— Przepraszam, ale muszę odsunąć się na chwilę i uspokoić myśli — powiedział.
— Ja też — stwierdziła kilka minut później Murchison i dołączyła do niego. — Patrz!
Conway wpatrywał się akurat w ciemny strop pieczary, żeby dać odpocząć oczom. Opuścił natychmiast głowę, sądząc, że znowu są atakowani, i zobaczył, jak Murchison wskazuje ich model. Nadal działał!
Oboje znaleźli się zbyt daleko, aby nim sterować, a jednak wszystkie detale trwały nie zmienione. Conway natychmiast zapomniał o zmęczeniu.
— Odpowiada nam w ten sposób, że nas zrozumiał. Ale to nie koniec. Musimy opowiedzieć więcej o nas. Poszukaj więcej narzędzi i wyobraź sobie model tej jaskini wraz z linami i tym wszystkim. Ja ukształtuję wehikuł i sylwetki nas trojga. Nie będzie to żadne arcydzieło, ale wystarczy, żeby pokazać, jak wrażliwi jesteśmy na ataki narzędzi. Potem odsuniemy się trochę i pokażemy wehikuł w działaniu oraz buldożery, śmigłowce i statki zwiadowcze. Nic równie skomplikowanego jak Descartes, przynajmniej na razie. Chwilowo wszystko musi pozostać proste.
Niebawem skała wokół pojazdu zasłana była modelami, nad którymi pacjent przejmował kontrolę, ledwie zostały ukończone. Ze wszystkich stron nadciągały potulnie nowe narzędzia, gotowe poddać się kształtowaniu. Jednak szyby hełmów Conwaya i Murchison zaszły już mgiełką, a zapasy powietrza w skafandrach były na ukończeniu. Murchison uparła się, że zdąży jeszcze coś pokazać, i zaczęła ustawiać pionowo dwadzieścia narzędzi naraz, gdy Harrison wyłonił się wreszcie zza wehikułu.
— Muszę wejść do środka — powiedział. — W odróżnieniu od niektórych ciężko pracowałem i prawie nie mam już czym oddychać…
— Kopnij go ode mnie. Jesteś bliżej…
— Jednak wyciągniemy ćwierć szybkości. A gdyby znowu coś nawaliło, zdołamy wezwać pomoc. Zrobiłem nową antenę z narzędzia, szczęśliwie pamiętałem wymiary, będziemy więc mieli nawet kontakt na wizji…
Zamilkł nagle, dostrzegłszy, co Murchison robi z narzędziami.
— Jako patolog zdecydowałam się pokazać pacjentowi, jak wyglądamy i odczuwamy. To oczywiście uproszczony model, ale ma układ oddechowy, trawienny oraz krążenia. I wszystkie stawy, jak sami widzicie. Ponieważ siebie znam najlepiej, postać przedstawia kobietę. Żeby zaś nie mieszać pacjentowi w zwojach, nie biorę pod uwagę ubrania.
Harrisonowi zabrakło już tlenu, żeby odpowiedzieć. Chwilę później ruszyli za nim do wehikułu. Podczas gdy Conway nawiązywał łączność z powierzchnią, Murchison odruchowo uniosła rękę, aby pożegnać jaskinię z rozrzuconymi w niej modelami. Musiało to być dla niej bardzo ważne, bo jej model też uniósł rękę i zastygł w tym geście, gdy pojazd opuścił strefę wpływu ludzkiego umysłu.
Nagle wszystkie trzy ekrany ożyły i ujrzeli twarz Dermoda, na której odmalowały się troska, ulga i ciekawość, najpierw z osobna, a potem wszystkie razem.
— Witam, doktorze, już myślałem, że was straciliśmy — powiedział. — Operacja postępuje, ataki narzędzi ustały pół godziny temu. Wszyscy meldują, że kłopoty z nimi przeszły jak ręką odjął. Czy to tylko chwilowe?
Conway odetchnął rozgłośnie. Pacjent wprawdzie strasznie wolno reagował, ale jednak miał swój rozum.
