— Nie… — powtórzył damski głos za jego plecami. Chłopiec wzdrygnął się odruchowo i szybko spojrzał za siebie. Tuż za wezgłowiem fotela, ujrzał twarz Soli. Była całkiem normalna. Śladu jakiegoś „pływania” czy innych objawów, towarzyszących zakłóceniom łączności, jak wtedy, przy wejściu do niewidzialnej dla niego bazy.
— Mówię z kabiny diagnostycznej — kontynuował głos — Wchłonąłem dużą dawkę promieniowania. Dużą, ale nie krytyczną. Właśnie obliczyłem, że mogłem jeszcze przebywać w tym strumieniu półtorej minuty. Potem nie miałoby już sensu mnie stamtąd zabierać. Rozumiesz? A promieniowanie ustało przeszło trzy minuty później, trzy minuty od kiedy znalazłem się wewnątrz tego statku. Gdyby nie ty, byłoby już po mnie…
— On ma rację — potwierdziła Sola. — Dziękujemy…
— Jeszcze moment, a się rozpłaczę — burknął chłopiec. — Już dawno nikt tak się nade mną nie rozpływał…
Nie trzeba dodawać, że ta szorstkość, jaką nadał brzmieniu swojego głosu, kosztowała go trochę wysiłku. Ale był to miły wysiłek, podobny do tego, z jakim znany a dbający o swoją popularność aktor filmowy opędza się fotoreporterom.
— Dzielnie się spisałeś — powiedziała dziewczyna. Nie po raz pierwszy…
— Dziękuję — mruknął Jarek. To zmusiło ją do zastanowienia.
— Proszę?… — spytała.
— Zapomniałaś dodać „dziękuję”… — upomniał chłopiec.
— On ci nie podziękował? — przestraszyła się.
— A jakże — Jarek chciał machnąć ręką, ale nagle poczuł, że waży ona zbyt dużo, aby ten trud się opłacił i dał spokój. Powiedział tylko, ciągle z grymasem lekceważenia:
— Powtórzył to piętnaście razy… a może szesnaście? Nie pamiętam…
— Chyba się nie dzi… — zaczęła Sola, ale przerwał jej głos komputera:
— Lądowanie w punkcie zero. Wszystkie zespoły pracują normalnie. Otwieram właz…
Już? — zdziwił się w duchu Jarek. Ale w gruncie rzeczy przyjął suchy meldunek automatów jak coś normalnego, co po prostu musiało nastąpić. Gdyby mu ktoś teraz powiedział, że obcy mimo złożonej obietnicy postanowili go jednak zatrzymać na Ganimedzie lub wywieźć gdzieś w gwiazdy, nie uwierzyłby. Może mruknąłby ze zdawkową uprzejmością „tak?…” — i to byłoby wszystko. Sprawy układają się jak po maśle. Uratował obcego. Niech ktoś powie, że nie. Ci tutejsi ludzie i ich maszyny zachowują się tak, że tylko patrzeć jak jakiś robot przyjdzie pocałować go w rękę. Są układni i wygląda na to że go polubili. W porządku.
A teraz jedyne, czego od nich oczekuje, to żeby pozwolili mu się przespać…
— Wychodzimy Jarku… — głos Soli dotarł do niego, jakby mówiła wewnątrz beczki, wypełnionej watą. Dlaczego, u licha, nie dadzą mu spokoju. Zrobił swoje. Dość, jak na jeden dzień. Najpierw ten powrót z przełęczy, a teraz…
— Źle się czujesz? — zatroszczył się głośnik. Komputer! Proszę, nawet on uznał samopoczucie chłopca z Ziemi za coś tak ważnego, że nie czekał nawet z przekazaniem swojego pytania Soli. Tak właśnie postępował w najbardziej krytycznych momentach…
— Dobrze się czuuuu… — jego głos utonął w szerokim, głośnym ziewaniu. Przestraszył się i powiedział prędko:
— Przepraszam. Jestem zmęczony…
Był naprawdę zmęczony. Zmęczony, to niewiele mówi. Czuł się rozbity, jak bokser po trzech rundach walki z przeciwnikiem o klasę od siebie lepszym. Normalna reakcja — pomyślał. Teraz, kiedy jest po kłopotach, nerwy i mięśnie domagają się zadośćuczynienia za to, co z nimi wyrabiał przez kilka godzin… Z zadowoleniem stwierdził, że jasno i prawidłowo ocenił sytuację. Tak, to normalna reakcja. Po prostu jest zmęczony…
