— Co wy… — zaczął.
Batuzow i Lena stali, przytuleni do siebie, podobni w swoich azbestowych skafandrach do wykutej w białym marmurze rzeźby, przedstawiającej parę kochanków. Pochwyciwszy jego zdumione spojrzenie Lena zaczerwieniła się gwałtownie i zrobiła ruch, jakby chciała odsunąć się od Andrzeja, ten jednak objął ją mocno ramieniem i przygarnął ciasno. Ann uczuła taką ulgę, jak gdyby w dusznym pomieszczeniu ktoś nagle otworzył na oścież okno. Nieoczekiwanie dla siebie samej uśmiechnęła się do Pottona.
— Chyba ty jeden niczego się jeszcze nie domyśliłeś… — powiedziała.
— Tak. — wyrzekł z głębokim przekonaniem Whiten. Spojrzeli na niego, osłupiali i nagle, jak na komendę, parsknęli śmiechem. Ogarnęło ich jakieś szaleństwo. Zataczali się, chwytając nawzajem za ręce i ramiona, łzy ciekły guń po twarzach, ściany przechwytywały ich głosy, powtarzając je do najodleglejszych zakamarków podziemi, rozpaczliwie walczyli o zaczerpnięcie odrobiny powietrza.
A Potton stał jak skamieniały, wodząc nieprzytomnym wzrokiem po ich zaczerwienionych, nabrzmiałych twarzach, wreszcie wzruszył nieznacznie ramionami i jakby |przełamując opór warg i policzków uśmiechnął się również. Zrobił ruch jakby chciał podejść do Leny, ale zrezygnował, machnął ręką i nie patrząc już na nich wyszedł do hali. Kiedy wreszcie zdołali się opanować, przynajmniej na tyle, żeby móc udać się za nim, stał, odwrócony bokiem, wpatrzony w pastelową panoramę miasta zbudowanego na jakiejś nieskończenie dalekiej planecie przez istoty, które jako pierwsze w pozornej martwocie wszechświata odnalazły ziemian. Zwrócił ku nim twarz, na której nie było już śladu uśmiechu.
— Gdyby nie historycy… — zaczął.
Spoważnieli natychmiast, czekając co powie. On jednak stal chwilę bez ruchu, jakby niezmiernie zmęczony, wreszcie odwrócił się powoli, sięgnął po kask i bez słowa jął go mocować do twardej, uwierającej kryzy.
„…będzie mogła ludzkość ocenić za czterysta lat. Przygotujemy się na ich powrót. Zrobimy wszystko, aby zyskać w nich dobrych sąsiadów i przyjaciół. Jesteśmy pewni, że wzbogaci to o niewymierne wartości obie nasze cywilizacje. Mamy prawo tak sądzić. Dają nam to prawo nasze idee i doświadczenia współgospodarzy kosmosu, a utwierdza je decyzja, podjęta przez załogę Kopernika, która jako pierwsza w dziejach ludzkości zetknęła się w przestrzeni z bratnią rasą istot rozumnych. W imieniu Rady Astronautycznej Narodów Zjednoczonych komunikat podpisali…”
Kulski wyłączył aparat i zamyślił się. Od chwili rozstania z Półtonem, po ich ostatniej rozmowie, był pewien, że tak właśnie brzmieć będzie ten komunikat. Był pewien, a jednak…
Wyprostował się, i zaczerpnął głęboko powietrza. Wstał zamaszyście, odepchnięty gwałtownie fotel poleciał do tyłu, trącając kwadratowy barek. Zadźwięczało szkło. Paweł spojrzał mimo woli na pękate kubki i wywiniętą smakowicie wargę przysadzistego dzbanka. Za pół godziny przyjdą Corton i Sakadze. Chciałby ich zatrzymać u siebie, pomimo że ojciec Leny z tajemniczą miną zapraszał na uroczysty „kawalerski”, jak się wyraził, wieczór. Otrzymał podobno jakąś wiadomość…. Kulski spochmurniał nagle. Przed oczami stanęła mu jak żywa smagła twarz Ann Thorson. „Spotkamy się jeszcze?” — spytała, żegnając go, kilkanaście minut przed startem. Cóż za nonsens. Oczywiście, że się spotkają. Jest przecież członkiem Zespołu Programu Marsjańskiego, historykiem, opracowuje całą dokumentację… Nie raz i nie dziesięć razy będą się musieli spotykać na obradach sekcji, konsultacjach. Wzruszył ramionami i skierował się w stronę barku. Zrobił kilka kroków i zatrzymał się znowu, jakby tknięty jakimś podejrzeniem. Jego dłoń bezwiednie powędrowała do czoła…
Ann miała rację. Kulski znalazł nowy temat do rozmyślań.