Bohdan Petecki - Operacja Wieczność

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Operacja Wieczność» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1975, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Operacja Wieczność: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Operacja Wieczność»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Po 3 latach z księżyca Europa wraca na Ziemię kosmonauta Dan. Prowadził tam pomiary pantomatów – urządzeń scalających wiedzę o ludzkiej cywilizacji. Rzucony zostaje w świat, w którym ważniejsze od podrózy międzygwiezdnych stają się eksperymenty z genami oraz z nieśmiertelnością, czyli tzw. aktualizacją zapisu świadomości. Jego brak zgody na „operację wieczność” stanowi meritum historii, w której prawo do decydowania o własnym losie jest, według bohatera, tyleż wartością nadrzędną, co jednak ginącą w opętanym przez chęć istnienia wiecznego świecie

Operacja Wieczność — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Operacja Wieczność», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Źródło ich dobrego samopoczucia było oczywiste. Zwyciężyli. Udowodnili sobie i innym, że martwe musi słuchać. Odkąd pantomat uznał człowieka za „obce ciało”, było już po nim. Ogarnęło mnie rozdrażnienie. Jeszcze ten kod. Wyobraziłem sobie nagłówki z nazwiskiem.

I nagle dotarło do mnie, co to oznacza.

Mniejsza o nazwisko. O niego, o mnie. Są także nasze twarze. Pamięć. Ale pal to licho. Nie o nas samych chodzi…

— O tym później — zabrzmiał nagle głos Greniana. Uniósł się w fotelu i posłał mi krótkie spojrzenie. Jeśli przedtem mogłem wątpić, czy wiedzą, wszystko teraz stało się jasne.

— Idź, odpocznij — poradził Norin. — Nie ma powodu do pośpiechu. Sztab zostaje na razie tutaj. Obejrzymy, co nam przywiozłeś.

Tak. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że nie ma się do czego śpieszyć. W każdym razie jeśli chodzi o mnie.

— Czego ode mnie oczekujesz? — spytał kilka dni później Grenian, kiedy usiadłem naprzeciw niego w dyspozycyjnej. — Że cię pochwalę? Nie zależy ci na tym, prawda? Ale na czymś ci zależy. I dlatego czekasz, aż powiem coś, co ułatwi ci sprawę. Mógłbym to dla ciebie zrobić. Tylko podszepnij mi, co chciałbyś usłyszeć. Nikomu nie zdradzą… — zażartował. Ale jego twarz pozostała mroczna.

Był zły. Inaczej nie mówiłby w ten sposób. Ja też byłem zły. Rozmowa zapowiadała się interesująco.

Najgorsze miałem za sobą. Tak przynajmniej orzekł Cullen dziś rano, kiedy opuszczałem pracownię. Trudno o lepszy dowcip.

Pracowałem z nimi. Dzień po dniu komentowałem zapisy, liczyłem, programowałem komputery stacji sprzężone z ośrodkami naziemnymi. Dziesiątki razy wracałem do tych samych zdarzeń, szczegółów, ułamków sekund. W końcu zostało powiedziane wszystko. Dysponowaliśmy kilkunastoma wariantami procesów, jakie mogły zajść w informatycznym systemie nerwowym pantomatu. Łup niezbyt obfity, ale niczego więcej od nas nie oczekiwano. Reszta należy do Rady. I byłoby naiwnością oczekiwać, że przylecą z tym tutaj. Komplety materiałów wylądują w ich pracowniach położonych na skraju rezerwatów, wśród gór i zieleni, ułożone i zapakowane jak prezenty ślubne.

To jeszcze nie wszystko. Od przedwczoraj stacja na Bruno pękała w szwach. W odległości kilkunastu metrów od zatłoczonych pomostów majaczyły opasłe korpusy transportowców. Przestraszyli się. Nikt nie wystąpił z tezą, że pantomat „sprzedał” wiadomości obcej kosmicznej rasie. Bzdura. Niemniej, jeśli zarzucić sieć w oceanie, prędzej czy później trafi się na rybę. Teoria prawdopodobieństwa. Krótko mówiąc postanowiono zbudować w rejonie Transplutona, dokładnie tam, skąd jeszcze trzy tygodnie temu biegła w kosmos przełożona na język kodu encyklopedia ludzkości, potężną stację nadawczą. Nie pantomat. Na razie Ziemia musi się zadowolić szóstką pozostałych. Zostaną, rzecz jasna, przeprogramowane czy nawet przekonstruowane, co jednak nastąpi nie wcześniej niż za kilka miesięcy, kiedy komisja Rady zakończy pracę. Montaż nadajnika pochłonie czwartą część tego czasu. Oczywiście nadajnika sterowanego bezpośrednio z Ziemi. Wówczas wznowimy emisję, przerwaną w momencie, kiedy wiązki promieni głównego wyzwalacza mojej rakiety przecięły się w pantomacie, przekształcając określoną masę w antymaterię. Będzie to jednak kod szczególny. Był kiedyś władca, jakiś cesarz czy ktoś taki, dla którego dzień w dzień wychodziły z drukarni specjalne egzemplarze gazet. Wszystko było w nich piękne i dobre. Ludzie szlachetni i szczęśliwi, gotowi do poświęceń, których nikt od nich nie wymagał. Dzieci pyzate i uśmiechnięte, urodzaje bogate i tak dalej. Żeby się cesarzysko nie frasowało. Tak właśnie miała wyglądać ziemska encyklopedia, podstawiona kosmosowi w miejsce informacji zastrzeżonych dla ludzi. Nic dodać, nic ująć.

