Użycie siły nie wchodziło w rachubę. Najkrótsza wiązka przepali zamek, ale nie poprzestanie na tym. A „szef” pantomatu, mózg mózgu, jest dobrze chroniony. Za dobrze, żeby warto ryzykować.
Zaświtała mi pewna myśl. Sam nie wskóram nic. Ale nie jestem sam. Przywiozłem na pokładzie, w głębi komór ładunkowych twory, które na Ziemi są czymś tak zwyczajnym, że nie dostrzega się ich obecności. Automaty.
Sięgnąłem do płaskiego pudełka na lewym ramieniu i dałem sygnał wezwania. Następnie odstąpiłem od drzwi i całym ciężarem ciała zawisłem na poręczy galeryjki. Mogłem tylko czekać.
Cisza. Stuk jednej kropli wody, upadłej w głębi konstrukcji, przyjąłbym jak wybawienie. Jeżeli grzmot może przynieść ulgę. Ale woda była tu równie nie na miejscu jak powietrze. Mój oddech zdawał się wypełniać całe wnętrze kolosa, w którym tkwiłem jak mucha zabłąkana w jaskini. Przynajmniej do pewnego momentu. Stopniowo w ciemności zaczęły narastać jakieś szepty. Początkowo nie zwracałem na nie uwagi. W pewnej chwili zdawało mi się, że rozpoznaję brzmienie czyjegoś głosu. Mimo woli zacząłem nasłuchiwać. Popełniłem błąd.
Usłyszałem przyciszony śmiech. Odpowiedział mu drugi głos. Dołączyły inne.
Ta przestrzeń wie o mnie wszystko. Zna każdy kamień na drodze, która mnie tu sprowadziła. Posiadła wiedzę o pierwszych promieniach światła w najdalszej przeszłości istot zasiedlających Ziemię. I o tym, co czeka je jutro, jeśli nie wmiesza się gwiezdne sąsiedztwo Słońca. Zna wszystkie bez wyjątku czynniki, które kształtowały mój sposób patrzenia na czas i życie. Ma je uporządkowane i ponumerowane, czekające w zespołach pamięciowych na krótki jak przelot światła impuls, by zacząć mówić. Potrafi w tysięcznej części sekundy wyliczyć etapy doskonalenia narzędzi, jakie tworzył człowiek, doskonaląc własną świadomość. Wie wszystko o naszej współczesności i każdym kolejnym akcie tragedii jej dojrzewania. Powiedzmy, prawie wszystko. Jest jedna jedyna rzecz, o której nie wie. Ale ona akurat nie ma teraz znaczenia.
To już nie kosmofobia i przywidzenia. Tu, wokół mnie, w otoczonych wiecznym mrokiem sztucznych włóknach nerwowych, w miliardach torów świetlnych i kriogenicznych kabli, w niekończących się szeregach zespołów pamięciowych i sekcji roboczych zawarta jest cała zbiorowa wiedza ludzkości. Czy lepiej: suma wiedzy wszystkich ludzi. Przerażające, jeśli chwilę pomyśleć. To jest właściwe słowo. Przerażające.
Wyprostowałem się odruchowo. Snop światła bijący znad mojego czoła zafalował. Gdzieś w głębi, w gąszczu matowych konstrukcji i przewodów obudził się jakiś refleks. Błysnął na ułamek sekundy i zgasł. Szkło. Ale to nie mogło być szkło. Mniejsza z tym. Omijając wzrokiem miejsca, dotykane światłem reflektora, odwróciłem się powoli. Znowu owładnęło mną uczucie, że ktoś stojący za moimi plecami naśladuje moje ruchy. W pewnym momencie poczułem dotyk palców na ramieniu. Nie obejrzałem się. Zacisnąłem dłonie na poręczy, jakbym chciał ją wyrwać ze stalowych uchwytów.
Co można powiedzieć o człowieku kierując się bezwzględną wiedzą, jaką on sam wpisał w najdoskonalszą maszynę naśladującą procesy myślenia? Pal licho człowieka. Co ta przestrzeń myśli o mnie?
Historia. Cały miniony czas, który nosze w sobie — czy chcę tego, czy nie — jak komplet czułych zapalników, reagujących na nie znane mi hasła. Z pozycji obiektywnej wiedzy, nie istniejącej wśród ludzi, ale stworzonej przez nich w takich jak ten mrocznych olbrzymach, historia to eliminacja zła. Nieustanna amputacja chorych tkanek, pasmo okrutnych zabiegów, gwałtów dokonywanych na żywych organizmach dla podtrzymania tlącej w nich iskierki doskonałości. Jeśli jakiś czynnik rozwoju uznać za ważniejszy od innych, ponad wszelką wątpliwość będzie nim czas. I to nie czas w ogóle, tylko ten niewymiernie krótki moment, jaki dzieli narodziny jednego człowieka od jego śmierci. Tak było zawsze, w każdej minionej epoce, w każdym stuleciu. Do dziś. Teraz ma być inaczej. Historia. Zawzięta, rozpaczliwa szarpanina z czasem. Iluż nie wytrzymało jej psychicznie i nerwowo. Iluż machnęło ręką, szukając usprawiedliwienia w skleconej naprędce ideologii lub nie szukało go wcale.
