Bohdan Petecki - Sola z Nieba Północnego

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Sola z Nieba Północnego» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Katowice, Год выпуска: 1985, Издательство: Śląsk, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Sola z Nieba Północnego: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Sola z Nieba Północnego»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Opuścił głowę i osłupiał. Jakieś sześćdziesiąt metrów przed nim, w samym środku polany, wyrósł czwarty bunkier. Tak samo, jak tamte, miał białoszare ściany, pozbawione okien i w ogóle jakichkolwiek otworów. Tyle, że jego powierzchnia lśniła jak szkło. A poza tym Jarek nie widział w życiu bunkra, który by miał kształt lekko spłaszczonego jaja o obwodzie co najmniej trzydziestu metrów w najszerszym miejscu. Mało tego. Wodząc nieprzytomnym wzrokiem po tajemniczej budowli chłopiec odkrył nagle, że…

Sola z Nieba Północnego — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Sola z Nieba Północnego», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

W tym momencie chłopiec zrozumiał, że znajduje się w przestrzeni, zalanej słonecznym blaskiem. Ale to słońce było jakieś dziwne, może ostrzejsze, tak, na pewno ostrzejsze i nie złotawe, jak na ziemskiej plaży, tylko niebieskobiałe…

W dodatku przestrzeń, która go otacza, wcale nie jest plażą, chociaż w powietrzu jest tyle lśnienia, że trzeba mrużyć oczy, jak w letni, upalny dzień, kiedy promienie słoneczne odbijają się od białych obłoków i jasnoszmaragdowej wody…

Stał pośrodku świeżej, zielonej łąki. Tak, to była łąka, chociaż w niczym niepodobna do najbujniejszej nawet ziemskiej połoniny czy najpiękniej utrzymanych trawników. Rośliny były wyższe, kiedy stawiał na nie stopy, ich łodygi pękały, strzelając chłodną, lepką cieczą. Ta ciecz wydzielała zapach jakby jabłek, ale silniejszy i zmieszany z innymi zapachami, dla których nie znalazł już żadnego porównania… Przed nim jest miasto, najdziwniejsze, jakie kiedykolwiek widział, właściwie trudno nawet zgadnąć, dlaczego pomyślał akurat o mieście… mogła to być jakaś fabryka, zagadkowa prehistoryczna budowla, lub jeszcze coś całkiem innego… Ale on wiedział, że to jest miasto i, co więcej, że je zna… że wiąże go z tymi koronkowymi, jakby zawieszonymi w powietrzu konstrukcjami mnóstwo wspomnień… z dzieciństwa… jakiego znowu dzieciństwa?…

Ponownie strzeliła mu spod stóp delikatna chmurka wilgotnego pyłu, widać nadepnął całą kępą tych cudacznych roślin… ale w takim razie… ależ tak!

Jarek wcale nie stał, jak mu się w pierwszej chwili wydało. Szedł, wolnym, równym krokiem, prosto przed siebie, ku owemu cudacznemu miastu i z taką pewnością, jakby dokładnie wiedział, co zamierza tam robić. Miał jakiś cel… jaki?… niech tylko chwilę pomyśli… to jest chyba ktoś, kogo ma tam spotkać… ktoś miły… bardzo dziwne…

Bardzo dziwne… — chciał powtórzyć na głos, ale krtań z jakiegoś powodu odmówiła mu posłuszeństwa. Nie mogę mówić — przeszło mu przez myśl. Nie powinienem mówić… skarcił się w duchu, nie rozumiejąc skąd wzięła mu się pewność, że teraz nie pora mleć językiem. Bardzo dziwne…

Miasto wyrastało dokładnie na wprost niego, niezbyt daleko i naprawdę wyglądało, jakby unosiło się w powietrzu. Ta łąka, czy co to było, po której szedł, zaścielała całą okolicę, aż po horyzont, przysłonięty w głębi garbami łagodnych wzgórz. Na prawo i lewo, jak okiem sięgnąć nic, tylko trawa… żadnego drzewa, choćby najmniejszego krzaczka… Ale, co najdziwniejsze, łąka była także pod miastem. Nigdzie, no powiedzmy niemal nigdzie, nie dochodziło ono do powierzchni gruntu, jakby zbudowano je nie na ziemi, ale na chmurach, do góry nogami, jeśli można tak powiedzieć o mieście. Albo jakby podtrzymywały je w górze tysiące baloników. Tylko próżno było szukać jakichkolwiek baloników czy czegoś w tym rodzaju nad tymi budowlami. Wieże ze strzelistymi iglicami, wieńczące budowle tarasy i spinające to wszystko ślimacze wstążeczki, które nie mogły być niczym innym jak tylko drogami. Takie miasto…

A jednak ono stało na ziemi. I to z pewnością mocno, bo przecież takie wysokie, śmigające w niebo konstrukcje, musiały mieć potężne oparcie w skałach, pod warstewką gleby.

