— Polecisz ze mną? — spytał, kierując się w stronę korytarza.
Sola pokręciła przecząco głową.
— Nie — powiedziała przepraszającym tonem, jakby czuła się winna wobec tego chłopca, którego wysyłała w międzygwiezdną pustkę, w dodatku samego jak palec. — Wiesz przecież — ciągnęła idąc dwa kroki za nim — gdyby to było możliwe, poleciałyby same automaty. Mój obraz zniknie ci z oczu, jak tylko przekroczymy granicę ochronnego pola. Łączność… Nie będziesz miał żadnej łączności, dopóki jesteśmy w zasięgu tego promieniowania…
Wiedział o tym. Pytał tylko dlatego, żeby coś powiedzieć. No i usłyszeć jej głos. Słyszeć go, jak długo się da…
Kiedy automaty zatrzasnęły za nimi właz jajowatego pojazdu, Jarek przyjął ten odgłos jak stuk pieczęci, spadającej na oddany w okienku ważny list, o którym do ostatniej chwili, już po jego napisaniu, nie wiadomo było co właściwie sądzić. To znaczy czy należy go wysłać, czy raczej natychmiast podrzeć i strzępki rozrzucić na cztery wiatry. Teraz klamka zapadła. List poszedł w świat. To znaczy nie list, a Jarek. I nie w świat, a tam właśnie, gdzie go nie ma…
Maleńka kabina windy wywiozła ich na wyższy poziom jaja. Tutaj chłopiec nie zajrzał w czasie swojej podróży z Ziemi. Zresztą nie tylko tutaj. Z pomieszczeń statku, który pojawił się wtedy przed nim jak biała zjawa, znał jedną jedyną kabinę z jedną jedyną leżanką.
Przeszli kilka kroków ciasnym korytarzykiem i znaleźli się w niskiej, półokrągłej wnęce, wypełnionej najróżniejszymi sprzętami. Jedyne, co było tutaj znajome, to kształty dwóch stojących tuż obok siebie ni to foteli, ni łóżek, z zadartymi w górę, wysokimi oparciami. Przed nimi ciągnęła się wklęsła, owalna ściana, przechodząca w sufit, zawieszony nie wyżej niż pięćdziesiąt centymetrów nad miejscem, w którym spoczywały głowy siedzących w fotelach kosmonautów. Jarkowi przypomniało się, co mu powiedział komputer zaraz na początku ich „rozmowy”. A mianowicie że statek jest „bezzałogowy”. Jeśli tak, to skąd te fotele?
— Czasem latają nimi ludzie — odezwała się Sola za jego plecami. Nie poczekała nawet, aż powtórzy swoje pytanie na głos. Musiało im się naprawdę śpieszyć. I nic dziwnego…
— Zero minus jeden, zero, zero, jeden, jeden… przemówiły głośniki. Chłopiec wyprostował się odruchowo i wyrżnął głową w obramowanie drzwi, obite na szczęście jakimś miękkim materiałem. Mimo to jednak pociemniało mu w oczach.
— Uważaj — przestrzegła Sola.
Proszę — pomyślał Jarek. Okazuje się, że i komputer chętnie udziela dobrych rad, kiedy jest już po wszystkim…
— Zero minus jeden, zero, zero, jeden…
— Siadaj — powiedziała dziewczyna, wskazując prawy z foteli. — Za jedenaście minut start…
Przynajmniej tyle… — przebiegło chłopcu przez myśl, kiedy przepychał się z trudem przez plątaninę przewodów, lawirując niezdarnie wśród pulpitów, przekaźników i dziesiątek dziwacznych urządzeń, wypełniających szczelnie szczupłą przestrzeń kabiny. W końcu wpadł raczej w upatrzony fotel, aniżeli w nim usiadł, i wtedy dopiero zapytał:
— Dlaczego akurat jedenaście?
— Potem będzie za późno — wyjaśniła Sola. — Nie zdążyłbyś dolecieć, zanim tamci nie dotkną górnych warstw atmosfery. A musisz ich przecież jeszcze odnaleźć i zabrać na pokład. Manewr potrwa kilka minut… a oni w ułamku sekundy robią tysiące kilometrów…
— Zero minus jeden, jeden, zero… — uzupełnił po swojemu głos komputera.
— Czy on tak musi? — burknął Jarek. — I tak nic z tego nie wiem…
— Odlicza czas pozostały do startu. Mogę wyłączyć głośniki, jeżeli ci to przeszkadza…
Nie odpowiedział. Poczuł nagle, że dzieje się z nim coś dziwnego. Jakby jakaś niezbyt szeroka łapa, która wysunęła się z poduszki fotela, uniosła go w górę i pozostała tak zawieszona w powietrzu, razem ze swoim bagażem. Równocześnie tam, gdzie przed chwilą jeszcze były jego stopy, ukazały się koniuszki butów… potem nogawki…
— Skafander? — mruknął. — Po co mi tu skafander?
Jego ręce, prowadzone przez delikatne, ale mocne uchwyty wślizgiwały się już w rękawy bluzy.
— Leci się zawsze w skafandrze — odpowiedziała Sola. — Dostaniesz tylko inny kask…
Rzeczywiście. To, co ukazało się za chwilę nad fotelem, w niczym nie przypominało lekkiego nakrycia, jakie spoczywało na głowie chłopca w czasie pamiętnej wyprawy w góry. Prędzej już można było porównać to coś do owej dyniastej konstrukcji, która zastępowała obcym lekarza.
