— Jeśli chcesz — odezwał się Kwame z przewrotnym uśmiechem, kiedy Johann zatrzymał łazik po raz trzeci, żeby sprawdzić, czy przedmioty w bagażniku znajdują się na swoich miejscach — mogę jechać w lodomobilu i pilnować, by nic nie wypadło.
Johann uświadomił sobie, że zaczyna zachowywać się nienaturalnie i postarał się odprężyć. Zapytał Kwamego, jak spędzał czas w Afryce, kiedy był chłopcem. Okazało się, że Kwame urodził się i wychowywał w niewielkiej wiosce w zachodniej Tanzanii, niedaleko Serengeti. Kiedy Kwame w barwnych, pełnych życia słowach opowiadał mu historie z czasów dzieciństwa, nawet Johann, nie grzeszący przecież zbytnią wyobraźnią, mógł bez trudu zrozumieć, jak mogło wyglądać życie w małej wiosce, i przeżywać spotkania z legendarnymi dzikimi zwierzętami z rezerwatu.
Kiedy w końcu dotarli do skraju lodowca i przesiedli się z łazika do lodomobilu, ich prędkość podróży znacznie wzrosła. Johann trzymał się dobrze znanych szlaków tak długo, aż dotarli do okolic pełnych małych, lodowych pagórków i dolin, gdzie zgodnie z mapą doktor Won miał znajdować się prostokątny otwór. Po krótkim czasie udało się im go odnaleźć; rozstawili wiec namiot na płaskim miejscu w pobliżu.
Z początku żaden mężczyzna nie mógł zasnąć. Przez godzinę rozmawiali, leżąc obok siebie w śpiworach i porozumiewając się ze sobą przez mikrofony hełmów. Kwame przyznał, że trochę się boi, ale jest bardzo podniecony. Oświadczył Johannowi, że z czasów dzieciństwa przypomina sobie pewną noc, którą spędził w Serengeti pod gołym niebem. Jako kilkunastoletni chłopiec zarabiał wówczas na życie, pomagając kucharzowi przygotowywać posiłki i zmywając naczynia w czasie bezkrwawego safari.
— Ten drugi chłopak i ja postanowiliśmy, że będziemy spali z daleka od innych — powiedział. — Przenieśliśmy więc nasze śpiwory o kilkaset metrów na południe i ułożyliśmy blisko miejsca, gdzie pod małym wodospadem utworzyło się urocze jezioro. Rozjaśniona księżycowym blaskiem noc była cudowna, ale bardzo ciepła, więc spaliśmy nie rozstawiwszy namiotu. Zasnąłem licząc gwiazdy na niebie… Po kilku godzinach obudziłem się zlany potem i postanowiłem wykąpać się w jeziorze. Kiedy wypłynąłem na środek, ujrzałem ogromnego krokodyla przyglądającego mi się z odległości jakichś trzydziestu metrów. Zaczął płynąć w moją stronę, a w jego oczach odbijał się blask księżyca… Byłem przerażony. Miałem szczęście, że krokodyl nie był głodny, gdyż w przeciwnym wypadku nie usłyszałbyś tej opowieści. Ale mieszanina podniecenia i strachu, jaką czuję w tej chwili, jest podobna do tego, co czułem, gdy płynąłem w głębokiej wodzie, obserwując krokodyla.
Następnego dnia od rana pracowali niemal w całkowitej ciszy. Postępowali zgodnie z planem, który wcześniej ułożyli w Valhalli. Ostrożnie rozwinęli dwie dwudziestometrowe sznurowe drabinki i sprawdzili każdy ich szczebel — czy jest mocny i dobrze przywiązany. W pobliżu jednego rogu prostokątnego otworu Kwame wbił w lód cztery nowe paliki (dwa poprzednie, o których wspominała w swoim pamiętniku doktor Won, wciąż jeszcze tkwiły w lodzie, ale do żadnego nie była przywiązana lina), a Johann w tym czasie sprawdził małe roboty wyposażone w ruchome kamery. Upewniwszy się, że działają, on i Kwame przywiązali koniec każdej liny drabinki do jednego palika, a później opuścili ją w głąb otworu. Nie usłyszeli jednak odgłosu uderzenia szczebli o dno. Zrozumieli, że głębokość dziury musiała być większa niż dwadzieścia metrów.
Potem Johann i Kwame przymocowali reflektory górnicze do hełmów swoich kosmicznych kombinezonów, a następnie zaczęli opuszczać się w głąb otworu.
— Czy nie sądzisz, że to dziwne — odezwał się w pewnej chwili Johann, poprawiając swój reflektor — iż lodomobil naukowców wygląda, jakby nikt go nie ruszał od ponad roku, jaki upłynął od czasu ich wyprawy, a wbite przez nich paliki znajdują się wciąż na swoich miejscach?