Był rzeczywiście zmęczony. I nie uwierzyłby zapewne, gdyby mu ktoś powiedział, że oczywiście jest w tym zmęczeniu reakcja po napięciu nerwowym i fizycznym ostatnich godzin, ale w gruncie rzeczy zmęczyło go coś całkiem innego. Nie świadomość, że ryzykuje życiem, oddając je w ręce, przepraszam, w automatyczne przystawki istot z… niewiadomo skąd. Nie to nawet, że tak bardzo chciał im pokazać, co potrafi człowiek, rozumiecie? — człowiek z Ziemi — i uratować obcego. Nie. Naprawdę zmogło go, i to tak, jak jeszcze nic nigdy w życiu, zmaganie ze swoją rodzoną wyobraźnią. Nieustanna, uporczywa walka o utrzymanie w ryzach własnych myśli. Zabawne, co? Nie tak bardzo, jeśli się chwilę nad tym zastanowić…
Spał już, kiedy na progu kabiny nawigacyjnej zwiadowczego pojazdu ludzi z nieba północnego, stanęła jakaś obca postać, w skafandrze, ale już bez kasku. Przybyły podszedł do oparcia jego fotela i przez dobrą chwilę stał tam bez ruchu, przyglądając się swemu wybawcy. Wreszcie potrząsnął głową i powiedział coś, czego nikt z nas z pewnością by nie zrozumiał. Z korytarza wynurzył się osobliwy, metalowy stwór… nie, nic okropnego, po prostu niewysoki, szczupły walec, tyle że poruszający się na pająkowatych drążkach, kubek w kubek podobnych do tych, które zamykały komorę śluzy. No i tam, gdzie człowiek ma ramiona, z tego walca sterczało pięć czy sześć cienkich wysięgników, przedzielonych elastycznymi przegubami.
Obcy znowu wydał z siebie jakiś niezrozumiały dźwięk. Automat przemknął bezgłośnie obok niego, zbliżył się do fotela, w którym leżał Jarek, po czym bez żadnego widocznego wysiłku uniósł ciało chłopca i wyszedł z nim na korytarz. Człowiek z gwiazd podążył za nim. W pewnej chwili głowa Jarka ześlizgnęła się z metalowego grzebienia przymocowanego do końca „ręki” automatu i opadła. Wtedy obcy podszedł szybko i podtrzymał ją obiema dłońmi. W ten sposób powędrowali najpierw do pomieszczenia nazwanego przez Solę salką diagnostyczną, a po krótkim badaniu, w identycznym porządku opuścili pojazd, przechodząc stalowym pomostem i kierując się prosto do granatowej hali z panoramiczną ścianą. Tam Sola, która cały czas sunęła tuż przed nimi, powiedziała „hop!” czy coś w tym rodzaju, a może nic nie powiedziała, dość, że spod podłogi wyskoczył znowu potężny, rozłożysty fotel i natychmiast zniżył swoje oparcie, przeobrażając się w wygodne łóżko. Automat złożył na nim śpiącego chłopca i odstąpił. Obcy stał jeszcze chwilę, ze wzrokiem utkwionym w twarz Jarka, jakby pragnął odgadnąć, co też właściwie może się śnić temu Człowiekowi, którego zabrali z Ziemi, jakby tylko po to, żeby on sam nie znalazł śmierci w czarnej nieskończoności międzygwiezdnej próżni. Wreszcie pochylił się, delikatnie przesunął Jarkowi głowę, umieszczając ją całą na poduszce, znowu coś mruknął, tym razem jednak jakby tylko do siebie, odwrócił się i wyszedł.
Tego wszystkiego oczywiście Jarek nie mógł widzieć i należało się spodziewać, że słuchający go Węże wytkną mu tę nielogiczność w jego opowiadaniu. Ale po pierwsze, jeśli ktoś rzeczywiście chce słuchać tego, co ktoś inny ma do opowiedzenia, to nie czepia się drobiazgów. A po drugie, pomyślcie sami — czy mogło być inaczej?…
Jarek otworzył oczy, chwilę patrzył prosto przed siebie, po czym zamknął je znowu.
— Ciągle to samo — mruknął. — Granat i granat. Nie znacie jakichś weselszych księżyców?
Odpowiedziało milczenie. Na pół rozbudzony ponownie uniósł leniwie powieki i rozejrzał się. Soli nie było.
— Znowu?… — wymamrotał, unosząc z wysiłkiem głowę. Oparcie fotela posłusznie powędrowało za jego plecami. Ten ruch go otrzeźwił. A więc zaczął się jeszcze jeden dzień… który to już? Trzeci. Trzeci…
Читать дальше