Bohdan Petecki - Operacja Wieczność

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Operacja Wieczność» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1975, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Operacja Wieczność: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Operacja Wieczność»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Po 3 latach z księżyca Europa wraca na Ziemię kosmonauta Dan. Prowadził tam pomiary pantomatów – urządzeń scalających wiedzę o ludzkiej cywilizacji. Rzucony zostaje w świat, w którym ważniejsze od podrózy międzygwiezdnych stają się eksperymenty z genami oraz z nieśmiertelnością, czyli tzw. aktualizacją zapisu świadomości. Jego brak zgody na „operację wieczność” stanowi meritum historii, w której prawo do decydowania o własnym losie jest, według bohatera, tyleż wartością nadrzędną, co jednak ginącą w opętanym przez chęć istnienia wiecznego świecie

Operacja Wieczność — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Operacja Wieczność», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

7

Na dobrą sprawę nic takiego. Nic, co na Ziemi należało skwitować czymś więcej niż wzruszeniem ramion. Na Ziemi…

Czytał kodeks karny. Tylko tyle. Mniejsza, czy sprzed stu, czy pięciuset lat. Wyliczane zimnym, nijakim głosem płynęły paragrafy, aneksy i komentarze, owoc gorzkiego doświadczenia człowieka żyjącego wśród bratnich mu istot i razem z nimi. Zbiorowa mądrość pokoleń, a raczej mądrość zbiorowości, wyrażona w społecznej chirurgii. „Ktokolwiek z zamiarem pozbawienia życia”… — cedził głos, który od biedy mógł należeć do każdego z nas —… „podlega karze śmierci”.

Na Ziemi. Ale ten strumień prostych, niewinnych pozornie informacji powstawał w próżni i biegł w próżnię. Istoty, których dotyczył, nie miały z nim nic wspólnego. Stały się bezwolnymi pionkami w rękach nieznanych partnerów. A stawką tej gry mogło być wszystko. Także ich istnienie.

— …Karę śmierci wykonuje się”…

Nie ma znaczenia, że gra toczy się fałszywymi kartami. Że wyłaniający się z ciągu prawdziwych informacji obraz ziemskiej cywilizacji jest kłamstwem. Że nawet to prawo, ukazujące w krzywym zwierciadle tworzywo naszego społeczeństwa, powstało z nadziei i wiary w postęp. Bo próżnia kosmosu jest pozorna. A ja nie trafiłem na najbardziej drastyczny rozdział emisji. Są jeszcze statystyki policyjne, lekarskie, finansowe. Jest psychologia i psychiatria. Historia…

Ktoś mnie uprzedził. Ktoś albo coś. Przekształcił twór ludzkiego geniuszu w kosmicznego szpiega. Nie potrzebował niczego więcej, chcąc poznać prawdę o świecie, który go zainteresował. I nie zostawił nam szansy sprostowania tej prawdy, która jak każda prawda niepełna, była zwykłym oszustwem.

Minuta po minucie, dzień po dniu, dalekosiężną kierunkową wiązką biegną w wieczność kosmosu informacje. W monotonnym śpiewie impulsów, dających się przetłumaczyć na mowę wszystkich możliwych istot zaludniających galaktyki, zawarta jest wiedza o ludziach. Nie ma znaczenia, czy ktoś tego słucha, czy nie. Czy pantomat został przeprogramowany, czy też ulegając stopniowym komplikacjom własnej struktury informatycznej, sam z siebie stworzył swoisty punkt usługowy. Liczy się tylko, że jego informacje mogą być odebrane. W najdalszych krańcach kosmosu. Tam, gdzie czas, gra pokoleń, życie i śmierć nie istnieją w ziemskim znaczeniu tych słów. Że niezależnie od przesłanek zachodzących w nim zmian, pantomat stał się szpiegiem. Groźniejszym od tych, jakich kiedykolwiek poznano czy wymyślono w historii politycznej naszego świata.

Wyrżnąłem pięścią w klawisze. Głos umilkł jak zdmuchnięty. Następnie pochyliłem się nad pulpitem. Nie spuszczając wzroku z ekranu, poszukałem anteną kierunkową. Wiązka niosąca informacje o mieszkańcach Ziemi omijała najbliższe gwiazdy. Namiar przecinał okolice Proc j ona i biegł dalej, w głąb galaktyki. Lub poza nią.

Nie sprawdzałem pomiarów. Rzecz jest z pewnością interesująca, ale nie dla mnie. Ja tylko poczekam, aż dostatecznie długi odcinek emisji, ze wszystkimi naniesionymi przez komputer odczytami, znajdzie się w bębnie przystawki zapisującej. Szczegółami zajmie się kto inny. Z pewnością niejeden.

Czekałem dwadzieścia minut. To nic nie mówi. W ciągu tych dwudziestu minut na twarz biło mi na przemian zimno i gorąco, jakbym wciąż jeszcze dreptał po rozpalonym pancerzu pantomatu. W końcu zacząłem głośno liczyć. Dwadzieścia minut.

