— Co mówisz?
— Mówię, że Procjon jest oddalony od naszego słońca o cztery parseki.
— To jest gwiazda podwójna, prawda? — spytała Lena.
— Tak — odrzekł Ruszkin — Alfa Canis Minoris, najjaśniejsza w gwiazdozbiorze. Słabszy składnik jest białym karłem.
— Tak… — Batuzow zamyślił się. — Ale skoro mówicie, że nie mogą pochodzić stamtąd, bo tam nie ma planet…
— To znaczy — przerwał Potton — że tracimy czas. Dawno to mówię.
— Poczekaj — Batuzow zwrócił się do Rankona — jaki właściwie rodzaj energii emitują te wyrzutnie? To znaczy… chodzi mi o to, czy mogli zagrozić Ziemi?
— No cóż — odpowiedział z wahaniem zagadnięty — nie badaliśmy stosów. Tak jak rzecz wygląda w tej chwili, każda próba ingerencji w procesy toczące się w fundamentach wyrzutni grozi nieobliczalną katastrofą.
— Nie dziwię się teraz, dlaczego Rada nie publikuje wyników waszych badań — szepnęła Lena. — Skoro w każdej chwili mogą tu wrócić i zniszczyć Ziemię…
— Zniszczyć… — skrzywił się Rankon. — Zależy, co przez to rozumiesz. Raczej wysterylizować…
— Dziękuję — usiłował się uśmiechnąć Andrzej. — Zawsze to jakaś pociecha.
— Jak myślicie — Batuzow wbił wzrok w przewalającą się ospale kulę — dlaczego oni zostawili tak to wszystko…? I dlaczego odlecieli nie próbując się z nami porozumieć?
— Dlaczego zostawili? — powtórzył Potton. — To proste. Wrócą. Zresztą Rankon przypuszcza, że wykorzystują wiązki emitowane ze swoich wyrzutni do podróży kosmicznych. Myślę, że ma rację, chociaż to na razie hipoteza. A dlaczego nie złożyli nam kurtuazyjnej wizyty? Prawdopodobnie dlatego, że nie mieli na to ochoty. Nic wam to nie mówi? A okres, w jakim przylecieli i badali Ziemię?
Lata czterdzieste ubiegłego wieku. To także nic wam nie mówi…?
— Wielka wojna… — wykrztusił Batuzow.
— Lata załamania naszej cywilizacji — powiedział łagodnie Como. — Kto wie, z czym od nas odlecieli? Co o nas myślą? I co chcą zrobić? Bo nie wierzę, żeby po prostu zostawili nas w spokoju, przestali się nami interesować. Tak nie postąpiłyby żadne inteligentne stworzenia. Każda rozumna istota pragnie zbadać do końca nowe dla siebie zjawisko. Zwłaszcza tak rzadkie zjawisko jak obca cywilizacja. Więc wrócą. Ale po co? Kiedy? W jakim charakterze?
— Nareszcie rozsądne słowo — powiedział Potton.
— Co odpowiedziała Ziemia na ostatni meldunek? — spytał Batuzow.
— Nic. Muszę przyznać, że mnie to dziwi — odparł Rankon. — Zwykle odpowiadają od razu.
— Północna Afryka — Lena wpatrzyła się ponownie w przestrzenny globus — tam chyba nie było działań wojennych?
— Były — rzucił sucho Potton. — W każdym razie wystarczająco ostre, aby…
— Nie kończ! — krzyknęła Ann. Piotr wzruszył ramionami. Zapanowało milczenie.
— Nic jeszcze nie wiemy — powiedział po chwili pojednawczo Rankon.
— Idziemy? — dodał, kładąc rękę na dźwigni. W ułamku sekundy Ziemia zniknęła sprzed ich oczu, otworzyła się pełgająca światełkami głębia.
— Słuchajcie — przypomniał sobie nagle Batuzow — a co z tą drugą kulą, pamiętacie? Tą płonącą takim słonecznym światłem. Ona wydawała jakiś głos?
Rankon rozłożył ręce.
— Nie pokazała się więcej. Robiliśmy wszystko, żeby ją wywołać. To będzie jedno z zadań drugiej rundy. Może wam uda się coś wyjaśnić — zwrócił się do Leny.
— Musicie nam powiedzieć, jak zaprogramowaliście sprężarki — Batuzow rozejrzał się po hali. Rozmawiając, doszli do laboratorium i zaczęli się zbierać do wyjścia na powierzchnię.
— Wszystko wam powiemy — rzucił Potton, sięgając po hełm. W pulpicie zapłonęło nagle rubinowe światełko. Rozległo się ciche brzęczenie.
