni sobie. Nie może tak być, żeby między nami nic się nie zdarzyło — jeśli nie wtedy, to w przyszłości.

W ślepym zaułku

Filozoficzna powieść kryminalna w czterech trupach

To, co, jak mówią, jest ponad niebem […], co jest pod ziemią, co pomiędzy niebem i ziemią, co przeszłe, teraźniejsze i przyszłe — to jest wetkane i rozetkane w przestrzeni. [3] * Upaniszady. Z sanskrytu przełożył Stanisław F. Michalski. *

Brihadaranjaka Upaniszady

Część pierwsza: jeden plus jeden plus jeden…

Rozdział pierwszy

Nie płyń z prądem

Nie płyń pod prąd.

Płyń tam, dokąd trzeba.

K. Prutkow-inżynier Rady dla początkującego sportowca

— No, a co my z tym mamy wspólnego? — powiedział do słuchawki naczelnik wydziału śledczego, Andrzej Apollonowicz Mielnik, szczupły blondyn o energicznej twarzy i tak przenikliwie wesołym spojrzeniu, że aż przesłuchiwanym robiło się nieswojo. — Nie, nie, rozumiem, wielka szkoda, umarł wybitny człowiek i tak dalej. Lecz czy jest w tym smutnym wydarzeniu coś kryminalnego? Przecież wszyscy, nawiasem mówiąc, umrzemy — jedni wcześniej, inni później, znaczy się!

Na drugim końcu przewodu gorąco zaprotestowano. Mielnik potakiwał, ze zniecierpliwieniem poruszał mięśniami policzków i ustami, spoglądał na współpracowników spokojnie pracujących przy biurkach. Działo się to w pogodny poranek kwietniowy w mieście D. na południu.

— A może to zatrucie? podpowiadał naczelnik. Nie ma oznak zatrucia?… Uduszenie? Też nie ma? Tak więc właściwie, co macie, towarzyszu Stern? Przepraszam, ale postawię sprawę brutalnie: pan to oficjalnie zgłasza? Ach, nie po prostu pan przypuszcza, że jest to, znaczy się, nieczysta sprawa! Umarł nie tak sobie, ponieważ tak sobie umrzeć nie miał wystarczających powodów… (Śledczy Nestor Kandyba niezbyt głośno parsknął w papiery; Mielnik groźnie spojrzał na niego.) Widzi pan… a od nas oczekuje pan poważnych działań, znaczy się tego! Dobra. Przyślemy, proszę czekać.

Odłożył słuchawkę, obrzucił spojrzeniem podwładnych. Wszyscy pracownicy wydziału śledczego prokuratury miejskiej: starszy śledczy Kancelarow, za rok odchodzący na emeryturę, inspektor wydziału do walki z przestępstwami gospodarczymi Bakań, Nestor Kandyba i nawet Staszek Kołomyjec, przyjęty pół roku temu w charakterze młodszego śledczego, siedzący przy samych drzwiach — natychmiast udali, że są zajęci i obojętni na wszystko.

Staszek Kołomyjec (lat dwadzieścia siedem, absolwent prawa Uniwersytetu Charkowskiego, kawaler, barczysty sportsmen średniego wzrostu, twarz o świeżej cerze i wystających kościach policzkowych, z zadartym nosem, krótko ostrzyżony, wyczynowo uprawiający boks i strzelanie… — czytelnik, jak sądzę, domyślił się, że on będzie odgrywał główną rolę w naszej opowieści) nie podnosząc głowy poczuł, że przenikliwe spojrzenie Mielnika jest skierowane właśnie w jego stronę. „Mnie pośle, a niech go… — pomyślał markotnie. — Jestem dla niego zapchajdziurą”.

— Panie Stasiu — Mielnik nie omieszkał potwierdzić jego hipotezy — jest to sprawa akurat dla pana. Pojedzie pan do Kipienia. Powiadomiono mnie, że zmarł profesor Turajew, dyrektor Instytutu Problemów Teoretycznych. Zeszłej nocy. Ponoć w nie wyjaśnionych okolicznościach.

— A… na czym polega niejasność okoliczności? — odezwał się Kołomyjec.

