Skoro niepotrzebnie, to po co mówisz? — chciał odburknąć Jarek, ale nie mógł wydobyć głosu. Zresztą ona i tym razem nie czekała na odpowiedź.
— Uważaj — powtórzyła nagle zmienionym tonem — za chwilę start. Jeszcze pięćdziesiąt sekund… czterdzieści…
Jarek odruchowo zaparł się w fotelu. A więc zaczynam myśleć — powiedział sobie w duchu. Ostatecznie, tylko myśleć to chyba nawet łatwiej niż ruszać w dodatku gębą. Przecież człowiek i tak mówi to, co przedtem pomyślał…
Niczego więcej nie zdążył już sobie powiedzieć.
Półokrągła ściana nad jego głową w ułamku sekundy stała się przeźroczysta jak świeżo umyta szyba. Ujrzał nad sobą niezmierzony, czarnogranatowy przestwór i mrowie gwiazd… Kiedy próbował opuścić głowę i poszukać wzrokiem zamykających horyzont gór, nie było już żadnego horyzontu. Na powrót wzniósł wzrok wyżej i stwierdził, że granat otoczenia ustąpił miejsca czystej, głębokiej czerni.
— Lecimy już? — spytał bezwiednie.
Cisza. Spojrzał przez ramię, odwracając głowę tak daleko, jak tylko pozwoliły na to przytwierdzone do hełmu przewody, ale nie spostrzegł Soli. Nie zauważył nawet, kiedy porwał ją ten niweczący łączność strumień promieniowania, dokładnie jak wtedy, na przełęczy. Był sam…
— To wszystko nieprawda — powiedział sobie w duchu Jarek. — Siedzę w namiocie, a raczej nie siedzę, tylko leżę i przez sen słyszę, jak Wojtek chrapie. Dlatego te moje sny są takie koszmarne. Zaraz się zbudzę i będę musiał wyjść, żeby poluzować linkę. Spuszczę mu na głowę płachtę. Wtedy przestanie…
No pięknie. Ale dlaczego, jeśli tak dobrze wie, że to tylko sen i w dodatku umie sobie wytłumaczyć, czemu ten sen jest właśnie taki, dlaczego w takim razie nie może się obudzić?…
— Chciałbym — w burknął, — żeby mnie ktoś mocno uszczypnął w siedzenie…
Głośniczki zaświergotały.
— Słuchamy? — dobiegł cichy, obojętny głos. Nie zrozumieliśmy polecenia. Proszę powtórzyć.
Całe szczęście — przebiegło Jarkowi przez myśl. Tylko tego brakowało, żeby zostać poszczypanym przez komputer.
— Nic, nic — powiedział prędko. — Lecimy dalej…
— Nie rozumiemy — upierał się głośnik. — Proszę powtórzyć.
Jarkowi ciarki przebiegły po skórze. Myśli! Jego myśli. Jak łatwo zapomnieć…
Zamknął oczy, żeby tym lepiej skupić uwagę na tym, co powinien pomyśleć.
— Nie — wy — da — wa—łem—żad — ne — go — po — le — ce — nia… — powiedział w duchu, wkładając cały wysiłek woli w to, żeby do tego zdania nie przyplątała się bez jego wiedzy jakaś inna myśl. Normalnie nic nie znaczy, co człowiekowi strzeli akurat do głowy, jeśli tylko nie ma zamiaru wprowadzić tego w czyn, czy choćby powiedzieć na głos. O czym to się na przykład nie zdąży pomyśleć przez te kilka sekund, kiedy na ulicy zwykła dziewczyna najzwyczajniej w świecie zapyta, która godzina. A teraz spróbujcie sobie wyobrazić, że wszystkie te niejasne, nie dokończone, ulotne jak pasemka dymu myślątka, nie tylko słychać w koło, jakby się krzyczało przez tubę, ale w dodatku, że każda z nich natychmiast ma zostać spełniona, obrócić się w namacalną, twardą rzeczywistość. Okropność…
— Czy — lot — prze — bie — ga — zgod — nie — z–pla — nem?… — udało się pomyśleć Jarkowi. W dalszym ciągu zaciskał z całej siły powieki. Wiadomo, że to, na co człowiek patrzy, od razu wywołuje w jego mózgu najrozmaitsze, nieraz jakże cudaczne na pozór skojarzenia. Choćby tym czymś była międzygwiezdna próżnia…
— Lot wytyczonym korytarzem bez zakłóceń — padło natychmiast w odpowiedzi. Szybkość zgodnie z planem. Wszystkie urządzenia funkcjonują normalnie…
— Dobrze — powiedział na głos Jarek, mimo woli oddychając z ulgą.
