— …Tak. Wygadałem się… — przyznały potulnie głośniczki. — Informacja blokowana. Przekażę to Centrali…
— A przekaż sobie! — zawołał Jarek z mimowolnym tryumfem. — Więc jesteście z Wegi! I aż tu musiałem przylecieć, żeby z was to wydusić!..
— Proszę określić parametry domu — powtórzył zimno komputer.
— Nie trzeba — krzyknął prawie chłopiec. — Nie — trze — ba — wyrecytował w myśli, przywołując całą przytomność umysłu, aby przepłoszyć cisnące mu się pod czaszkę obrazy. Wega…
Mówili o niej z ojcem. Jest w tej jasnej gwieździe coś szczególnie ciekawego, o czym Jarek powinien wiedzieć… zaraz… nie, nie pamięta. A może… tak, chyba tak. To jest gwiazda podwójna. To znaczy, że naprawdę widać z Ziemi nie jedną, ale dwie gwiazdy, tylko zawieszone bardzo blisko siebie. A poza tym… no cóż, poza tym muszą tam być planety. Obcy nie wyglądają na to, że mieszkają w słonecznym ogniu.
Gwiazda to jeszcze nie wszystko… trzeba by wiedzieć, ile tam jest tych planet?… Przecież nasze słońce ma ich niezbyt wiele, raptem coś dziesięć… a ludzie nie wyściubili dotąd nosa poza Marsa i Wenus. Spytać komputer? Nie ma” po co. Nie powie. Nie powiedziałby i o Wedze, gdyby Jarek przypadkiem nie pomyślał o domu… oto jak nawet komputer może palnąć gafę…
— Nie powiem — potwierdziły głośniki.
Jarek zacisnął zęby. — Nie myśleć — powiedział na głos. — Nie myśleć — powtórzył. Co, u licha. Ludzie zwykle mają kłopoty, kiedy przychodzi im poruszyć głową, a tu okazuje się, że jeszcze trudniej jest nie myśleć właśnie… a w każdym razie nie myśleć nic, ale to nic takiego, czego nie chciałoby się powiedzieć…
— Dwadzieścia minut — głos komputera zabrzmiał pół tonu wyżej. Jarek bezwiednie wyprężył się w fotelu. Teraz sygnalizacja świetlna — przypomniał sobie.
— Dwadzieścia minut trzydzieści sekund…
— Co z tą sygnalizacją?… — zirytował się.
— Nie zrozumiałem… dwadzieścia jeden minut…
— Zacz — nij — syg — na — li — zo — wać — wysylabizował w myśli chłopiec. Uf…
— Uruchamiam sygnalizację laserową — powtórzył natychmiast komputer. — Dwadzieścia jeden minut trzydzieści sekund…
Jeszcze nie skończył, kiedy przestrzeń przed panoramiczną szybą kabiny przeszyły najcieńsze, jakie tylko można sobie wyobrazić, szpady światła. Takie nitki, płonące ostrym, białym ogniem i biegnące ku kresom widzialności, w czerń kosmosu… Błysnęły i natychmiast zaczęły zmieniać położenie, najpierw powoli, potem coraz szybciej. W końcu statek, wiozący chłopca, przemienił się w gigantyczny ruchomy reflektor, wirujący z niesłychaną szybkością. Powstał nieobjęty wzrokiem ani myślą świetlny młyniec, w którego centrum siedział oszołomiony przybysz z Ziemi, wytężając do bólu oczy, aby nie przegapić tego ułamka sekundy, kiedy jedna z pędzących w nieskończoność płomienistych nitek dotknie zawieszonego w próżni kosmonauty…
— Dwadzieścia dwie minuty…
Jeszcze czas — pomyślał Jarek. Jeszcze mnóstwo czasu. Za wcześnie zacząłem…
Całe świetlne widowisko wokół niego raptownie zgasło. W pierwszej chwili nie połapał się, co właściwie zaszło.
— Co się stało?! — krzyknął.
— Nie rozumiem — zabrzmiała spokojna odpowiedź. — Wyłączyłem sygnalizację zgodnie z poleceniem…
Pomyślałem „za wcześnie” — z rozpaczą zdał sobie sprawę Jarek.
— Włącz — na — tych — miast—świa — tło!!! — znowu musiał zamknąć oczy, żeby to pomyśleć.
Promienisty młyniec wokół statku natychmiast podjął swój przerwany taniec.
