— Wiesz, nadal nie jestem zadowolony, że nie zostałaś na powierzchni, ale cieszę się, że jesteś ze mną — mruknął Conway.
— Dziękuję. Miałam nadzieję, że tak jest.
Pięć minut później wiedziała już wszystko, co trzeba.
— Chodziło o tę dolinę otoczoną niskimi górami. — Pokazała na mapie. — Zwiad powietrzny wykazał, że jest niezwykle bogata w rozmaite minerały, ale to samo można powiedzieć o całym środku kontynentu. Nasze odwierty były dość rozrzucone, mogliśmy więc ominąć mózg, ale jestem prawie pewna, że tam właśnie się znajduje.
Conway pokiwał głową i spojrzał na Harrisona.
— To nasz następny cel. Ale jest za daleko, byśmy jechali tam o własnych siłach. Proszę wyprowadzić pojazd na powierzchnię i wezwać śmigłowiec transportowy, żeby nas tam przeniósł. Po drodze zaś proszę zbliżyć się możliwie najbardziej do gardzieli numer czterdzieści trzy i linii cięcia, żebym mógł się przekonać, jak pacjent reaguje na początku operacji. Możliwe, że ma jakieś mechanizmy obronne uaktywniane w razie rozległych zranień. — Nagle pomyślał całkiem o czym innym i humor mu się popsuł. — Cholera, trzeba było od początku zająć się narzędziami, a nie toczkami. Wtedy nie wzięlibyśmy „leukocytów” za istoty inteligentne. Zmarnowałem mnóstwo czasu.
— Teraz już go nie marnujemy — powiedział Harrison, wskazując na ekran.
Na dobre czy na złe, operacja już się zaczęła.
Na głównym ekranie widać było ciężkie krążowniki w szyku torowym podążające w ślad za jednostką flagową wzdłuż linii cięcia. Grzechotki wcinały się w tkankę, a operatorzy pół siłowych utrzymywali brzegi rany rozwarte, aby następny okręt w szyku mógł sięgnąć głębiej. Wszystkie krążowniki klasy „cesarskiej” mogły bardzo dokładnie razić rozmaitymi typami uzbrojenia. Potrafiły równie dobrze spacyfikować bólem zębów zamieszki na kilku sąsiadujących ze sobą ulicach i unicestwić w atomowym ogniu cały kontynent. Jednak Korpus Kontroli nie dopuszczał zwykle do sytuacji, w których musiałby sięgać po broń masowej zagłady — raczej chował ją w zanadrzu jako potężny straszak. Podobnie jak wszyscy policjanci, tak i ramię sprawiedliwości Federacji dobrze wiedziało, że trzymany w odwodzie argument siły ma większą moc niż taki, którego używa się na co dzień. Wszakże najefektywniejszą i najbardziej uniwersalną bronią na pokładach krążowników były grzechotki, które sprawdzały się zarówno jako miecz, jak i jako lemiesz.
Rozwój systemów sztucznego ciążenia, które chroniły załogi jednostek Federacji przed skutkami wielkich przeciążeń, zaowocował też innymi wynalazkami, jak ekrany meteorytowe czy wielkie ekrany nośne, które pozwalały statkom kosmicznym — o ile te dysponowały wystarczającym zapasem mocy — szybować w atmosferze planet na podobieństwo dawnych samolotów. Dzięki tej samej zasadzie powstały też grzechotki, broń na zmianę przyciągająca i odpychająca dany obiekt z siłą do stu g i zmieniającym się kilkanaście razy na minutę wektorem.
Okręty Korpusu bardzo rzadko wykorzystywały ten oręż w boju. Zazwyczaj oficerowie uzbrojenia kierowali grzechotki na rozległe połacie lądu, które miały być oczyszczone i zrekultywowane na użytek nowych kolonii. Najlepsze efekty osiągano przy użyciu skupionej wiązki, jednak nawet rozproszone pole potrafiło być groźne, szczególnie dla małych celów, takich jak jednostki zwiadowcze. Zamiast oddzierać płyty poszycia czy rozbijać w drobny mak konkretne podzespoły okrętu, wprawiały w wibracje cały jego kadłub, co z reguły miało fatalne skutki dla załogi.
Jednak podczas tej operacji wiązki miały być bardzo skupione, a ich celność i zasięg określano w centymetrach.