Historia. Chęć udowodnienia, że człowiek nosi w sobie wartości, które nawet wobec tragicznie krótkiego czasu ich dojrzewania czynią jego życie czymś jedynym w kosmosie, niepowtarzalnym i bezcennym.
Mimo woli odwróciłem głowę i utkwiłem wzrok w zamkniętych na głucho drzwiach. Krąg światła przemknął po szeregach kabli podobnych do monstrualnie wydłużonych piszczałek organów i trafił w gładką jak szkło płytę. Dzień w dzień, godzina po godzinie, aparatura za tymi drzwiami odbiera problemy i pytania nurtujące ziemskich historyków. Odpowiada na nie, uwzględniając w swoich rachubach wszystkie subiektywne przesłanki ludzkiego działania. Wie o miłości, o przerażeniu, nadziei, żądzy władzy i posiadania. O poświęceniu, nienawiści i cierpieniu. Ale jak wie?
Pantomat odmówił posłuszeństwa. Zdarzyło się to po raz pierwszy, chociaż jego twórcy uwzględnili możliwość niespodzianek. Zabezpieczyli się, jak mogli najlepiej. Wyrzucili swoje konstrukcje niemal poza granice układu słonecznego. I co z tego? Fakt, że te drzwi zamknęło mi przed nosem coś, czego nie mogę nawet próbować przekonać o własnej nadrzędnej racji, jest wielce pouczający. Z pewnego punktu widzenia oczywiście.
Nie mam żadnej gwarancji, że pantomat nie uruchomił sieci swoich informatycznych szperaczy, że nie przetrząsa w tej właśnie sekundzie mojej pamięci, nie śledzi biegu moich myśli, szukając potwierdzenia posiadanej wiedzy lub najlepszego sposobu pozbycia się nieproszonego gościa. Czego się dowie? Jaka będzie jego prawda o tym, co we mnie siedzi? Chociażby tylko w cząstce odnoszącej się do jego wiadomości historycznych?
Tak naprawdę pantomat nie może wiedzieć, czym dla człowieka jest śmierć. Nie moment, kiedy przestaje bić serce, ale to, co go poprzedza. Życie ze świadomością śmierci. A nawet jeśli wie, jego wiedza jest martwa. Tak samo jak znajomość emocji i uczuć. Życie ze świadomością śmierci tworzyło historię, ale była to historia wyroków w procesach o zbrodnie popełnione w afekcie. Tragiczna i tryumfalna. Co z tego można przekazać bezwzględnie obiektywnej wiedzy? W dialogu z pantomatem, gdyby jakimś cudem mogło do niego dojść, nie miałbym żadnych szans.
W dialogu…
Coś mnie tknęło. W kręgu światła zarysowała się nagle twarz Greniana. Usłyszałem jego głos. Cichy, zatroskany i jakby bez wiary, że to, co mówi, odniesie skutek. Czy nie tak właśnie mógł brzmieć mój własny głos, gdybym rozmawiał z pantomatem? A moje racje? Obiektywnie słuszne, za to dam głowę. I co więcej? Bezwzględne. Jak wiedza o uczuciach, których się nie doznało. Jak wiedza maszyny.
Poruszyłem się gwałtownie. Nie zdając sobie sprawy, co robię, przeszedłem kilka kroków, mamrocząc bez sensu. Uczucia. Smutek, olśnienie, pragnienie, radość, żal… jakbym słyszał reklamowego pięknisia. Przebiegło mi przez myśl, że cała moja wyprawa jest tylko chytrze obmyśloną intrygą. Że specjalnie na tę okazję przygotowany program kilku sekcji pantomatu sączy we mnie prawdę tych, którzy nim sterują, a która nie była moją prawdą. Przynajmniej do tej pory.
Nie, nie zostałem przekonany. Nie zachwiała się żadna z moich racji, ani jeden z argumentów, które przeciwstawiłem Grenianom i Cullenom, ilu ich było. Ale po raz pierwszy dostrzegłem ich punkt widzenia. Będę się musiał tym zająć, jak już tu zrobię, co do mnie należy. I wrócę. Bez względu na to, co tam zostawiłem. Śmierć…
Читать дальше