— Niepodobne do czego?
— Niepodobne do jedzenia.
— Może jednak spróbuj — poradził Komow podsuwając mu talerz z krewetkami.
Wówczas Mały nagle upadł na kolana i otworzył usta wyciągając przed siebie ręce. Milczeliśmy speszeni. Mały również trwał bez ruchu. Oczy miał zamknięte. Trwało to nie dłużej niż kilka sekund, potem nagle miękko opadł na plecy, usiadł i gwałtownym ruchem rozrzucił po podłodze zmięte liście. Przez jego twarz przebiegły rytmiczne drgania. Szybkimi i niezwykle precyzyjnymi muśnięciami palców zaczął przesuwać liście, od czasu do czasu pomagając sobie nogą. Komow i ja unieśliśmy się z foteli i wyciągając szyje obserwowaliśmy Małego. Liście, jakby same z siebie ułożyły się w dziwaczny wzór, niewątpliwie zamierzony, ale stanowczo nie wywołujący żadnych skojarzeń. Na mgnienie oka Mały zastygł w bezruchu i niespodziewanie jednym gwałtownym gestem zgarnął liście na stos. Jego twarz zamarła.
— Rozumiem — oznajmił. — To jest wasze jedzenie. Ja tak nie jem.
— Patrz, jak to się robi — powiedział Komow.
Wyciągnął rękę, wziął krewetkę, celowo zwolnionym ruchem podniósł ją do ust, ostrożnie odgryzł kawałek i demonstracyjnie powoli zaczął ją przeżuwać. Po zmartwiałej twarzy Małego przebiegł skurcz.
— Nie wolno! — prawie wykrzyknął. — Niczego nie wolno kłaść rękami do ust. Będzie źle.
— A spróbuj — zaproponował znowu Komow, ale spojrzał na diagnostograf i urwał. — Masz rację. Nie trzeba. Co będziemy robić?
Mały przysiadł na lewej pięcie i głębokim barytonem powiedział:
— Świerszcz za kominem. Szmer. Objaśnij md znowu, kiedy stąd odchodzicie?
— Teraz to wyjaśnić trudno — miękko odpowiedział Komow. — Dla nas jest bardzo, bardzo ważne, żeby się wszystkiego o tobie dowiedzieć. Przecież nic o sobie nie opowiedziałeś. Kiedy dowiemy się o tobie wszystkiego, odejdziemy stąd, jeśli zechcesz.
— Ty wiesz o mnie wszystko — oznajmił Mały głosem Komowa. — Ty wiesz, jak ja powstałem. Wiesz, jak tu trafiłem. Wiesz, po co do ciebie przyszedłem. Ty wiesz o mnie wszystko.
Oczy zrobiły mi się wielkie jak filiżanki, a Komow jakby się wcale nie zdziwił.
— Dlaczego myślisz, że ja wiem to wszystko? — zapytał spokojnie.
— Ja rozmyślałem. I zrozumiałem.
— To fenomenalne — spokojnie powiedział Komow. — Ale to niezupełnie jest tak. Na przykład nic nie wiem o tym, co się z tobą tu działo, zanim przyleciałem.
— Odejdziecie od razu, jak tylko dowiecie się o mnie wszystkiego? Tak?
— Tak. Jeśli zechcesz.
— To pytaj — powiedział Mały. — Pytaj szybko, bo ja też chcą ciebie zapytać.
Spojrzałem na indykator. Po prostu tak spojrzałem, bez żadnej specjalnej myśli. I zrobiło mi się nieswojo. Dopiero co paliło się białe neutralne światełko, a teraz ostrym rubinowym ogniem jarzył się sygnał negatywnych emocji. Kątem oka dostrzegłem trwogę na twarzy Van der Hoosego.
— „Najpierw mi opowiedz — powiedział Komow — dlaczego tak długo się ukrywałeś?
— Kurwispat — wyraźnie wymówił Mały i przesiadł się na prawą piętę. — Ja — dawno wiedziałem, że ludzie znowu przyjdą. Czekałem, było mi źle. Potem zobaczyłem — ludzie przyszli. Zacząłem rozmyślać i zrozumiałem — jeżeli ludziom powiedzieć, oni odejdą i wtedy będzie dobrze. Na pewno odejdą, ale nie wiedziałem — kiedy. Czworo ludzi. Bardzo dużo. Nawet jeden bardzo dużo. Ale lepiej niż czworo. Wchodziłem do jednego i rozmawiałem w dzień. Wchodziłem do jednego i rozmawiałem w nocy. Szarada. Wtedy pomyślałem — jeden człowiek nie może mówić. Przyszedłem do czterech. Znowu szarada. Wieczorem zobaczyłem — jeden siedzi oddzielnie. Ty. Pomyślałem i zrozumiałem — ty czekasz na mnie. Podszedłem. Cheshirski kot! Tak to było.