— Rankon, Ziemia! — krzyknął Puszkin, stojący najbliżej pulpitu. Konstruktor podszedł szybko do centralki i jednym niecierpliwym ruchem naciągnął słuchawki. Wcisnął kontakt sygnału wywoławczego i uruchomił aparaturę rejestrującą.
Stali bez ruchu, wbijając wzrok w jego pochylone plecy. Trwało to dobrych kilka minut, w. czasie których Rankon raz tylko poruszył się niecierpliwie i posłał krótkie spojrzenie Półtonowi. Ten zbliżył się szybko, ale szef wrócił już do poprzedniej pozycji. Wreszcie z pulpitu zabrzmiał charakterystyczny sygnał potwierdzenia odbioru. Mimo to Rankon siedział jeszcze chwilę bez ruchu. Wreszcie wolnym, ospałym ruchem ściągnął z głowy słuchawki i nie odwracając się powiedział:
— Ziemia wzywa także ciebie, Piotrze i Ann Thorson. Macie lecieć z nami. Zdaje się — dodał w głębokiej ciszy, która zapadła po tych słowach — zdaje się, że coś znaleźli Nasze analizatory pracują naprawdę szybko…
— A my? — wyrwało się Lenie. Natychmiast zawstydziła się tego wybuchu, ale Rankon odpowiedział spokojnie:
— Następna ekipa przyleci najpóźniej za dwa tygodnie. Przez ten czas będziecie sami. — Odwrócił się i spojrzał jej w oczy — wiem, że będzie wam ciężko, ale…
— Nie martwcie się — powiedziała szybko. — Damy sobie radę… — Mówiąc to napotkała wzrok Andrzeja i odwróciła głowę.
— Trzeba się zbierać — nienaturalnie swobodnym tonem odezwał się Puszkin. — Skoro pojutrze odlot…
— Jutro — powiedział Rankon. — Pytali, czy możemy przyspieszyć start. Wobec tego, że tutaj nie mamy już w zasadzie nic do roboty, odpowiedziałem, że tak…
Ubierali się w milczeniu, zakładali hełmy, sprawdzali szczelność skafandrów i łączność.
— Będzie ciasno — mruknął wreszcie Potton. Po dobrej chwili dotarło do świadomości Ann, że powiedział to z myślą o kabinie Uzbekistanu, która miała pomieścić dwoje nadprogramowych pasażerów.
— Idziemy — Rankon pogasił światła i przełączył centralę komunikacyjną na bezpośrednią łączność z Kopernikiem. — Mamy przed sobą pracowitą noc. Remonty — a poza tym ci, którzy zostają, muszą się zapoznać z urządzeniem hali. Jutro o tej porze…
— Jutro o tej porze — powiedział spokojnie Batuzow, kładąc mu dłoń na ramieniu — będziecie już poza orbitą Marsa…
Wąski sierp sztucznego skalistego cypla wybiegał daleko, jak gałąź ostrokrzewu rzucona na głęboki błękit Zatoki Neapolitańskiej. Z wysokości galerii obserwacyjnej południowego dworca morskiego linia brzegu wyglądała jak cięciwa gigantycznego łuku, drżąca w napięciu pod naporem morza, nieustającym pochodem miliardów połyskliwych szyszaków. Grzbiet półwyspu obniżał się, oddalając od lądu zębato ciosanymi tarasami. Wszystkie w kształcie trójkątów, zaskakiwały jeden pod drugi wydłużonymi, ostrymi stożkami.
Stali na krawędzi głównej płyty galerii, oparci o poręcz balustrady, tak przezroczystej, że z odległości zaledwie pięciu metrów roztapiała się już w powietrzu, podobnie jak cała płyta i ściany górnych kondygnacji dworca, dzięki czemu setki kolorowych stolików, i ocieniających je meduzowatych parasoli wyglądały jak ustawione na pomyślanej w przestrzeni płaszczyźnie. W pewnym momencie Ann wyprostowała się i odetchnęła głęboko.
— Jestem głodna — oświadczyła. W jej głosie zabrzmiało jakby zdziwienie faktem, że po wszystkich przejściach ostatnich tygodni jej organizm może się dopominać o coś tak zwykłego jak jedzenie. Piotr obejrzał się i wskazał głową najbliższy stolik.
— Pośpiesz się — powiedział, spoglądając na zegarek. — Za dziesięć minut musimy być na nabrzeżu.
Usiedli w elastycznych, piankowych fotelach, których oparcia uginały się usłużnie za każdym poruszeniem pleców. Ann oparła dłoń o krawędź blatu. W tej.samej chwili kryształowy wielościan, jakby korek nie istniejącej karafki ustawionej pośrodku stolika, zapłonął szmaragdowym światłem.
Читать дальше