Gentry Lee
Świetlani Posłańcy
5 tom Ramy
(Przełożył; Andrzej Syrzycki)
Chciałbym podziękować wszystkim ludziom, którzy podczas pisania tej powieści wspierali mnie i zachęcali, a w szczególności mojej żonie Stacey i mojej redaktorce Jennifer Hershey, które cierpliwie wysłuchiwały mnie setki razy. Chciałbym również podziękować moim siedmiu synom: Cooperowi, Austinowi, Robertowi, Patrickowi, Michaelowi, Travisowi i Hunterowi — za wypełnienie mojego życia miłością, radością i pełnią szczęścia, dzięki czemu było mi łatwiej skupić się i poświęcić światu, jaki stworzyła moja wyobraźnia.
Dużą rolę w nadaniu ostatecznego kształtu tej powieści odegrała Jennifer Hershey. Jej niezwykła wnikliwość niewątpliwie przyczyniła się do poprawy jakości tej książki. Również jej niezachwiana wiara w sukces Świetlanych posłańców pomogła mi pokonać niejedną trudną przeszkodę.
Dziękuję również Janis Dworkis, entuzjastycznie nastawionej koleżance, której uwagi na temat planów tej książki ceniłem sobie bardzo wysoko, a także Arlene Jacobs, z którą omawiałem niektóre zagadnienia medyczne związane z przyjściem na świat Marii.
Na końcu chciałbym podziękować swojemu nauczycielowi i przyjacielowi Arthurowi C. Clarke'owi, którego hojność umożliwiła mi rozpoczęcie kariery pisarskiej na dość późnym etapie mojego życia.
Kiedy skończyłem czytać Świetlanych posłańców, poczułem się jak instruktor lotnictwa, który właśnie wysłał swojego ucznia na samodzielny lot w bezchmurne niebo i z otwartymi ustami patrzył, jak ten wykonuje zapierające dech akrobacje. Gratuluję Ci, Gentry: Naprawdę trudno mi uwierzyć, że prawie dziesięć lat temu zaczęliśmy się zajmować tą kosmiczną przygodą.
Czy naprawdę minęło dopiero osiem lat od czasu, kiedy mój nieżyjący już agent, Scott Meredith, nalegał, bym spotkał się z Gentrym Lee? Mając wiele innych projektów na swojej liście, nie paliłem się do spotkania z jeszcze jednym potencjalnym współpracownikiem. Wówczas jednak Scott zaczął wyliczać korzyści: Gentry pracował w Jet Propulsion Laboratory i był głównym inżynierem projektu Galileo. Przedtem zaś był kierownikiem wydziału analiz naukowych i planowania eksperymentów z marsjańskimi ładownikami typu Viking. Ponieważ tak bardzo zależało mu na uświadomieniu ludziom, co dzieje się w kosmosie, do spółki z Carlem Saganem utworzył telewizyjne przedsiębiorstwo produkcyjne; tak narodził się Cosmos.
Takiego człowieka miałem poznać osobiście. Gentry znalazł się na pokładzie samolotu lecącego do Sri Lanki, a reszta jest historią. Owocami naszej współpracy były trzy kolejne po Spotkaniu z Ramą książki: Rama II, Ogród Ramy oraz Tajemnica Ramy.
W trakcie pisania ostatniego tomu, Tajemnicy Ramy, wydanego w 1994 roku, Gentry stworzył tyle tak fascynujących postaci i sytuacji, że stało się jasne, iż mamy w rękach cały nowy, domagający się opisania wszechświat. Ja jednak nie miałem ani czasu, ani energii na to, by pomóc Gentry'emu. Tak wiec byłem wielce szczęśliwy, mogąc mu powiedzieć: „Jest twój”. W rezultacie powstała niniejsza powieść, którą, mogę zapewnić, w 99,999 procentach napisał Gentry (udało mi się wyłapać parę błędów).
Świetlani posłańcy sprawią radość nawet tym, którzy nie zapoznali się z czteroksięgiem Ramy, chociaż przeczytanie wcześniej napisanych tomów z pewnością pozwoli lepiej zrozumieć treść tej książki. Jest możliwe, że największym sukcesem Gentry'ego było dokonanie czegoś, co Somerset Maugham określił kiedyś mianem najtrudniejszej sztuki w literaturze: stworzenie postaci, która jest niemal nieskazitelnie dobra. Sprawił, że taki zagorzały agnostyk jak ja stał się trochę bardziej tolerancyjny wobec tak nieposzlakowanej świętości.
