— Zamiast niego jest platforma łącząca nasz korytarz z innym po drugiej stronie. Ten bałwan ciągnie mnie… Cholera, Johannie, ona się porusza! To jakaś diabelska winda! Jedziemy teraz w górę. Do widzenia, Johannie, do widzenia!
Następne dwie godziny, które Johann spędził w podziemnym świecie, upłynęły mu jak we śnie. Znacznie później, kiedy usiłował komuś opowiadać, co w ciągu tych dwóch godzin zobaczył i przeżył, poznał pełne znaczenie zwrotu „niemożliwy do opisania”.
Śniegowy bałwan, a właściwie jeszcze jeden dziwny stwór podobny do tego, który uprowadził Kwamego, wysiadł z windy na poziomie Johanna pięć minut po tym, jak zniknął Tanzańczyk. Kiedy bałwan znalazł się o dziesięć metrów od mężczyzny, wstęga białych cząstek odfrunęła szybko w głąb korytarza. Po krótkim spazmatycznym drżeniu, jakie przebiegło zdumiewająco gładką powierzchnię torsu stwora, ukazał się wyrostek w kształcie cienkiej, stożkowe zakończonej, pozbawionej dłoni ręki, która jednak nie pochwyciła Johanna. Biała kończyna wykonała tylko gest oznaczający bez wątpienia: „chodź ze mną”. Johann usłuchał i przez następne dwie godziny biały stwór oprowadzał go po podziemnym królestwie.
Zaczęli wędrówkę od wielkich białych drzwi, zajmujących całą wysokość korytarza, od podłogi do sufitu. Johann widział je, gdy wspiął się na kapelusz muchomora. Kiedy bałwan je otworzył, oczom mężczyzny ukazała się dalsza część korytarza, rozjaśniona białym światłem emanującym z lodowego sufitu i ciągnąca się przed nim jak okiem sięgnąć. W otwartych wnękach, wykonanych w obu bocznych ścianach korytarza, znajdowały się różne przedmioty. Johann widział je, ale nie miał pojęcia, na co patrzy. Mógł być pewien jedynie tego, że wszystkie były białe i miały gładkie powierzchnie oraz zaokrąglone kształty. Poza tym na wszystkich było widać cienki czerwony pasek albo inne czerwone oznaczenia, a w każdej wnęce umieszczono wyłącznie przedmioty o identycznych kształtach. Nawet tylko podobne do siebie, lecz różniące się wielkością, czerwonymi znakami lub kształtem, znajdowały się w oddzielnych niszach.
Johann mrużył oczy przed dobiegającym go zewsząd jaskrawym światłem, które odbijało się od lodowych płaszczyzn i od białych przedmiotów. Często musiał zamykać oczy, żeby nie oślepnąć.
Nie zatrzymując się, przez kilkaset metrów podążał za śniegowym przewodnikiem. Próbował zrozumieć coś z tego, co go otacza, ale nadaremnie. I wnęki, i zgromadzone w nich przedmioty, różniły się bardzo zarówno kształtem, jak wymiarami. W jednej niszy, w której mógłby się zmieścić duży telewizor, znajdowały się tysiące identycznych małych białych pierścieni o średnicach nie większych od paznokcia. Pośrodku, wzdłuż obwodu każdego, było widać cienki czerwony pasek. Inna wnęka, a raczej komora ciągnąca się przez dwadzieścia pięć czy trzydzieści metrów po prawej stronie korytarza, w porównaniu z poprzednimi wydawała się gigantyczna. W jej środku zmagazynowano kilkanaście ogromnych, leżących na podłodze białych cylindrów.
Kiedy ściany i sufit korytarza niespodziewanie się skończyły, śniegowy bałwan się zatrzymał i pokazał wyciągniętym wyrostkiem w górę. Znaleźli się w dużym, wykutym w lodzie magazynie, tak wielkim, że ledwo widoczny sufit musiał znajdować się tuż pod powierzchnią Marsa. Kiedy Johann wyciągał szyję, żeby obejrzeć ogromne pomieszczenie, poczuł, że kręci mu się w głowie. Po chwili bałwan odwrócił się i poklepał go wyrostkiem po ramieniu, dając znak, by wszedł za nim do magazynu.
