Ciemna postać podeszła krok bliżej i ukazała swoje zaróżowione od ognia oblicze. Paweł, jak się teraz okazało, nie bez powodu powtórzył aż dwa razy swoje „o rany”…, zakończone rozpaczliwym piskiem. Tajemniczy przybysz okazał się bowiem ni mniej, ni więcej, tylko jego tatą we własnej, nieobecnej jakoby, osobie.
— Jeden objadł drzewka ze wszystkich ziołopuchów — poskarżył się nadleśniczy, patrząc strasznym wzrokiem na swą pociechę — a drugi poszedł, żeby wam to powiedzieć, i przepadł na całą noc. Dobrane towarzystwo… wiecie, która godzina? — zawołał półgłosem. — Teraz cały obóz czeka spanie przez okrągłą dobę… a mieliście pretensje do niego! — zwrócił twarz w stronę Jarka.
Popatrzył chwilę, po czym nasrożył się jeszcze bardziej i rzucił:
— No, mów dalej! Na co czekasz?… Aż zacznie świtać? To już niedługo…
Zarysy głów w furażerkach zafalowały ponownie.
— O rany… — westchnął po raz szósty Pawełek, tym razem ni basem ani dyszkantem, tylko po prostu z serdeczną ulgą.
— Niech pan siada, proszę… — Olik oderwał ramię od pięknej drużynowej, wskazując nadleśniczemu miejsce pomiędzy nią a ogniskiem.
— Dziękuję — burknął zmaltretowany ojciec. Zmaltretowany do tego stopnia, że pozwolił nawet, aby uczucia ojcowskie chwilowo ustąpiły w nim miejsca zupełnie innym. Nazywając rzecz po imieniu, zwykłej, ludzkiej ciekawości. Trzeba przyznać, że wystawił w ten sposób najlepsze świadectwo krasomówczym talentom Jarka. No cóż, nasz bohater nie darmo był pierwszym polonistą w klasie. A poza tym czy rzeczywiście chodziło tylko o to, jak on opowiada?…
Sam Jarek jednak nawet nie zarejestrował w pamięci swojego nowego, niewątpliwego sukcesu. Chyba w ogóle nie słyszał, co właściwie powiedział nadleśniczy. Myślał o czymś zupełnie innym.
Zaczął tę opowieść w przekonaniu, że nadeszła jego kolej. Postanowili zmusić go do opowiedzenia swojego snu? Proszę bardzo. Będzie opowieść. Tylko zamiast poznać sen, poznają prawdę. Tę prawdę, którą w innych okolicznościach Jarek musiałby zachować dla siebie, nie chcąc wyruszyć do szpitala pod czułą opieką krzepkich sanitariuszy.
Tymczasem w miarę jak snuł swoją opowieść i jak jego własne słowa wskrzeszały przed nim obrazy i zdarzenia z niedawnej przeszłości, chłopiec czuł, że ogarnia go coraz większy smutek. Żal, że to właśnie tylko „sen” może im opowiedzieć. Że z nikim, nigdy… oczywiście poza ojcem, nie usiądzie, nie przemyśli wspólnie tamtych godzin, tak niezwykłych, że nawet gdyby się tylko śniły, byłaby to noc jedyna w życiu i niezapomniana. Wyobraził sobie, że wspólnie z Wężami sporządza z ziemi i kamieni wielką plastyczną mapę okolic bazy na Ganimedzie, że rysuje im to, co zapamiętał z jej wyposażenia… że prowadzi ich na tę polankę z trzema bunkrami i pokazuje miejsce, z którego odleciał ku rubieżom układu słonecznego. A potem można by pomyśleć o ekspedycji… przecież Jarek wiedział, a przynajmniej miał prawo sądzić, że wie, gdzie teraz na Ziemi najłatwiej będzie spotkać obcych z nieba północnego…
Nic z tego. Sen pozostanie snem. Jutro, kiedy wszyscy się wyśpią, Węże przypomną sobie, że Jarek wprawdzie dobrze opowiadał, co mu się śniło, ale że jednak ten sen nawiedził go w czasie, kiedy oni wyłazili ze skóry, żeby go znaleźć…
Westchnął. W tym momencie pożałował, że w ogóle dał się wciągnąć w to opowiadanie. Lepiej było pozwolić im się wykrzyczeć… żeby już spokojnie, sami z siebie mogli zająć się czymś innym. Lub kimś innym…
Nie, to stanowczo nie był tryumf. Głupia sprawa…
— No… mów, druhu… — zabrzmiał od ogniska pełen szacunku, ale wyraźnie zniecierpliwiony głos Pawełka. Jarek drgnął. Rozejrzał się niezbyt przytomnie wokół siebie, po czym niespodziewanie dla niego samego, twarz wykrzywiła mu się w bladym uśmiechu.
