Wladimir Sawczenko - Retronauci

Здесь есть возможность читать онлайн « Wladimir Sawczenko - Retronauci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Kraków, Год выпуска: 1989, Издательство: Wydawnictwo Literackie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Retronauci: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Retronauci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zebrane opowiadania prezentują rozmaite odmiany literatury sf od „powieści kryminalnej w czterech trupach” do interesującej parafrazy motywu wehikulu czasu. Pisarz rezygnuje niekiedy z zasady prawdopodobieństwa naukowego na rzecz fantazji paradoksalnych hipotez i eksperymentów intelektualnych. Jego utwory dobrze osądzone są w codzienności radzieckiej, wiele tu trafnych obserwacji obyczajowych i humoru.

Retronauci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Retronauci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Co pan zamierza gotować? — pyta rybak w okularach.

— A, groch… to znaczy herbatę. (O mało co nie pomyliłem się.)

— No, to nie jest jedzenie. (W porządku.) Mamy tu stałe miejsce, zawsze zupę rybną gotujemy. (W porządku!) I pana moglibyśmy poczęstować… ale tym razem coś się nam nie powiodło. Jesteśmy z kołchozu, mamy normę trzydzieści kilo i dla siebie też trzeba… a nawet na śniadanie nie nałapaliśmy. (Niedobrze!) I gdzie się te ryby podziały?

Dopiero teraz dostrzegam, że rybacy mają niewesołe miny. Zaczyna mówić drugi, poprzednim razem milczący.

— Wiem, gdzie się podziały: to amatorzy dokarmiają, przynęcają. Ani dla siebie, ani dla ludzi. Taki na karmę dwa dodatkowe ogony złowi, a nam z tego powodu stałe miejsca pustoszeją!.. Złapałbym takiego… dałbym mu wiosłem po pewnej części.

— Dobra, chodźmy — okularnik wstaje, rzuca niedopałek; zwraca się do mnie. — Jeśli pan chce, to proszę z godzinkę poczekać. Popłyniemy w górę rzeki, nałapiemy na zupę. Przecież z rzeki ryba nie może uciec… Będzie zupa rybna z cebulką — och, pyszności!

— Nie, dziękuję — odpowiadam — nie mogę czekać.

Rybacy siadają do łódek, odpływają w górę rzeki… Hm, tak… to mnie trzeba by wiosłem po tamtej części: mój koncentrat grochowy spowodował to wszystko. Oczywiście! Był z przyprawami, rozmoczył się — i popłynął smaczny nurt w czystej wodzie Proni, jak zapach szaszłyku na świeżym powietrzu. Wszystkie okoliczne ryby rzuciły się tam, żeby spróbować lub chociażby popatrzeć, co też tak smacznie pachnie. Rybacy tam się obłowią, fakt. Tak się wygłupić!

Nie gotuję już herbaty i w ogóle straciłem apetyt. Chcąc się jednak posilić jem chleb z cukrem (to wszystko, co mi zostało), zapijam wodą źródlaną; nie gorsza przecież od herbaty, pierwszorzędna. Siedzę tu mniej więcej tyle czasu, ile zeszłoby na ugotowanie i zjedzenie zupy rybnej z cebulką, a potem na zapalenie papierosa i pogodną rozmowę: następnie wstaję i idę szybkimi krokami dalej. Obok krzyża, polną drogą wijącą się na wysokim brzegu, skąd roztacza się wspaniały widok na dolinę, łąki, zagajniki i na białe, wyraziste obłoki na błękitnym niebie. Ale nie mam ochoty na podziwianie krajobrazu, na duszy mi jakoś niespokojnie.

Tak się zbłaźnić! Myśleć trzeba, albo chociaż pamiętać, z jakiego nieistotnego powodu, który doprowadził do straszliwych następstw, masz tę retromisję… No, to są różne rzeczy, uspokajam samego siebie, przyroda to nie technika, nie wyłazi ze skóry, swobodna i bujna, w przyrodzie z powodu drobiazgów nie bywa poważnych następstw. Tak więc wszystko sprowadzi się do tego, że zostanę bez jedzenia.

Przekonawszy i uspokoiwszy siebie wychodzę na pagórek, z którego rozciąga się widok na pokryte kępami dawne bagno i na omijającą je drogę. I… idę na przełaj. Stchórzyłem. Niech to diabli — a może na tej polnej drodze ukąsi mnie wąż, zamęczą komary, samochód potrąci (nie widziałem ani jednego przez cały czas). I znowu stąpam to po kępie, to obok, to na prawo, to w bok, przerzucam plecak przez rowy pełne błotnistej mazi, skaczę z rozbiegu. W samo południe słońce praży, chmarami wiją się nade mną muchy, siadają na mnie, żeby podjeść sobie, bezbłędnie wybierając najbardziej delikatne kawałki skóry obok oczu, ust i nosa; jestem spocony i spieniony… Wreszcie wydostaję się nad rzekę i już nie rozpoznając, czy to ta plaża, czy nie, zrzucam ubranie, skaczę do wody — i ponad godzinę kąpię się, dochodzę do siebie, znika przegrzanie i pulsowanie w skroniach.

