Jednocześnie pod względem gęstości zaludnienia mogła iść o lepsze z najgęściej zaludnionymi krajami na świecie, nie wyłączając Chin i Indii. Na każdą nie nadającą się do zamieszkania milę kwadratową przypadało czterystu pięćdziesięciu mieszkańców.
“W pierwszym, idealistycznym okresie reformatorskich rządów Johnsona i McCabe’a ogłoszono, że cała suma dochodu narodowego zostanie rozdzielona równo pomiędzy wszystkich dorosłych mieszkańców wyspy — pisze Filip Castle. — Za pierwszym i ostatnim razem, kiedy zastosowano ten system, udział ten wyniósł niecałe siedem dolarów.”
W komorze celnej na lotnisku Monzano zrewidowano nam bagaże i zażądano wymiany wszystkich pieniędzy, które chcemy wydać, w San Lorenzo, na miejscową walutę, kaprale. Jeden kapral, według zapewnień “Papy” Monzano, odpowiadał pięćdziesięciu amerykańskim centom.
Ściany nowego, przyjemnego pawilonu komory celnej szpeciło mnóstwo byle jak przyklejonych plakatów.
“Każdy, kto zostanie schwytany podczas uprawiania bokononizmu, umrze na haku!” — głosił jeden z napisów.
Inny plakat przedstawiał Bokonona — chudego Murzyna z cygarem w zębach. Miał wygląd inteligentny i z lekka rozbawiony.
Pod zdjęciem widniały słowa: “ 10.000 kaprali nagrody za żywego lub umarłego!”
Przyglądając się bliżej plakatowi stwierdziłem, że w jego dolnej części znajduje się zdjęcie formularza, jaki Bokonon musiał wypełnić na policji w 1929 roku. Reprodukowano go widocznie, aby dać amatorom łowów na Bokonona próbkę jego pisma i odciski palców.
Mnie jednak bardziej zainteresowały niektóre odpowiedzi Bokonona na pytania formularza. Gdzie tylko było to możliwe, przyjmował kosmiczny punkt widzenia, uwzględniając krótkotrwałość ludzkiego życia i długotrwałość wieczności.
W rubryce “zawód” napisał: “Życie”.
W rubryce “obecne zajęcie” napisał: “Umieranie”.
“Tu jest kraj chrześcijański! Wszelka zabawa nogami będzie karana hakiem!” — głosił inny napis. Był on dla mnie niezrozumiały, gdyż nie wiedziałem jeszcze, że bokononiści uzyskują kontakt duchowy dotykając się podeszwami stóp.
Ponieważ jednak nie przeczytałem książki Filipa Castle do końca, najbardziej zastanawiało mnie, w jaki sposób Bokonon, serdeczny przyjaciel kaprala McCabe’a, stał się banitą.
62. DLACZEGO HAZEL NIE BYŁA PRZESTRASZONA
Na San Lorenzo wysiadło nas siedmioro: Newt i Angela, ambasador Minton z żoną, H. Crosby z żoną i ja. Po odprawie celnej zostaliśmy wepchnięci na trybunę honorową.
Naprzeciwko nas stał milczący tłum bardzo spokojnych ludzi.
Patrzyło na nas pięć tysięcy, a może więcej mieszkańców wyspy.
Ich skóra miała kolor płatków owsianych. Byli chudzi. Nie było wśród nich ani jednego grubasa. Wszystkim brakowało zębów. Wielu miało krzywe albo spuchnięte nogi.
Wszyscy mieli kaprawe oczy.
Nagie piersi kobiet były wyschnięte. Jedyne odzienie mężczyzn stanowiły luźne przepaski biodrowe, które ledwie okrywały ich penisy, dyndające jak wahadła starego zegara.
Było wiele psów, ale żaden nie szczekał. Było wiele niemowląt, ale żadne nie płakało. Tylko tu i ówdzie rozlegał się kaszel — i to wszystko.
Przed tym tłumem stała na baczność wojskowa orkiestra. Stała w milczeniu.
Obok orkiestry stał poczet sztandarowy z dwoma sztandarami: Stanów Zjednoczonych i Republiki San Lorenzo. Flaga San Lorenzo przedstawiała naszywki kaprala piechoty morskiej na błękitnym tle. W nieruchomym powietrzu sztandary zwisały bezwładnie.
Zdawało mi się, że skądś z daleka dobiega mnie odgłos uderzeń młotem w mosiężny gong. Było to złudzenie. Po prostu moja dusza odbierała wibracje metalicznego upału unoszącego się nad wyspą.