Kwame wzruszył ramionami.
— Nie dziwniejsze niż wszystko inne — odparł.
Zeszli na sam koniec drabinek, mijając po drodze pięć par obszernych, prostokątnych wejść do korytarzy wykutych w lodzie po obu stronach centralnego otworu. Zatrzymawszy się na końcu, zapalili latarki i zaczęli oświetlać znajdującą się pod nimi przestrzeń. Stwierdzili, że widnieją tam jeszcze dwa poziomy korytarzy, a dno centralnego otworu znajduje się o jakieś osiem do dziesięciu metrów poniżej końca drabinek. Bez trudu umieścili roboty z kamerami w wylotach wszystkich korytarzy, po jednym w każdym wylocie, a potem wrócili na powierzchnię, żeby włączyć ich sterowniki. Osiem spośród dziesięciu kamer funkcjonowało doskonale, zajmując zgodnie z programem wyznaczone im stanowiska po upływie dwunastu minut od chwili włączenia sterowników. Dwa roboty rezerwowe umieścili w korytarzach, z których dwa poprzednio wysłane nie przekazały żadnych obrazów. Te rezerwowe automaty zaprogramowali na krótszy czas badania korytarzy niż tamte wysłane przed nimi.
Przez następne dwie godziny Johann i Kwame przeglądali nie obrobione obrazy wideo. Obok namiotu ustawili aparaturę elektroniczną, której głównym elementem był telewizyjny monitor. Stwierdzili, że tylko niewiele ujęć nadaje się do oglądania bez użycia algorytmów obróbki obrazów zapisanych w podręcznych procesorach.
Była to bardzo nudna praca. Większość ujęć przedstawiała tylko białe lodowe ściany. Dopiero pod koniec dnia, kiedy
Johann i Kwame byli wyczerpani, zaczęli pojmować ogólny kształt podziemnego świata.
— Przypuszczam, że pierwsze dwa poziomy nie pełnią żadnej ważnej funkcji — odezwał się Kwame podczas jakiejś krótkiej przerwy. — Stanowią labirynt korytarzy i ślepych zaułków mających wprowadzić w błąd, a może zwabić w pułapkę każdego, kto znajdzie się w środku przez przypadek.
— W takim razie co sądzisz o tych dziwnych napisach na ścianie, czy czymkolwiek jest to, co widzieliśmy, a także o tej tajemniczej grupie rzeźb lodowych na drugim poziomie? — zapytał go Johann.
— Jeżeli oprócz nich nie ma czegoś więcej jeszcze głębiej w korytarzach, poza zasięgiem naszych kamer, nadal nie sądzę, by poziom drugi zawierał coś ciekawego — stwierdził Kwame. — Intuicja podpowiada mi, że jeżeli w tym miejscu jest coś ciekawego, zaczyna się na trzecim poziomie pod powierzchnią… A poza tym nie będziemy mogli powiedzieć nic więcej na temat tych dziwnych obiektów sfilmowanych przez kamery, dopóki sami ich nie zobaczymy.
Resztę dnia obaj mężczyźni spędzili, badając obrobione obrazy przedstawiające trzeci poziom i układając plany na dzień następny. Postanowili, że najważniejszą sprawą będzie obejrzenie grupy tajemniczych przedmiotów o zaokrąglonych kształtach, znajdujących się o jakieś sto metrów od centralnego otworu i blokujących ciągnący się na południowy zachód korytarz na trzecim poziomie.
Zanim ułożyli się w śpiworach do snu, Johann wyciągnął radiotelefon i połączył się z Narongjem. Nie kryjąc podniecenia, opowiedział mu o wszystkim, co odkryli.
— A co z grupą zaginionych naukowców? — zapytał Narong. — Nie wspomniałeś o nich ani słowem.
— Nie znaleźliśmy żadnego śladu, by móc stwierdzić, co się z nimi stało — odrzekł Johann. — Żadnych kości, strzępów ubrań, kawałków liny… niczego. A przyglądaliśmy się obrazom bardzo uważnie.
— Nie mogli po prostu rozpłynąć się w powietrzu — stwierdził Narong. — No cóż, uważaj na siebie jutro i zadzwoń do mnie, kiedy znajdziesz coś niezwykłego.
— Też uważam, że to bez sensu — odezwał się Kwame, kiedy Johann odłożył słuchawkę radiotelefonu. — Czy nie dziwi cię, że dno dziury jest takie czyste? My sami przecież, kiedy spuszczaliśmy drabinki, musieliśmy zaśmiecić je kawałkami lodu. A z pewnością wpada ich tam więcej, kiedy wieją silne wiatry.
Читать дальше