Chcą słuchać. Tak czy owak, chcą słuchać. Ten wieczór należy do niego i tego nikt mu już nie odbierze.
Ostatecznie… niech będzie. Przecież naprawdę liczy się nie to, co o nim powiedzą, ale to, czego rzeczywiście dokonał, co widział, co czuł tam, daleko, w czarnogranatowej przestrzeni obcego świata. I wtedy gdy na pokładzie pilotowanego przez niego kosmolotu… tak, tak, jak to inaczej nazwać… — pojawił się przybysz z gwiazd, którego przed śmiercią w próżni wszechświata uratował on, Jarek Koliński, chłopiec z Ziemi…
— Co się stało? — nadleśniczy niedwuznacznie podzielał niecierpliwość trawiącą jego młodszego syna Czyżby to było u nich rodzinne?… — Czemu nie mówisz?… — spytał z naganą w głosie.
I to ten — przemknęło Jarkowi przez myśl — który miał być dzisiaj atrakcją ogniska, jako gawędziarz właśnie,, no, no… Ale i ta, jedna jeszcze oznaka jego tryumfu nie sprawiła mu przyjemności. Cóż to wszystko znaczy wobec tego, co było tam?… Co było naprawdę?
Westchnął ponownie. W każdym razie nie ma co dłużej zwlekać…
Nie upłynęły trzy minuty, a komputer przemówił znowu. I znowu pierwszy, nie czekając, aż Jarek go o coś zapyta.
— Dziękuję…
Już to słyszałem — przebiegło chłopcu przez myśl. Mimo wszystko myśl ta nie należała do przykrych.
— Tak, słyszałeś — zgodziły się głośniczki. — Ale naprawdę bardzo dziękuję…
Jarek wzdrygnął się. Myśli! Zapomniał o myślach. Przedtem „słyszał” je tylko komputer. Czyżby teraz…
— Chcę mieć z tobą kontakt — zareagował natychmiast komputer… nie, już nie komputer… — Dlatego przełączyłem przystawki na siebie. To, co teraz słyszysz, to moje słowa, które tylko przetwarza komputer, żebyś mógł je rozumieć… on ma zakodowany w pamięci twój język, a ja go przecież nie znam. Do tłumaczenia zawsze używamy maszyn. Dzięki temu mogę do ciebie mówić. Ty natomiast jeśli chcesz mi coś przekazać, powinieneś to pomyśleć, bo nadal masz bezpośrednie sprzężenie z komputerem, a ja jestem podłączony do tego samego toru informacyjnego, którym porozumiewaliście się do tej pory. Nie warto już tego zmieniać… za chwilę będziemy lądować.
— Zrozumiałem — odruchowo bąknął Jarek.
Nie było odpowiedzi.
— Zrozumiałem — powtórzył w myśli. — Chcesz… chce pan — poprawił się po krótkim wahaniu — przejąć sterowanie statkiem?
— Nie — padło natychmiast. — Pilot automatyczny prowadzi nas prosto do bazy. Sterowanie nie jest potrzebne… to znaczy wszystko odbędzie się bez naszego udziału. Jeszcze raz dziękuję. Przeprowadziłeś to tak, jakbyś całe życie nie robił nic innego, tylko zbierał rozbitków z kos… — obcy nagle urwał.
Jarek czekał chwilę spokojnie, powtarzając sobie w duchu ostatnie słowa nieznajomego, aż wreszcie zaczął się niecierpliwić.
— Czy coś się stało? — spytał. Zdał sobie sprawę, że zamiast pomyśleć, znowu powiedział to na głos i już chciał naprawić swój błąd, gdy niespodziewanie przyszła odpowiedź:
— Wszystko w porządku — głos zabrzmiał nagle znacznie czyściej i jakby wesoło. — Nawiązałem kontakt z bazą. To przeklęte promieniowanie nareszcie się skończyło. Baza rozmawia teraz z Centralą. Oni także ci dziękują…
— Już po zakłóceniach? — powtórzył mimo woli Jarek. No cóż, pewnie to dobrze, ale… mimo wszystko nie miałby nic przeciwko temu, żeby tak jeszcze kilka minut… bo przecież…
— Za dużo tych podziękowań — mruknął ponuro, zanim zdążył pomyśleć, co mówi. — Skoro już wszystko w porządku, to równie dobrze wróciłby pan beze mnie…
— Nie — padła zdecydowana odpowiedź z głośniczków.
Читать дальше