I oto w dali — tamta wieś: idą stamtąd naprzeciw mnie po piaszczystej drodze dwie dziewczyny. Jedna wysoka i przy kości, jasnowłosa, w wypłowiałej sukience i w okularach przeciwsłonecznych, na ramieniu ma coś w kształcie trójkąta — łatę mierniczą. Druga jest znacznie niższa, w szarych szortach i kretonowej bluzeczce z gracją zawiązanej na węzeł na opalonym brzuchu, w ręku ma zeszyt w ceratowej oprawie. Dzieli nas jeszcze dwieście metrów i nie widać ani węzła, ani w co jest oprawiony zeszyt — ale ja przecież wiem.

I jeszcze wiem, że dziewczyna ma szare oczy, śpiewny głos, przyjemne, jakieś takie pokorne ramiona, zgrabne, chociaż nieco grube nogi z małymi stopami i nieduże, jędrne piersi. Wiem o niej wszystko… To Klaudia.

Zaraz się spotkamy, zapytam, czy daleko jest jeszcze do Sławgorodu i którędy lepiej iść. „A po co iść — odpowie wysoka — kiedy za godzinę będzie ze wsi autobus! Trzydzieści kopiejek — i jest pan na miejscu”. — „Wolę pieszo, to ciekawiej” — odpowiem. — „A… jak pan woli”. — „Panie zapewne nie są ze wsi?” I wysoka chętnie oznajmi, że są studentkami akademii rolniczej w Górkach (w górnym biegu Proni i Basi, skąd szedłem), tu są na praktyce i idą mierzyć pokos.

A niższa nic nie powie, tylko będzie patrzyła na mnie jasno i przenikliwie, jakby mówiła wzrokiem: „No, wymyśl coś! W przeciwnym razie zaraz się rozstaniemy — na zawsze… Wymyśl, jesteś przecież mężczyzną”. I zapragnę objąć ją za miłe, pokorne ramiona.

…I wymyśliłem: kiedy odeszły i ona oglądnęła się, zawołałem: „Proszę pani, można poprosić na minutkę?” Wymieniła spojrzenie z koleżanką, podeszła. Rozmawialiśmy nie minutę, lecz pięć: tamta niecierpliwie wołała ją, lecz powiedziałem: „Proszę iść, koleżanka panią dogoni!” — i Klaudia przytaknęła, że dogoni. Rzeczywiście, po chwili pobiegła, żeby ją dogonić — tylko bose stopy zamigotały w kurzu. Ja zaś poszedłem nie do wsi i nie dalej, lecz na lewo, do stogu nad urwiskiem pięknego zakola Proni. I chociaż umówiliśmy się, że za godzinę Klaudię rozboli głowa, postanowiłem czekać na nią trzy godziny — tak bardzo była sympatyczna.

Przyszła po dwóch godzinach. Usiadła obok nad urwiskiem, spuściła nogi, spojrzała na mnie błyszczącymi oczyma, powiedziała:

— A Swieta mówi: „Dobrze wiem, dlaczego rozbolała cię głowa!” — i łagodnie roześmiała się.

I tam w naszym zakolu, pod naszym stogiem, spędziliśmy razem trzy doby. Rano wracała do wsi, jakoś dawała sobie radę z praktyką, przynosiła od gospodyni, u której kwaterowała, albo ze sklepiku coś do jedzenia — a później czas należał do nas. I pogoda była akurat jakby dła nas, nawet noce były ciepłe. Wędrowaliśmy po łąkach i nad rzeką — i całowaliśmy się, kąpali, rozmawiali, śpiewaliśmy piosenki (okazało się, że podobają się nam te same) — znów całowaliśmy się; nocą pokazywałem jej gwiazdy albo opowiadałem coś wesołego — śmiała się z wdzięcznością, ocierała twarzą o ramię albo o pierś… i znowu całowaliśmy się… Nie jestem wielkim znawcą kobiet, nie miałem ich wiele, lecz ta była niczym woda źródlana.

Ale trzeciego dnia znudziło mi się to… nie tyle znudziło, prawdę mówiąc, ile zaniepokoiło: nie może to między nami dalej trwać tak po prostu, trzeba się na coś zdecydować… a nie byłem gotów, żeby podjąć decyzję. I powiedziałem jej, że muszę wracać, że niby w poniedziałek trzeba być w pracy. Odprowadziła mnie do autobusu, trzymała moją dłoń, lekceważyła spojrzenia wiejskich bab i koleżanek z praktyki, przytulała się do mnie i ciągle powtarzała: „Napisz do mnie… napisz!”

Obiecałem… i nie napisałem. Powstrzymało mnie przypuszczenie, które często nawiedza mężczyzn po tym, kiedy „dopną swego”: coś nazbyt łatwo mi uległa. Uległa mnie — i innemu tak ulegnie. W ogóle nie bardzo odpowiadała obrazowi „dziewczyny moich marzeń”, który majaczył w mojej inteligentnej duszy, f tak się to skończyło. A teraz nawet się nie zacznie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Retronauci»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Retronauci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Retronauci»

Обсуждение, отзывы о книге «Retronauci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x