— Otóż to na miejscu wyjaśnisz. Dzwonił osobisty lekarz profesora, Izaak Stern — ten, do którego nie można się dostać. Nic sensownego nie powiedział… Obawiam się, że tam niczego takiego nie ma, po prostu odezwała się w lekarzu ambicja zawodowa. Pacjent zmarł niezgodnie z zasadami medycyny… I doktor zdecydował się poskarżyć prokuraturze. Nie, nie, nie! — podniesieniem ręki Andrzej Apollonowicz powstrzymał protest, który był gotów wyrwać się z ust Kołomyjca. — Trzeba, panie Stasiu, trzeba. Dyrektor, członek Akademii Nauk, laureat… znaczy się.

W podobnych przypadkach zaleca się przejawiać… podejmować… żeby potem, na wszelki wypadek… Co więcej, był meldunek. Krótko mówiąc, do roboty. Pojedziesz za miasto, na taką okazję damy radiowóz. Tylko syreny nie włączaj, znaczy się!

— Zabrać lekarza sądowego? pochmurnie spytał Kołomyjec, wydostając się zza biurka.

— M—m… zdecydujesz na miejscu. Będzie trzeba, wezwiesz. Ruszaj.

Dopiero siedząc w radiowozie Staszek przypomniał sobie, że nie zdołał wyrazić protestu, iż wiecznie się go kieruje do najbardziej błahych i drobnych spraw. I w ogóle… to przezwisko „Staś”, które mógł traktować tylko jako naśmiewanie się: z wyglądu przypominał bardziej mieszkańca Riazania niż Polaka. Zmartwiony Kołomyjec sięgnął ręką do kieszeni po papierosa; nie znajdując papierosów zasmucił się jeszcze bardziej — i wtedy przypomniał sobie, że wczoraj wieczorem ponownie mocno postanowił, że rzuci palenie. Westchnął: skoro postanowił, musi wytrzymać.

Do Kipienia — osiedla letniskowego położonego nad brzegami malowniczej rzeki o tej samej nazwie — jechało się ze czterdzieści minut: najpierw południowo—zachodnią, dwupasmową, rozdzieloną trawnikiem asfaltową szosą, następnie skręcało się na prawo, na brukowaną drogę w stosunkowo dobrym stanie, wijącą się między sosnami i starymi drewnianymi oraz nowymi domkami z cegły, wśród piaszczystych pagórków, obok zaczynających kwitnąć ogrodów, obok sznurów z suszącą się bielizną i ujadających wściekle psów łańcuchowych — i już. Piętrowa Willa Turajewa stała na skraju osady, dalej widniały stawy hodowlane i fas sosnowy.

Na dźwięk dzwonka drzwi otwarła korpulentna starucha, której siwe rzadkie włosy były zwinięte na czubku w koczek. Kołomyjec przedstawił się, starucha niechętnie spojrzała na niego zapuchniętymi i zaczerwienionymi oczyma, odwróciła się i weszła na skrzypiące drewniane schody. Kiedy wchodzili na górę, pięć razy głośno westchnęła i trzykrotnie wysmarkała się w fartuch.

— …Proszę wybaczyć, Eugeniuszu Pietrowiczu — wchodząc do pokoju Staszek usłyszał wysoki, nerwowy głos — lecz w mojej praktyce i, o ile mi wiadomo, w ogóle w medycynie, każde zejście można odnieść do jednej z trzech kategorii: naturalna śmierć — z powodu chorób i oczywistych wypadków, ze starości… i — bo ja wiem, do czego jeszcze! — gwałtowna śmierć typu zabójstwo i również gwałtowna śmierć typu samobójstwo. Innych nie ma. Ponieważ brak oznak wskazujących, iż dany przypadek zalicza się do pierwszej kategorii, więc ośmieliłem się…

Wszystko to wypowiadał energicznie potrząsając łysą, okoloną czarnymi włosami głową mały otyły mężczyzna, zwracając się do kogoś wysokiego i szczupłego oraz stojącej obok kobiety w podomce w zielone, niebieskie, żółte i czerwone pasy. Usłyszawszy kroki zamilkli. Wszyscy odwrócili się.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Retronauci»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Retronauci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Retronauci»

Обсуждение, отзывы о книге «Retronauci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x