Dość. Przemknąłem palcami po pulpicie i uruchomiłem dysze głównego ciągu. Nie zważałem na żadne orbity. Kilkadziesiąt metrów od włazu zadarłem dziób i zastopowałem. Wyzwoliłem kask z przewodów i zacząłem manewrować przy wyjściu. Nagle na ekranie pochwyciłem jakiś ruch. Jakby przybliżył się wyrwany z mrocznego kolosa skrawek czerni. Rzuciłem tam reflektory.

To była ta jedna jedyna informacja, jakiej poskąpiono pantomatowi. Jego zespoły mieściły wiedzę o wszystkim, co tyczyło ludzkiego świata poza nie wartym wzmianki drobiazgiem. Antymaterią. Obrzeże układu słonecznego jest za blisko na tego rodzaju sąsiedztwo.

Ale moje automaty, przystosowane specjalnie do „delikatnej misji”, wyposażono w wyzwalacze. Nieważne, że pojedyncze i kierunkowe. Automat, który odmówił mi posłuszeństwa, nie różnił się od innych. I ten właśnie automat widniał teraz na powierzchni pancerza pantomatu, obok uchylonej klapy włazu. Sterczący z jego brzucha krótki, stożkowaty ryj wydłużył się, jak zawsze, kiedy do głosu dochodzą celowniki. A jego wylot patrzył nie gdzie indziej, jak w sam środek obiektywu, przenoszącego obraz na czołowy ekran w mojej kabinie.

Tym razem nie poczułem nic. Zwinąłem się jak liszka i spadłem z powrotem na fotel. Nie patrząc szarpnąłem stery. Nie pomyślałem nawet, czy zdążę. Naprowadziłem celowniki jak na poligonie. Uderzyłem z dyszy. Przyśpieszenie wyrzuciło mnie z fotela, wyrżnąłem czołem w obudowę ekranu, aż mi w oczach pociemniało. Na ułamek sekundy. Kiedy przejrzałem, pantomat zmalał do rozmiarów gwiazdy. Czarnej gwiazdy, jeśli to możliwe. Ale w powiększonym wycinku obrazu pozostał widoczny sterczący obok włazu kształt. Nie strzelał. Ciągle jeszcze nie strzelał. A więc zdążyłem.

Odległość była w sam raz. Rzuciłem okiem w okienko celownika i zwolniłem spust. Rakietą zakołysało, ale do moich uszu nie dobiegł najcichszy szmer. Jeszcze ułamek sekundy i na wprost mnie rozjarzyło się słońce. Upiorny błysk anihilacji przeniknął iluminatory, przestrzelił ekrany, odebrał mi zdolność widzenia. Ostatni obraz, jaki zapamiętałem, to morze ognia rozbiegające się przestrzenią. Zaraz potem przyszło uderzenie. Jakby na mój trwający w bezruchu statek wpadł od dzioba drugi, tylko tysiąckroć cięższy, rozpędzony do szybkości światła.

Kiedy oprzytomniałem, wokół panowała cicha, czarna noc próżni zarzucona gwiazdami. Przedmiot dumy i obaw uczonych, centralna stacja pantomatyczna numer cztery przestała istnieć. „Delikatna misja” była poza mną.

Zlustrowałem ekran i wskaźniki. Wciąż jeszcze leciałem rufą do przodu w kierunku Słońca. Przekazałem ster automatycznemu pilotowi i uruchomiłem namiar. Nie potrzebo^ wałem się maskować. Tylko że korpus rakiety był ogołocony ze wszystkich anten i luster antyradiacyjnych jak świeżo wystrzyżony trawnik. Uśmiechnąłem się mimo woli na myśl o Norinie i innych. Będą mieli o czym pogadać. Ale muszą poczekać.

Jeśli się zastanowić, nie miałem wyboru. Po tym, co już zrobiłem. Od kiedy, stojąc przed zamkniętymi drzwiami ośrodka dyspozycyjnego mózgu, wezwałem uzbrojony w wyzwalacz automat. Od tego momentu były tylko dwie możliwości. Ja lub pantomat. Z tym, że ta druga nie rozwiązywała niczego. Nie tylko dla mnie. Powiedziałbym, że właśnie nie dla mnie.

Tachdar funkcjonował poprawnie, na jednej piątej zasięgu. Kalkulatory naprowadzały statek w korytarz. Wiedziałem, że na Bruno automatyczne wzmacniacze przekazują ludziom moją pozycję. Stacja przejmie prowadzenie później niż zwykle. Ale dość wcześnie, by uznać sprawę za załatwioną.

— Nadał otwartym kodem — ciągnął Norin. — Meldunek był krótki i niezbyt jasny. Wynikało z niego, że do wnętrza aparatury przeniknęło obce ciało. Nie pytał, co robić. Uprzedzał, że przystępuje do czynności, jakie uznał za niezbędne.

Patrzyłem na niego, wciąż jeszcze nie rozumiejąc.

— Otwartym kodem? — powtórzyłem bezwiednie.

Uśmiechał się. Od samego początku, kiedy opuściłem śluzę. On, stojący tuż obok Cullen, nawet Grenian.

— Tak — powiedział Norin. — Odebrały wszystkie stacje. Zna cię cała Ziemia…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Operacja Wieczność»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Operacja Wieczność» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Operacja Wieczność»

Обсуждение, отзывы о книге «Operacja Wieczność» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x