Zatrzymali się na środku i dopiero wówczas Johann mógł dojrzeć wszystkie lodowe ściany. Miały co najmniej piętnaście metrów wysokości i zawierały jeszcze więcej wnęk ze złożonymi w nich przedmiotami. Na podłodze magazynu o wymiarach boiska do piłki nożnej ustawiono w równoległych szeregach lodowe regały. Zajmowały niemal całą wolną przestrzeń. W regałach wykonano inne nisze, które także wypełniono różnymi przedmiotami. Kiedy Johann rozglądał się po sali, ujrzał nagle dziwny pojazd. Miał kształt gigantycznej białej misy i poruszał się na czerwonych kółkach. W zagłębieniu misy znajdowała się garść poskręcanych, podobnych do precli części. Pojazd przejechał obok nich, kierując się ku jakiemuś niewiadomemu celowi. Przed sobą, w jednym z równoległych korytarzy, Johann ujrzał, jak następna taka biała misa konwulsyjnie zadrżała. Po chwili z jej środka wyłonił się długi, biały, skierowany ku górze wyrostek, który zgrabnie wyłuskał z jakiejś niszy kilka białych, podobnych do śrub elementów.
Śniegowy bałwan pozwolił Johannowi przez kilka minut oglądać pomieszczenie, a potem ruszył jednym z przejść, tocząc się na deskorolce. Opuściwszy magazyn, znaleźli się w długim, nie oświetlonym korytarzu, w którego lodowych ścianach nie było ani jednej wnęki. Dziwny stwór poruszał się tak szybko, że Johann obciążony kosmicznym kombinezonem i plecakiem z trudem dotrzymywał mu kroku. Był wyczerpany, kiedy w końcu dotarli do windy i zjechali nią jeszcze kilka poziomów niżej, w głąb podziemnego świata.
Tutaj także śniegowy bałwan powiódł Johanna ciemnym korytarzem wydrążonym w litym lodzie. Skręcili najpierw w prawo, potem w lewo i znaleźli się w innym tunelu, wyglądającym dokładnie tak samo jak poprzedni. W końcu dotarli do jeszcze jednych wysokich białych drzwi. Otworzyły się, kiedy bałwan ich dotknął, i Johann znalazł się w kolejnym rzęsiście oświetlonym wielkim pomieszczeniu, wykutym głęboko pod powierzchnią marsjańskiego lodu.
Po obu stronach przejścia ujrzał wykonane z przezroczystego szkła albo plastiku i hermetycznie zamknięte pojemniki pełne różnobarwnych płynów. Czasami dwa albo trzy takie zbiorniki ustawiono po tej samej stronie przejścia, jeden na drugim. Znajdująca się w nich ciecz miała najczęściej barwę błękitną, jasnobrązową albo zieloną.
Większość pojemników sprawiała wrażenie, że oprócz cieczy nie zawiera niczego więcej. Tylko w kilku można było zobaczyć takie same przedmioty, jakie Johann widział we wnękach na wyższym piętrze. W jednym zbiorniku wypełnionym zielonkawą cieczą ujrzał coś ciemnoczerwonego przypominającego kształtem rozgwiazdę. Przyklejone do szyby, sprawiało wrażenie, że jest żywe, ale zanim Johann mógł przyjrzeć się dokładniej, żeby stwierdzić, czy się rusza, śniegowy bałwan znów poklepał go po ramieniu. Kiedy jednak przechodzili obok następnego pojemnika, Johann obejrzał się i zobaczył, że z jednego końca rozgwiazdy wyrasta jakaś długa odnoga, cała biała, ale pokryta skomplikowanym, podobnym do sieci żyłek czerwonym wzorem.
Johann odnosił wrażenie, że znajduje się w jakimś muzeum czy akwarium. Nie miał tylko pojęcia, czym lub kim były zgromadzone tu eksponaty.
Śniegowy bałwan wiedział jednak dobrze, dlaczego przyprowadził mężczyznę właśnie tutaj. Kilka razy skręcili — ta sala, podobnie jak poprzednia, miała wiele krzyżujących się pod kątem prostym korytarzy — aż w końcu znaleźli się przed umieszczoną w ścianie wielką szybą. Osłaniała dużą wnękę wypełnioną cieczą o tak pięknej, błękitnej barwie, że Johann natychmiast skojarzył ją z barwą toni górskiego jeziora. Dziwny stwór zatrzymał się przed szybą i zapukał w pojemnik z cieczą. Przez chwilę Johann nie widział, by odniosło to jakikolwiek skutek. Później ujrzał, jak coś, a raczej ktoś podpływa z przeciwnej strony szyby. Omal nie zemdlał.
Za szybą zobaczył piękną, złotowłosą, jasnoskórą dziewczynkę, najwyżej sześcioletnią. Wyglądała jak każde ludzkie dziecko z wyjątkiem płetw wyrastających jej w miejscach, w których powinny znajdować się dłonie i stopy. Podpłynęła do Johanna i ujrzawszy go, niepewnie się uśmiechnęła. Johann stał jak sparaliżowany, a dziewczynka obróciła się zwinnie w wodzie, wypuściła kilka pęcherzyków powietrza z ust i poklepała płetwą w szybę. Nie zastanawiając się, co robi, Johann także poklepał szybę ze swojej strony.
Читать дальше