— Całe szczęście, że jesteśmy wśród chrześcijan — szepnęła Hazel Crosby do męża — bo byłabym trochę przestraszona.
Za nami stał ksylofon.
Na ksylofonie połyskiwały litery inkrustowane granatami i kryształami górskimi.
Układały się one w słowo “Mona”.
Na lewo od trybuny stało rzędem sześć starych samolotów myśliwskich, pomoc wojskowa Stanów Zjednoczonych dla San Lorenzo. Na kadłubie każdego samolotu wymalowany był z dziecięcym sadyzmem boa dusiciel miażdżący w swoim uścisku diabła. Krew tryskała z diabelskich uszu, nosa i ust, a z jego czerwonych palców wypadały widły.
Przed każdym samolotem stał pilot koloru płatków owsianych, również w milczeniu.
Nagle wśród nabrzmiałej ciszy rozległ się dokuczliwy dźwięk jakby brzęczenie moskita. Był to dźwięk zbliżającej się syreny. Syrena znajdowała się w czarnej limuzynie “Papy”.
Lśniący cadillac zatrzymał się przed nami z piskiem opon.
Wysiadł z niego “Papa” Monzano, jego adoptowana córka Mona Aamons Monzano oraz Franklin Hoenikker.
Na lekkie, władcze skinienie “Papy” tłum odśpiewał hymn narodowy San Lorenzo. Melodia była zapożyczona ze znanej amerykańskiej piosenki Dom na prerii . Słowa zostały napisane w roku 1922 przez Lionela Boyda Johnsona, czyli Bokonona. Brzmiały one następująco:
Nie zapomnisz o wyspie,
Gdzie niewiasty są czyste,
Gdzie odwagą i siłą rekina
Słynie każdy mężczyzną,
To jest nasza ojczyzna,
To wybrana przez Boga kraina.
San, San Lo-ren-zo!
Brudną ręką tu sięgnąć po łup
Żaden wróg się nie waży,
Kiedy czuwa na straży
Bogobojny i wolny twój lud!
Potem tłum znowu zapadł w grobowe milczenie.
Rozległ się werbel i na trybunę weszli “Papa”, Mona i Frank. Na znak “Papy” werbel umilkł.
Na bluzie, na rzemieniu przewieszonym przez ramię, “Papa” nosił kaburę, w której spoczywała chromowana czterdziestka piątka. Był on starym, bardzo starym człowiekiem, podobnie jak wielu członków mego karassu. Nie wyglądał dobrze. Poruszał się krótkim, chwiejnym krokiem. Nadal jeszcze był tęgim mężczyzną, ale widocznie jego tłuszcz szybko topniał, gdyż prosty w kroju mundur był na niego wyraźnie za luźny. Ręce mu drżały, a jego żabie oczy miały kolor żółty.
Funkcje adiutanta pełnił przy nim ubrany w biały mundur generał major Franklin Hoenikker. Ze swoimi wąskimi ramionami i chudymi rączynami sprawiał wrażenie dziecka, które o tej porze dawno już powinno być w łóżku. Na jego piersi wisiał medal.
Dostrzegłem tych dwóch, “Papę” i Franka, z pewnym trudem — nie dlatego, żeby coś mi zasłaniało widok, ale dlatego, że nie mogłem oderwać oczu od Mony. Byłem zachwycony, wstrząśnięty, zmiażdżony, wniebowzięty. Wszystkie pożądliwe, nierealne marzenia, jakie kiedykolwiek snułem na temat kobiet, znalazły swoje ucieleśnienie w osobie Mony. Oto gdzie, niech Bóg ma w opiece jej ciepłą i śmietankową duszę, był pokój i dobrobyt.
Ta dziewczyna, która przecież miała zaledwie osiemnaście lat, była zachwycająco pogodna. Zdawała się wszystko rozumieć i jednocześnie była wszystkim, co jest do zrozumienia. W Księdze Bokonona jest wymieniona z imienia. Bokonon powiada o niej: “Mona jest prosta jak świat.”
Ubrana była w białą grecką tunikę.
Na drobnych, brązowych stopach miała sandały bez obcasa.
Jej miękkie, długie włosy były koloru jasnego złota.
Jej biodra miały kształt liry.
Boże!
Pokój i dobrobyt na zawsze.
Mona była jedyną piękną dziewczyną na San Lorenzo. Była skarbem narodowym. “Papa” adoptował ją, aby, jak twierdzi Filip Castle, wesprzeć swoje brutalne rządy elementem nadprzyrodzonym.
Читать дальше