— Dwadzieścia dwie minuty trzydzieści sekund…
A jeśli się pomylili? Jeśli obcy wraz ze swoim statkiem przemknął już obok nich i teraz płonie nie mniej jasno niż te laserowe igły, tam w dole, czy raczej w tyle, bo przecież odległość od Ganimeda dawno już przestała być tym, co można nazwać wysokością?…
— Dwadzieścia trzy minuty…
Jeszcze minuta. Minuta to tylko sześćdziesiąt sekund. W tej chwili już mniej. I jeszcze mniej…
— Dwadzieścia trzy minuty trzydzieści sekund…
Jarek z całej siły zacisnął pięści. Gdyby mógł, zacisnąłby tak samo zęby na swojej własnej dłoni. Żeby nie wyrwać się z czymś teraz. Cholerna sprawa. Miał ryzykować życiem… chodziło o możliwość zderzenia, o wchłonięcie śmiertelnej dawki promieniowania, o ewentualność, że automaty odmówią posłuszeństwa… Tymczasem jedyne, z czym naprawdę ma kłopot, to jego własny mózg… niemożliwe, żeby jeszcze nie upłynęło tych trzydzieści sekund… w dodatku musi patrzeć… teraz musi tylko patrzeć…
— Dwadzieścia cztery minuty…
Już.
— S — t–o — p–!!! — wykrzyczał w myśli.
— Zrozumiałem. Stopuję… — odpowiedziały słuchawki i Jarkowi wydało się, że z serca spadł mu ogromny, ciężki kamień.
— Spokojnie… — ostrzegł sam siebie na głos. To dopiero początek…
— Dwadzieścia cztery minuty trzydzieści sekund…
— Nie trze… — krzyknął i natychmiast poprawił się, myśląc: — Nie — trze — ba…
— Przestać podawać czas? — upewniał się komputer.
— Tak. Czy możesz obserwować drogę naszych laserowych sygnałów? — spytał.
— Nie rozumiem?…
Nie rozumie. Pewnie, że nie rozumie. Inaczej on sam nie byłby tutaj potrzebny. Gdyby komputerowi „zadano” w programie prowadzenie obserwacji wokół statku… to znaczy gdyby to było możliwe…
Kątem oka pochwycił krótki, trwający ułamki sekund błysk tuż przy lewej krawędzi panoramicznej szyby.
Złudzenie — pomyślał.
— Złudzenie? — powtórzył komputer. — Nie mogę wykonać…
Jarek otworzył usta, ale nic nie odpowiedział. I nic także nie pomyślał. Bo błysk powtórzył się, dokładnie w tym samym miejscu co przedtem.
Niczego nie widziałem — przemknęło mu przez myśl. Nie było żadnego błysku… Polecę dalej, nikogo nie spotkam i wrócę…
— Zrozumiałem — odpowiedź była natychmiastowa. — Lecimy dalej.
— Stój! — krzyknął chłopiec. Zaschło mu w gardle.
Odchrząknął i to go otrzeźwiło. Błyski powtarzały się teraz regularnie, tylko miejsce, gdzie coś odbijało promienie lasera, przesuwało się szybko w dół. Za moment zniknie z pola widzenia…
— Stój — pomyślał z rozpaczą.
— Zrozumiałem…
— Nic nie mów… — Jarek ponownie zwinął dłonie w pięści. Musiał teraz myśleć szybko. I tym razem już naprawdę bez żadnych zawijasów.
— Z miejsca, gdzie siedzę — tłumaczył komputerowi, najlepiej jak potrafił — widzę po lewej stronie błysk… tuż przy krawędzi szyby… zrób tak, żeby ten błysk znalazł się pośrodku, dokładnie na wprost mojej głowy…
— Zmieniam kurs — odpowiedział posłusznie komputer. — Musisz mnie naprowadzać.
— Jeszcze w prawo… — teraz zrób tak, żeby moja głowa patrzyła bardziej w dół… — komenderowały myśli Jarka — ciągle w prawo… dobrze… i jeszcze w dół… już nie zniżaj… troszeczkę w prawo… uważaj… stój! — krzyknął na głos. — Stój — równocześnie przebiegło mu przez myśl.
— Stopuję…
— Nie stopuj — pomyślał chłopiec. — Teraz leć prosto… to znaczy leć dokładnie w kierunku, jaki… no, leć tam, gdzie patrzę — wybrnął wreszcie.
— Przyśpieszam — poinformował komputer. Proszę określić szybkość…
— Szybciej… jeszcze szybciej… trochę w lewo… w dół! W dół!!! — pomyślał gorączkowo, bo migocący w świetle lasera obiekt zaczął szybko uciekać za dolną krawędź szyby.
Читать дальше