— To jest kask przekaźnikowy — wyjaśniła Sola, kiedy szeroka, elastyczna kryza oparła się już na jego karku. — Polecenia będziesz przekazywał wyłącznie myślą…
A to co znowu…
— Jak to myślą?… — zaprotestował Jarek. Nie wiedział, na czym to ma polegać, ale instynktownie wzdragał się wobec perspektywy tak dalece posuniętego myślowego „zbratania” z maszyną. To, że ona sama szpera w jego pamięci, to już wyłącznie ich sprawa. On nie weźmie w tym udziału…
— Będę po prostu mówił… — orzekł, zagłębiając się z powrotem w miękkiej poduszce, ponieważ łapa, która go podtrzymywała, wróciła na swoje miejsce wewnątrz fotela.
— Nie — rzuciła stanowczo. Nie możemy ryzykować przekłamań w łączności — wyjaśniła. — Przecież wiesz, jak silne są zakłócenia w tym strumieniu promieniowania. Nawet gdybyś trzymał mikrofon tuż przy wargach, nie mógłbyś mieć pewności, czy komputer „usłyszy” dokładnie to, co chciałeś powiedzieć. Twoje głośniki będą jednak działać normalnie… rozumiesz?
Chłopiec nie odpowiedział. Przymknął na moment oczy i wyobraził sobie, że jest na Ziemi, nad jeziorem. Upał, cisza, a on leży na piasku wyciągnięty na wznak i myśli leniwie, że nie byłoby źle, gdyby teraz jakaś dobra wróżka przeniosła go cudownym sposobem od razu do wody. Żeby nie musiał wstawać, iść tych kilka kroków… taki żar płynie z nieba… Aż tu nagle chlup…
Otworzył oczy i otrząsnął się odruchowo.
— A więc zapamiętaj dobrze, żebyś się nie pomylił — Sola uznała, że nie ma co dłużej czekać na odpowiedź. Ty musisz tylko pomyśleć rozkaz — powtórzyła. — Komputer natomiast będzie ci przekazywał informacje normalnym głosem, to znaczy takim, jakim się tutaj z tobą kontaktujemy. Ale wykona tylko to, co pomyślisz. I wszystko, co pomyślisz… rozumiesz?
Rozumiesz i rozumiesz… Tak jakby nie wystarczyło przyjąć po prostu do wiadomości.
Skinął głową. Wielka kopuła, w której ta głowa tkwiła, opisała w powietrzu łagodny łuk. Chłopiec poczuł, że poruszyły się także przymocowane do kasku przewody. Tymi przewodami popłyną do komputera jego myśli… wszystko, co tylko przyjdzie mu na myśl. I ten komputer, co gorsza, potraktuje to poważnie… każdy najdrobniejszy najbardziej ulotny strzępek myśli…
— A teraz uważaj — Sola mówiła coraz szybciej, jakby właśnie odebrała niesłyszalny dla Jarka sygnał, że z tych jedenastu minut pozostało już bardzo niewiele. — Wytyczyliśmy kierunek, w którym polecisz, tak żeby nie rozminąć się ze statkiem… i z człowiekiem… Dokonaliśmy bardzo precyzyjnych obliczeń, na podstawie ostatniego meldunku, jaki stamtąd dotarł. O to, czy nie zabłądzisz, możesz się więc nie martwić. Ale musiały zajść zmiany w szybkości lotu, których my tutaj nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Dlatego między innymi nie możemy powierzyć zadania automatom. Wiemy, na jakiej linii nastąpi spotkanie, ale nie wiemy na jakiej wysokości. Będziesz leciał dokładnie dwadzieścia cztery minuty od chwili startu. Potem dasz komputerowi rozkaz, żeby zastopował statek… to znaczy pomyślisz ten rozkaz, prawda?… — Tak — odpowiedziała sama sobie. — Więc będziesz leciał prosto, tak jak poprowadzi clę automatyczny pilot, te dwadzieścia cztery minuty. Potem zastopujesz i wtedy zacznie się twoja prawdziwa rola. Będziesz sygnalizował światłem… on to powinien zauważyć, kiedy znajdzie się w pobliżu. Chodzi oczywiście o światło lasera… masz zainstalowany wielokierunkowy reflektor laserowy. Jeśli będzie przytomny, powinien ci dać znać, że przyjął sygnały. Ma taki maleńki pistolecik… zobaczysz błysk. Ale może nie być przytomny. Więc musisz się rozglądać. Musisz wytężać oczy, jak jeszcze nigdy w życiu… nie możemy cię naprowadzić dokładnie na ten sam tor, którym lecą tamci, bo przecież moglibyście się zderzyć. Zresztą, praktycznie zawsze istnieje pewna tolerancja… margines błędu… W każdym razie twoja głowa w tym, żeby go dostrzec. A potem rozkażesz komputerowi podprowadzić statek, zbliżyć się do niego, otworzyć właz i… dalej już musisz działać tak, jak ci nakaże sytuacja. Jeżeli człowiek w przestrzeni będzie przytomny, sam wejdzie na pokład. Jeżeli nie… cóż, będziesz manewrować tak, żeby podejść pod niego otwartym włazem i złapać go tak, jak się podbiera ryby… taką płaską siecią. I zaraz potem wrócicie. Powinnam cię jeszcze uprzedzić, że nie możemy ci dać stuprocentowej gwarancji, czy mimo wszystko nie dojdzie do zderzenia, a także czy w centrum tego strumienia promieniowania komputer jednak nie odmówi ci posłuszeństwa. Wtedy… ale niepotrzebnie to mówię… polecisz i tak, prawda?…
Читать дальше