— Prosimy? — zareagował niezwłocznie komputer.
— Nie zrozumieliśmy?…
— Do — brze… — wykrztusił w myśli chłopiec, jeśli ktoś może sobie wyobrazić, co to znaczy wykrztusić coś w myśli…
— Tak. Dobrze. Przyjęliśmy — w głośnikach zadrgała jakby nutka zadowolenia…
Jarek skrzywił się odruchowo. Czy on ma zamiar tak przez cały czas?… Ale, u licha, musi przecież słuchać. Zacisnął odrobinę mocniej pięści i pomyślał:
— Prze — stań—mó—wić—o–so — bie — w–licz — bie — mno — giej …
Głośniczki pomilczały chwilę, po czym odezwały się, jakby z przymusem:
— Przyjęliśmy polecenie…
— Co?! — warknął chłopiec.
— Zrozumiałem — skapitulował komputer.
Jarek odetchnął. Coś przynajmniej udało mu się załatwić tym „myśleniem”.
Otworzył oczy. Czarno. Czerń, nie dająca się porównać z niczym spotykanym na Ziemi… sadza… smoła… nie, to wszystko nie to. Tutaj była równocześnie nieskończona głębia i w tej głębi, w czarnej głębi, tkwiły miliony białawozłotych gwiazd. Spojrzał i ogarnął go lęk, że cała jego wyprawa jest czystym szaleństwem.
Że odszukanie wielkiego miasta, gdyby takie jakimś cudem mogło istnieć w tej bezkresnej przestrzeni, równałoby się trafieniu miliona w toto — lotka. Co dopiero małego statku… i jeszcze mniejszego człowieczka w skafandrze…
Szukaj igły w stogu siana — przebiegło chłopcu przez myśl.
— Proszę objaśnić pojęcie „siano” — zażądał w tej samej chwili komputer. — I podać dokładne parametry igły…
— Cicho bądź — burknął nieuprzejmie Jarek.
— Nie zrozumiałem?…
— Od — czep — się… — pomyślał chłopiec.
Tym razem odpowiedź nie przyszła od razu. Widać komputer potrzebował kilku chwil na zastanowienie.
— Nie mogę — oświadczył wreszcie, jakby z odrobiną żalu w głosie. — Jestem integralną częścią statku.
Czy mam… — zrobił pauzę, jakby się zawahał — odłączyć którąś z przystawek?… — zaproponował wreszcie usłużnie.
Jarkowi dreszcz przebiegł po krzyżach.
— Ani się waż! — krzyknął. — Niczego — nie — wy—łą—czaj — pomyślał z wysiłkiem. — Po — daj — czas zażądał, żeby siebie samego i tę czytającą w jego myślach maszynę zająć wreszcie czymś sensownym.
— Trzynaście minut czterdzieści dwie sekundy od startu… czterdzieści trzy sekundy… czterdzieści cztery…
— Do — syć! — zgromił go w duchu Jarek. Głośnik zdążył powiedzieć „czte…” i umilkł.
— Uważaj — chłopiec ponownie zacisnął powieki, żeby nic mu nie przeszkadzało myśleć. — Kiedy będzie dwadzieścia minut, zaczniesz podawać mi dokładny czas, co trzydzieści sekund. Zrozumiałeś?
— Polecenie przyjęło — padło natychmiast.
Wtedy pozostaną już tylko cztery minuty lotu. Cztery minuty. Niby śmiechu warte. W ogóle te dwadzieścia cztery minuty drogi przy tej przestrzeni… aż śmieszne. Tylko że każda z tych minut ma teraz, tutaj całkiem inny ciężar, niż kiedykolwiek. I jeśli się pomyśli, że każda oznacza setki tysięcy kilometrów…
Coraz dalej od domu — pomyślał Jarek, mimo woli rozrzewniając się nad sobą. Coraz dalej… jeśli w ogóle słowo „daleko” cokolwiek tu mówi…
— Proszę określić położenie domu — poprosiły głośniki. — Czy chodzi o Wegę? W takim razie musiałbym zmienić kurs… nie oddalamy się w tej chwili…
Wegę! — błysnęło Jarkowi. Sola mówiła, że ich „Centralę” widać z ziemi w gwiazdozbiorze Lutni.
A Wega jest przecież najjaśniejszą gwiazdą w tej właśnie konstelacji. W ogóle jedną z najjaśniejszych gwiazd nieba północnego. Czyżby komputer się wygadał?…
Читать дальше