— Nie będzie więcej problemów z narzędziami — odparł. — Lepiej nawet. Gdy wytłumaczymy im wszystko do końca, będą pomagać w naprawach sprzętu i operowaniu, tam gdzie nam będzie nieporęcznie. Nie trzeba już też będzie poszerzać rozpadliny. Pacjent jest wystarczająco mobilny, aby samemu odsunąć się od wyciętego materiału, dzięki czemu przydzielone do tego jednostki będą mogły pomóc przy zasadniczym zadaniu. Skończymy o wiele wcześniej, niż sądziliśmy. Jak pan widzi, pacjent zgodził się w końcu z nami współdziałać.
Najważniejszą część operacji wykonano w ciągu czterech miesięcy i Conway został wezwany do Szpitala. Oczywiście leczenie pooperacyjne miało trwać jeszcze wiele lat. Planowano połączyć je z dalszymi badaniami Drambo i występujących na planecie form życia oraz ich kultur. Niemniej przed odlotem naszły jeszcze Conwaya poważne wyrzuty sumienia w związku z tak licznymi ofiarami. Gotów był nawet kwestionować wagę tego, czego dokonali. Pewien dumny ze swej pracy specjalista od kontaktów próbował wyjaśnić mu wówczas dość prosto, że zrozumienie nieziemca zawsze jest ważne, niezależnie od tego, czy w grę wchodzą różnice kulturowe, fizjologiczne czy technologiczne. Wiele będzie można się nauczyć od dywanów i toczków, ucząc ich rzeczy, które dla nich będą nowe. Conway uznał w końcu ten punkt widzenia. Przyjął też do wiadomości, że jako chirurg zrobił już swoje na Drambo. Gorzej, że zespół patologii, a szczególnie jedna osoba z tego zespołu, nadal miała tu wiele pracy.
O’Mara był na tyle uprzejmy, że nie ucieszył się otwarcie z rozterek Conwaya. Niemniej współczucia również nie okazał.
— Proszę przestać manifestować swoje cierpienie tak ostentacyjnym milczeniem — powiedział, witając Conwaya po powrocie. — Proszę wyrazić je jakoś i zapomnieć o nim. Im szybciej, tym lepiej. Gdyby miał pan z tym kłopoty, przypominam, że najlepsza jest terapia przez pracę, ja zaś w ramach uprzejmości mam dla pana nowy przypadek. Proszę spojrzeć. — Włączył umieszczony za biurkiem ekran. — Tę istotę znaleziono w jednym z nie zbadanych dotąd regionów. Padła ofiarą katastrofy, w trakcie której jej statek został dosłownie przepołowiony. Hermetyczne grodzie odcięty w porę ocalałą część, a pański pacjent zdołał wpełznąć do niej, zanim włazy się zatrzasnęły. Tyle że nie cały… To był duży statek wypełniony jakąś odżywczą glebą i pacjent ocalał, chociaż, powiedziałbym, tylko połowicznie. Niestety, nie wiemy, którą jego część udało się nam uratować. Rozumie pan problem?
Conway wpatrzył się w ekran, już teraz szukając w myślach sposobów na unieruchomienie pacjenta, by móc wykonać odpowiednie badania i podjąć leczenie. Należało też jakoś zrewitalizować glebę, która musiała być już prawie jałowa. Albo wyprodukować nową. Trzeba też będzie zbadać wrak statku, żeby ustalić typ i zakres zmysłowego odbioru istoty. Jeśli przyczyną katastrofy była eksplozja w maszynowni, a był to najczęstszy powód takich kłopotów, wówczas ocalała część pacjenta mogła być tą ważniejszą, zawierającą mózg.
Nowy pacjent nie przypominał dokładnie węża Midgardu, ale niewiele mu do niego brakowało. Jego zwoje wypełniały niemal cały pokład hangarowy, w którym tymczasowo go umieszczono.
— I co? — spytał ponownie O’Mara.
Conway wstał, ale nim wyszedł, spojrzał jeszcze na psychologa.
— Jaki on maleńki — powiedział z uśmiechem.