Szczerze mówiąc, nie obeszło mnie to zbytnio.

Dawniej byłoby może inaczej. Dawniej, to znaczy… tak. Teraz czułem się wolny. Jak nikt. Nie musiałem kłopotać się o nic. Co do tego drugiego… no cóż, także było po wszystkim. Co mogłem zrobić? Zakładając naturalnie, że zechcę coś zrobić.

Grenian, oczywiście, jest innego zdania. To „na czymś ci jednak zależy” nie było powiedziane na wiatr. Świadczył o tym wyraz jego oczu. I nieudana próba obrócenia sprawy w żart. Złagodzenia efektu, jaki osiągnął skądinąd całkowicie świadomie.

— Proponuje mi pan grę — stwierdziłem raczej, niż spytałem. — Jeśli tak, ustalmy stawki. Jak dotąd ja płacę więcej.

— Sam? — podchwycił natychmiast. — Czy ktoś jeszcze?

— Nie pan — warknąłem.

— Nie jestem pewny… — mruknął, jakby do siebie. — Nie chodzi o mnie — sprostował szybko. — Wiesz o tym równie dobrze jak ja.

— Wiem — odparłem. — Spłatałem panu figla. Lecę na koniec świata, a tymczasem z Ziemi przychodzi wiadomość, że na przykład złowiłem stukilowego szczupaka. Albo zamordowałem staruszkę. Nie wiem, co tam robię. Co gorsze, nic mnie to nie obchodzi. Ale was tak — wysyczałem. — Bo przecież, kiedy stąd odlatywałem, nie wiedział pan nic. Żaden z was. Inaczej jak miałbym sobie tłumaczyć, że nie zająknęliście się słowem? Nie chcieliście mnie drażnić przed „delikatną misją”? A może po prostu byłem potrzebny? Tylko tyle?

— Wiedziałem — powiedział spokojnie. — Inni nie. Ale ja wiedziałem. Miałeś ochotę rozmawiać na ten temat… wtedy?

— A nie pyta pan, czy nabrałem ochoty teraz? Sytuacja się zmieniła, prawda? Moje fanaberie przestały was obowiązywać. Dokładnie jak powiedziałem.

— Czy to według ciebie jest otwarta gra? — spytał przyciszonym głosem.

Pomyślałem chwilę.

— Dobrze — mruknąłem wreszcie. — Umówmy się. Nie mam nic do powiedzenia o tym, co zrobiłem tam, na dole. I nie sądzą, abym potrzebował czyichś komentarzy. Ale może jest coś, co powinienem zrobić teraz. Co mogę zrobić — dodałem z naciskiem. — Proszę. Słucham. W końcu coś mi się od was należy.

Grenian przygryzł dolną wargę i zamyślił się. Jego wzrok mierzył w obudowę ekranu, ale nie widział jej, mogło się zdawać, że słucha ważnego meldunku, po którym coś natychmiast trzeba postanowić. W końcu poruszył głową, spojrzał na mnie przelotnie i przeszedł się po kabinie. Nagle stanął.

Był niewysoki, nikomu jednak nie przyszłoby na myśl nazwać go małym. Jego włosy lśniły jak metal. Wznosiły się stromo nad wysokim czołem i biegły prosto ku karkowi. Były białe, jakby przyprószone opiłkami stali, i gładkie. Tylko nad lewym uchem zwisał mu nieodmiennie wąski kosmyk. Oczy miał okrągłe, ciemne, ich białka pozostawały ledwie widoczne w kącikach powiek. Poniżej tych oczu widniała nieoczekiwanie miękka twarz dużego dziecka z nieproporcjonalnie małym nosem, mięsistymi ustami i krótką, łagodnie zarysowaną brodą. Grenian. Jak on to wtedy powiedział, kilka minut po ogłoszeniu wyników egzaminu? Już wiem. „Jest mnóstwo rzeczy, które warto robić. Są takie, które robić trzeba. Przydałbyś się w Zespole…” O ile pamiętam, nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć. Jako świeżo upieczony fotonik, przygotowywałem się do pracy w rolnictwie. Ale sam już rozumiałem, że sterowanie zespołami uprawowymi nie odpowiada spojrzeniom, jakie na mój widok wymieniali między sobą lekarze. No i pilotaż poszedł mi o kilka punktów za dobrze.

Westchnąłem.

— Cała rzecz w tym — mruknąłem — że popełnił pan błąd, biorąc mnie do Zespołu. Siedziałbym teraz na Alasce, podgrzewał ogórki i marzył o tym, żeby tak rosły przez całą wieczność. To pańska sprawka…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Operacja Wieczność»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Operacja Wieczność» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Operacja Wieczność»

Обсуждение, отзывы о книге «Operacja Wieczność» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x