Pierwsze budowle znajdowały się już blisko. Jarek nie szedł szybko, ale perspektywa była tutaj inna niż na Ziemi, widać zaraz na początku nie najlepiej ocenił odległość. W każdym razie widział już jak na dłoni, wąskie, niesłychanie wąskie odwrócone ostrosłupy, wbite szpicami w zieloną równinę. Pomiędzy nimi nie było nic, tylko trawa. I biegły bardzo długo w górę, ciągle takie smukłe przeźroczyste jak nóżki pięknych, starych kieliszków, aż dopiero na wysokości mniej więcej dziesiątego piętra rozszerzały się, tworząc platformy, na których spoczywały wielkie, jeszcze wyższe, choć także smukłe budowle. Takie miasto…

Jarek szedł ciągle, zbliżając się do pierwszego rzędu słupów, które podtrzymywały budynki, chociaż wcale nie chciał iść. Wolałby stanąć i popatrzeć spokojnie na to koronkowe i piękne kłębowisko konstrukcji, jakie miał przed sobą. Mimo to wciąż szedł, ani trochę nie zwalniając tempa marszu. Zupełnie jakby jego własne nogi ulegały woli kogoś obcego, kto z samym Jarkiem nie miał nic wspólnego, a tylko jakimś perfidnym sposobem wślizgnął się w niego i teraz rządzi tymi nogami jak swoimi. Idiotyczna historia…

Z pierwszego szeregu zabudowań występowała wysunięta przed inne, bardzo cienka, ale za to niewspółmiernie wysoka baszta. Jej otwarte drzwi widniały kilka metrów nad poziomem łąki, tam gdzie słup podtrzymujący budowlę był już odrobinę grubszy. Wiodły ku tym drzwiom rozszerzające się z wysokością stopnie.

W momencie kiedy Jarek doszedł do pierwszego z nich, kątem oka pochwycił pojedynczy budynek w dość znacznej odległości za miastem. Po prostu widział już teraz łąkę po jego przeciwnej stronie i tam właśnie stało coś bardzo dziwnego, jakaś wysoka, ale równocześnie przysadzista, ciężka piramida, której bryła spoczywała całą szeroką podstawą na powierzchni gruntu, zamiast, jak wszystko tutaj, bujać w obłokach na niewyobrażalnie cienkich nóżkach. Zauważył jeszcze osobliwe, prowadzące z dołu aż na najwyższy taras tej budowli, proste, strome stopnie i niczego więcej nie mógł już spostrzec, ponieważ w tym właśnie momencie wszedł w cień padający z baszty.

Wstąpił na schody i chwilę później przekroczył próg niskiego wejścia, które, jak się okazało, prowadziło prosto do kabinki windy, niemal równie małej jak w jajowatym pojeździe. Skoro tylko znalazł się za drzwiami, te zamknęły się za nim same.

Znowu dokądś jadę — przemknęło chłopcu przez myśl. Ale była to myśl ulotna i krótka, pozostawiająca po sobie zaledwie mgliste wspomnienie, że tak jakby się coś przed chwilą pomyślało. Poza tym stale prześladowała go równie niejasna świadomość celu, do którego zmierza, czy może raczej do którego zmierza ten ktoś, kto wlazł w niego i samowolnie posługuje się jego nogami.

Droga w górę nie trwała dłużej niż minutę. Kiedy drzwi windy stanęły ponownie otworem, chłopiec musiał zmrużyć oczy, tak silny był tutaj blask białoniebieskiego słońca. Spojrzał na niebo i natychmiast odwrócił głowę. Pod powiekami po raz któryś z rzędu, odkąd opuścił Ziemię, zatańczyły mu gwiazdy pomieszane z ciemnymi płatkami. Słońce dosłownie buchało światłem. Było ciepło, cieplej niż normalnie bywa latem tam, gdzie Jarek się urodził, ale nie upał był wrażeniem, które odbierało się tutaj przede wszystkim, a właśnie światło, potoki światła, uderzające niemal o skórę, obmacujące człowieka jak lekarz albo jak dziesięciu lekarzy naraz. Minęło ładnych kilka minut, zanim wzrok chłopca jako tako przyzwyczaił się do otoczenia.

Zobaczył, że stoi na niewielkim, okrągłym tarasie, otoczonym przeźroczystą balustradą. Przed nim, w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów, wznosiła się gładka jak szkło ściana najbliższej wysokiej budowli. Jarek pobiegł wzrokiem do jej szczytu. Był daleko. Oplatały go chodniki podobne stąd do kolorowych serpentyn, jakie rzuca się na głowy tańczących par w czasie karnawałowego balu. Ściana była pozbawiona okien 1 wszelkich innych otworów, tu i ówdzie widniały na niej tylko niewielkie groszkowate wypukłości, równie ślepe jak otaczający je mur. Za tą budowlą wznosiła się następna. O ile jednak pierwsza przypominała baśniową szklaną górę, o tyle ta druga z kształtów podobna była raczej do korkociągu. Jeśli, naturalnie, ktoś potrafi sobie wyobrazić korkociąg długości… no, powiedzmy, trzystu metrów i w dodatku wbity sztorcem w ziemię. Dalsze budynki także różniły się pomiędzy sobą wysokością, smukłością, a przede wszystkim kształtami. I wszystkie były oplecione pajęczyną chodników i ulic, których ażurowe przęsła błyszczały w tutejszym słońcu tak właśnie, jak błyszczy pajęczyna, kiedy w pogodny ranek utrzymują się jeszcze na niej kropelki rosy, Gdzieniegdzie te niteczki, czy też tasiemki, oddzielały się od swojej budowli i biegły do sąsiednich, gdzie wpadały od razu w taki sam kolorowy, nieruchomy wir, wiodący w dół lub ku górze.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Sola z Nieba Północnego»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Sola z Nieba Północnego» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Sola z Nieba Północnego»

Обсуждение, отзывы о книге «Sola z Nieba Północnego» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x