Nie było to specjalnie widowiskowe. Każdy z krążowników operował trzema bateriami grzechotek, ale wektor ich działania zmieniał się z taką częstotliwością, że grunt zdawał się w ogóle nie poruszać. Dobrze widoczna była dopiero działalność leżących między bateriami modułów pół, które odciągały odcięty płat i utrzymywały go w tej pozycji, aby następny okręt mógł pogłębić cięcie. Manewr miał być powtarzany, aż długa na kilka kilometrów rana sięgnie skalnego podłoża. Wtedy czekające na orbicie zgrupowania miały poszerzyć wąwóz na tyle, żeby stał się barierą dla infekcji trawiącej tkankę.
Conway słyszał ponadto meldunki oficerów uzbrojenia, których — zdawało się — były całe setki. Wszyscy mówili właściwie to samo, i to najszybciej, jak potrafili. Co pewien czas włączał się jeszcze jeden głos, który chwilami korygował coś, niekiedy chwalił, a innym razem pomagał. Był to głos niemalże boga, czyli głównodowodzącego floty Sektora Dwunastego, komandora Dermoda. Miał on pod swoimi rozkazami z górą trzy tysiące większych jednostek i liczne statki zaopatrzenia i łączności oraz linie produkcyjne i bazy remontowe. Był tym samym odpowiedzialny za setki tysięcy obsadzających je istot rozmaitych ras.
Gdyby operacja poszła źle, Conway z pewnością nie mógłby winić za to pomocników.
Zaczął nawet po cichu odczuwać zadowolenie z przebiegu działań… które jednak przetrwało około dziesięciu minut. W tym czasie cięcie doprowadzono do tunelu numer czterdzieści trzy, gdzie od chwili przebywali. Conway widział już wewnętrzną stronę zapory z grubego, karbowanego tworzywa, która nadmuchana do ciśnienia pięćdziesięciu kilogramów na centymetr kwadratowy, zatykała przewód niczym wielki serdelek. Było to konieczne, by zapobiec katastrofalnej utracie płynów, która spowolniłaby proces zdrowienia, a woda, która zastępowała w organizmie dywanu krew, nie była zdolna do krzepnięcia.
Obok zapory pełniło straż dwóch Kontrolerów i jeden Melfianin. Coś wyraźnie ich poruszyło, ale „leukocyty” za bardzo przesłaniały widok, aby Conway zdołał ustalić, co to takiego. Na ekranie widział, jak tunel został przecięty i wylało się z niego kilka tysięcy litrów wody, która znalazła się między czopem a miejscem operacji. Dla pacjenta była to ledwie kropla. Zdalnie kierowany lancet przesunął się dalej, pole zaś przytrzymało krawędzie pogłębianej i poszerzanej rany. Małe ładunki wybuchowe zawaliły jednocześnie pusty już odcinek tunelu, dodatkowo go zatykając. Na oko wszystko przebiegało zgodnie z planem, lecz nagłe jedno ze światełek na pulpicie zamigotało alarmująco, a na ekranie pojawiło się oblicze majora Edwardsa.
— Narzędzia atakują barierę w tunelu czterdziestym trzecim — oznajmił bez wstępów.
— Ale to niemożliwe! — krzyknęła Murchison takim tonem, jakby właśnie złapała przyjaciela na oszukiwaniu przy kartach. — Pacjent nigdy nie przeszkadzał w operacjach wewnątrz ciała, gdzie nie ma roślin dających szansę, by cokolwiek zobaczyć, gdzie nie ma światła. A czop nie jest nawet z metalu. Na powierzchni narzędzia nigdy nie ruszały czegokolwiek z plastiku.
— Ludzi zaś atakują tylko dlatego, że ci zdradzają swe położenie, próbując przejąć nad nimi kontrolę — dodał szybko Conway. — Majorze, proszę natychmiast ewakuować ludzi z zapory szybem zaopatrzeniowym. Nie mogę się z nimi skontaktować bezpośrednio. Cokolwiek się tam dzieje, niech starają się nie myśleć…
Urwał, gdy czop przed nimi eksplodował nagle masą bąbelków powietrza, która runęła ku pojazdowi i ograniczyła widoczność do zera.
— Doktorze, zapora poszła! — krzyknął major, zerkając gdzieś w bok. — Wymywa wszystko, co było w środku. Harrison, wkop maszynę w podłoże!
Jednak porucznik nie mógł wiele zrobić, gdyż również niczego nie widział. Uruchomił gąsienice na wstecznym biegu, ale unoszący ich prąd był tak silny, że prawie nie dotykały dna tunelu. Wyłączył też reflektory, gdyż blask odbity od pęcherzyków powietrza tylko oślepiał. Wtedy ujrzeli przed sobą odległą, ale coraz większą plamę światła…
Читать дальше