Mam nadzieję, że i wy, podobnie jak ja, będziecie czekali z taką samą niecierpliwością na to, co zdarzy się w następnym tomie, zatytułowanym: Double Fuli Moon Night.
Arthur C. Clarke
Colombo, Sri Lanka
20 października 1994 roku
Ledwo słyszalny kurant zegarka momentalnie obudził Beatrice. W półmroku poprzedzającym nadejście świtu wyślizgnęła się ze śpiwora leżącego na drewnianej pryczy w najdalszym kącie dużego namiotu. Głęboko odetchnęła i poczuła lekki dreszcz, gdy ujrzała, jak w zetknięciu z chłodnym powietrzem jej oddech zamienia się w obłoczek pary. Potarła dłonie i przycisnęła je do miękkiej bawełnianej tkaniny długiej koszuli, która w nocy pełniła funkcję piżamy.
Spod pryczy wyjęła niebieski habit zakonny i takiż kornet z cienkim białym pasem. W środku złożonego habitu znalazła szczotkę do włosów i zapinkę. Przeciągnąwszy kilka razy szczotką po długich jasnych włosach, skręciła je w ciasny kok i upięła starannie na czubku głowy. Dokończyła ubierać się w ciągu niespełna minuty i na palcach przeszła obok prycz śpiących koleżanek.
Kiedy znalazła się na dworze, natychmiast ruszyła do odległej o czterdzieści metrów kaplicy, wzniesionej na przeciwległym krańcu niewielkiej wyspy. Na drugim brzegu zobaczyła Hyde Park i dziesiątki dużych namiotów tworzących prawdziwe miasteczko, którym opiekowała się ona razem z innymi michalitami — kobietami i mężczyznami z zakonu Świętego Michała. Maleńka sztuczna wysepka na stawie Serpentine była ich prywatnym rajem.
Beatrice uklękła, by pomodlić się przed krzyżem i stojącą obok nieco mniejszą drewnianą figurą przedstawiającą młodego mężczyznę pochłanianego przez wielki płomień.
— Dobry BOŻE — powiedziała, tak jak każdego ranka. — Pomóż mi także dzisiaj wykonywać Twoją pracę i dzielić się z innymi ludźmi Twoją bezgraniczną i nieustającą miłością. W imię świętego Michała, który pozwolił nam zrozumieć Twoje plany.
Przeżegnała się, wstała i przeszła parę metrów; znalazła się po prawej stronie kaplicy. Tam, na mocno wydeptanej trawie, usiadła w pozycji lotosu. W oddali widziała światła odbijające się od dachów domów miasta, które nazywano Londynem. Jej oddech stał się głęboki i miarowy. Zamknęła oczy, zaczynając medytację. Po chwili nawiedziła ją ulotna wizja zasp śniegu piętrzących się wysoko przed drzwiami jej rodzinnego domu w Minnesocie.
O czwartej czterdzieści odezwał się kolejny kurant małego zegarka siostry Beatrice, przypominając jej, że czas kończyć medytacje. Zakonnica wstała, przeciągnęła się, a potem nacisnęła jeden z przycisków na krawędzi swojego skomputeryzowanego czasomierza. Na tarczy zegarka pojawił się rozkład zajęć przewidziany dla niej na ten dzień, 22 lutego 2141 roku.
Rocznica kąpieli George'a Birthingtone'a 1 — pomyślała z uśmiechem, przypomniawszy sobie zabawny incydent z czasów, kiedy była uczennicą jednej z młodszych klas szkoły średniej. Przyjrzała się zajęciom, jakie zaplanowano dla niej na najbliższe siedemnaście godzin. O ósmej trzydzieści miała się spotkać w Kensington Gardens z przedstawicielami władz miejskich Londynu. O czternastej powinna wziąć udział w zebraniu w Esher poświęconym zdobyciu funduszy na działalność, a wieczorem przed kolacją musiała wygłosić przemówienie na centralnym korcie tenisowym w Wimbledonie.
Zwróciła uwagę na światełko migające w dolnym prawym rogu tarczy zegarka. Wskazywało, że tej nocy otrzymała wiadomość zaliczaną do kategorii oznaczonej priorytetem B. Dobrze chociaż, że nie priorytetem A — powiedziała do siebie, przypominając sobie sytuację sprzed dwóch tygodni. Obudzono ją wówczas o północy i proszono, by zajęła się sprawą jednej z mieszkających w miasteczku kobiet, która usiłowała zabić swojego męża.
Читать дальше