Mówił ostro, urwanymi zdaniami, głosem Komowa i tylko te nie związane z kontekstem słowa wymawiał nieznajomym głębokim barytonem. Jego ręce, palce ani na sekundę nie zaznały spokoju, a i on sam bez przerwy poruszał się i ruchy jego były szybkie, płynne, dosłownie przelewał się z jednego położenia w następne. Było to zgoła fantastyczne widowisko — przytulna znajoma mesa, waniliowy zapach ciastek, wszystko takie zwyczajne, domowe — i tylko to dziwne liliowe światło, i w tym świetle na podłodze, giętki, elastyczny maleńki potwór. I trwożne, rubinowe światełko na pulpicie.
— Skąd wiedziałeś, że ludzie przyjdą znowu? — zapytał Komow.
— Ja rozmyślałem i zrozumiałem.
— A może ktoś ci opowiedział?
— Kto? Kamienie? Słońce? Krzaki? Jestem sam. Ja i moje wizerunki. Ale one milczą. Z nimi można tylko^ się bawić. Nie. Ludzie przyszli i odeszli. — Mały szybkim ruchem przesunął kilka liści na podłodze. — Pomyślałem i zrozumiałem — ludzie znowu przyjdą.
— A dlaczego było ci źle?
— Dlatego, że ludzie.
— Ludzie nigdy nikomu nie szkodzą. Ludzie chcą, żeby wszystkim dookoła było dobrze.
— Ja wiem — powiedział Mały. — Przecież już mówiłem, ludzie odejdą i będzie dobrze.
— Jakie czynności ludzi powodują, że jest ci źle?
— Wszystkie. Ludzie są albo mogą przyjść — to źle. Odejdą na zawsze — to dobrze.
Czerwona lampka na pulpicie uwierała mnie jak cierń. Nie wytrzymałem i lekko trąciłem Komowa nogą pod stołem.
— Skąd się dowiedziałeś, że jeżeli ludziom powiesz, to oni odejdą? — zapytał Komow ignorując mnie całkowicie.
— Ja wiedziałem — ludzie chcą, żeby wszystkim dookoła było dobrze.
— Ale skąd się o tym dowiedziałeś? Przecież nigdy nie stykałeś się z ludźmi.
— Dużo rozmyślałem. Długo nie rozumiałem. Potem zrozumiałem.
— Kiedy zrozumiałeś? Dawno?
— Nie, niedawno. Kiedy odszedłeś z jeziora, złapałem rybę. Bardzo się zdziwiłem. Ona nie wiadomo dlaczego umarła. Zacząłem rozmyślać ł zrozumiałem, że na pewno odejdziecie, jeżeli wam powiem.
Komow przygryzł dolną wargę.
— Zasnąłem na brzegu oceanu — powiedział nagle. — Kiedy się obudziłem, zobaczyłem obok na mokrym piasku ślady ludzkich stóp. Chwilę rozmyślałem i zrozumiałem — kiedy spałem, obok mnie przeszedł człowiek. Skąd się dowiedziałem? Przecież nie widziałem człowieka, zobaczyłem tylko ślady. Rozmyślałem — poprzednio śladów nie było, a teraz są. To znaczy, że zjawiły się wtedy, kiedy spałem. To ludzkie ślady, a nie ślady fal, ani nie ślady kamienia, który stoczył się na piasek. To znaczy, że obok mnie przeszedł człowiek. Wtedy, kiedy spałem, obok mnie przeszedł człowiek. Tak my rozmyślamy. A jak ty rozmyślasz? Oto przylecieli ludzie. Ty nic o nich nie wiesz. Ale pomyślałeś i dowiedziałeś się, że ludzie na pewno odlecą na zawsze, jeżeli z nimi porozmawiasz. W jaki sposób rozmyślałeś?
Mały milczał długo, ze trzy minuty. Na jego twarzy i piersi znowu zatańczyły mięśnie. Zwinne palce poruszały i przemieszczały liście. Potem odepchnął liście nogą i powiedział głośno głębokim barytonem:
— To jest pytanie. Na bim-bom-bramsel!
Van der Hoose bezsilnie zakasłał w swoim kącie i Mały natychmiast spojrzał na niego.
— Fenomenalne! — zawołał ciągle tym samym barytonem. — Zawsze chciałem się dowiedzieć, dlaczego takie długie włosy na policzkach?
Zapanowała cisza. I w tej ciszy zobaczyłem, że rubinowe światło zgasło i zapaliło się szmaragdowe.
— Odpowiedz mu, Jakub — spokojnie poprosił Komow.
— Hm… — odparł Van der Hoose i poróżowiał. — Jakby ci powiedzieć, mój chłopcze… — Machinalnie nastroszył bokobrody. — To ładne, mnie się podoba… moim zdaniem to wystarczające objaśnienie, jak sądzisz?
Читать дальше