Nagle, niespodziewanie dla samego siebie, chłopiec sięgnął do kieszeni i wydobył z niej jakiś niewielki przedmiot, który ukrył w zaciśniętych palcach.
— Co tam masz? — zainteresowała się dziewczyna.
Podeszła bliżej i ująwszy jego dłoń, próbowała mu rozewrzeć pięść, żeby dostać się do środka. Jarek nie stawiał jednak oporu.
— Kamyk… — mruknął, otwierając dłoń. Niewielki, okrągławy kamyczek zalśnił jak kolorowe szkło. Był piękny, przypominał czystej wody opal. Połyskiwały w nim żyłki złota, czerwieni, jakieś niebieskie punkciki, jak oczka kwiatów…
— Fajny… — ucieszyła się Sola. — Jaki dziwny… — dodała natychmiast, pochylając główkę. Jej włosy znalazły się tuż pod brodą chłopca. Pachniały rosą… ale także i słońcem. Złotym, ziemskim słońcem…
Zdecydował się nagle.
— Weź go sobie — powiedział podsuwając dziewczynie kamyk. — To dla ciebie — powtórzył, jakby sam jeszcze niezbyt dobrze zdawał sobie sprawę, co właściwie zrobił, i chciał się upewnić, że zrobił to naprawdę.
Ogarnęło go dziwne uczucie. Jak gdyby razem z tym kamyczkiem oddał wszystko, czym on dla niego był, wszystko, co się z nim wiązało, nie tylko jednej dziewczynie, ale poprzez nią — Ziemi. Niech tak zostanie…
Sola ostrożnie ujęła ofiarowany jej przedmiot i przybliżyła go sobie do oczu. Przez chwilę oglądała go w milczeniu, po czym nagle uniosła głowę i spojrzała na Jarka swoimi niebieskimi oczami, które teraz stały się niemal okrągłe.
— To stamtąd? — szepnęła.
Chłopiec skinął w milczeniu głową. Teraz się zaśmieje — przebiegło mu przez myśl. Gdybyż mogła wiedzieć, że jak świat światem, żadna dziewczyna nie dostała takiego prezentu od swojego chłopca. Gdyby tylko mogła wiedzieć! Ale dla niej to przecież zwykły kamyk…
Twarz Soli pozostała jednak poważna. Któż odgadnie, co rządzi myślami dziewcząt. Najczęściej one same o tym nie wiedzą. Może potraktowała ten kamień jako symbol tych przeżyć i uczuć, które stały się udziałem Jarka w czasie jego snu? Może chodziło o to, że przecież to ona, jej twarz, oczy, śmiech, jej biała bluzeczka, śniły mu się nawet wtedy, kiedy w tym śnie powędrował do gwiazd? Albo wreszcie przyjęła go na znak, że przystępuje do gry, jaką zaproponował chłopiec opowiadając im swój sen tak właśnie, jakby to była prawda?… Kto wie? Bo przecież mogło być jeszcze inaczej… chociaż to ostatnie wydaje się tak mało prawdopodobne, że aż niemożliwe.
W każdym razie Sola była poważna. Zbyt poważna jak na zwykłą dziewczynę, przyzwyczajoną do tego, że podoba się chłopcom, która od jednego z nich dostała raptem w prezencie najzwyczajniejszy kamyk.
Jarek ujął jej drobną dłoń i delikatnie zwinął jej palce, zaciskając je na tym kolorowym szkiełku, z którym wiązało go tyle wspomnień i tyle nadziei. Zupełnie jakby chciał powiedzieć, że teraz te nadzieje spoczywają w jej rękach… lub coś podobnego, co oznaczałoby to samo, ale brzmiało nieco mniej górnolotnie. Następnie odwrócił się i ruszył w stronę ścieżki, ani na moment nie wypuszczając jej dłoni ze swoich. Szedł więc on, za nim jego, a raczej już jej kamień zaciśnięty aż w trzech pięściach, a potem dopiero Sola.
Na skraju lasu chłopiec przystanął i ponownie pobiegł wzrokiem w kierunku jeziora. Słońce oderwało się już od linii horyzontu. Ale na prawo, w jasnym błękicie nieba, lśniło jeszcze kilka blednących z każdą chwilą gwiazd. Jarek przyjrzał się im chwilę, po czym poruszył lekko głową i powiedział:
— Do widzenia…
— Chcesz mnie tu zostawić? — w głosie Soli nie było bodaj szczypty entuzjazmu.
— Nie zostawię cię… — powiedział bez zastanowienia. Odwracając się od gasnących gwiazd, powtórzył jednak jeszcze raz, tylko już bardzo cicho:
— Do widzenia…