Pod koniec drogi zaczął się chwiać i przepadać, ale i tak wykonał całkiem poprawne lądowanie, przy którym skosił szereg roślin na trasie dobiegu.
— Doktorze, gotowa jestem cię pocałować… — zaczęła Murchison.
— Rozumiem, że lubi pan dziewczyny i modelarstwo lotnicze, doktorze, ale teraz proszę już zapiąć pasy — rzucił Harrison. — Za dwadzieścia sekund startujemy.
— Utrzymał kształt do końca — zauważył niespokojny Conway. — Czyżby uczył się od nas?
Umilkł, bo deltoid stopniał i zmienił się w znajomą już misę, która skoczyła wysoko w górę. Spadając, przybrała postać szybowca, zanurkowała dla nabrania prędkości, wyrównała jakiś metr nad powierzchnią i skierowała się ku statkowi. Krawędzie natarcia skrzydeł miała ostre jak brzytwy. Pozostałe obiekty zrobiły to samo i ruszyły na pojazd z innych stron.
— Pasy!
Przyspieszenie wcisnęło ich w fotele dokładnie w tej samej chwili, gdy mknące z dużą prędkością szybowce uderzyły w kadłub. Przypadkiem czy celowo, zniszczyły przy tym dwie zewnętrzne kamery. Jedyna, która ciągle jeszcze działała, ukazała szerokie na metr rozdarcie cienkiego poszycia. W otworze tkwił zmieniający ponownie kształt szybowiec. Wyraźnie usiłował poszerzyć otwór. Może to i lepiej, że nie mogli obserwować zabiegów pozostałych narzędzi.
Conway widział w rozdarciu kolorowe przewody i urządzenia pokładowe, które obiekt rozpychał na boki. Potem ekran pociemniał, a odrzut wbił lekarza głęboko w fotel.
— Doktorze, niech pan sprawdzi, czy nie mamy pasażerów na gapę na rufie — powiedział Harrison, gdy przyspieszenie zmalało. — Jeśli znajdzie pan jakiegoś, proszę zmienić go w coś bezpiecznego, co nie poszarpie mi przewodów. Szybko, w miarę możliwości.
Conway nie znał pełnej skali uszkodzeń, gdyż czerwone światełka migające na tablicy przyrządów nic mu nie mówiły. Pilot biegał po nich palcami z takim wyczuciem i troską, że pełen niepokoju, rozkazujący ton, którym się odezwał, zdawał się dochodzić z ust całkiem innej osoby.
— Tylna kamera ukazuje wszystkie trzy narzędzia ścigające lotem ślizgowym nasz cień — uspokoił go Conway.
Przez jakiś czas panowała cisza przerywana jedynie świstem powietrza wdzierającego się przez rozdarcia w poszyciu. Wiatr gwizdał też na wysuniętych wciąż podporach kamer. Grzbiet wielkiego osiadłego stwora przemykał pod nimi rozmazaną smugą, ale pojazd tak się kołysał, jakby nie tyle lecieli, ile płynęli po wzburzonym morzu. Utrzymanie pułapu przy małej prędkości było kłopotliwe, a prędkości nie należało zwiększać, żeby nie zerwało im poszycia. Jak na ponaddźwiękowy pojazd atmosferyczny, maszyna leciała niesamowicie wolno, tak wolno, że nie bardzo wiadomo było, jakim cudem w ogóle utrzymuje się w powietrzu. Chyba tylko dzięki Harrisonowi.
Nie chcąc myśleć o kłopotach porucznika, Conway zaczął głośno zdawać sprawę z własnych:
— Myślę, że to ostatecznie dowodzi, iż właśnie dywany są inteligentnymi użytkownikami narzędzi. Ruchliwość i zdumiewająca zdolność adaptacyjna tych przyrządów nie pozostawia żadnych wątpliwości. Muszą być kontrolowane przez rozproszone i niezbyt silne pole powstałe z bodźców przewodzonych ku powierzchni korzeniami roślin. Tym samym nie sięga ono wysoko nad powierzchnię. Jest tak słabe, że przeciętna istota obdarzona inteligencją może zapanować nad tymi obiektami. Gdyby twórcy narzędzi byli porównywalni z nami rozmiarem i możliwościami umysłu — ciągnął, starając się nie patrzeć na przesuwający się w dole krajobraz — musieliby się przemieszczać pod powierzchnią albo nad nią równie szybko jak ich narzędzia, aby utrzymać nad nimi kontrolę. Do takiego podpowierzchniowego sterowania niezbędne byłyby pancerne pojazdy wwiercające się w tkankę dywanu. Jednak to wszystko nie wyjaśnia, dlaczego ignorowali dotychczasowe próby nawiązania kontaktu, a zdalnie sterowane urządzenia łączności rozkładali niezmiennie na czynniki pierwsze…
— Jeśli obszar wpływu ich umysłów obejmuje całe ciało, to czy mam przez to rozumieć, że nie mają ośrodka nerwowego? — spytała Murchison. — A jeśli nie, to gdzie mieści się ten mózg?
— Skłonny jestem przyjąć, że posiadają jednak ośrodkowy układ nerwowy — odparł Conway. — Zapewne gdzieś w centralnych, dobrze chronionych partiach ciała. Może blisko podbrzusza, gdzie łatwo o składniki mineralne. Kto wie, czy nie jest nawet schowany w jakiejś naturalnej rozpadlinie. Stwierdziliście już, że roślinna sieć neuronalna najbujniej rozwija się tuż pod powierzchnią, tak więc pokrywa roślin czuciowych jest ściśle powiązana z całym systemem przekazującym za pośrednictwem bodźców sygnały elektrochemiczne mięśniom i wszystkim innym narządom, o których nic jeszcze nie wiemy. Owszem, jest to system przypominający unerwienie roślin, ale stopień zmineralizowania korzeni sprawia, że impulsy przekazywane są bardzo szybko. Możliwe zatem, że mózg jest tylko jeden. Mieścić zaś może się właściwie wszędzie.
Murchison pokręciła głową.
— U istoty tej wielkości, nie mającej szkieletu ani struktury kostnej, która chroniłaby całe, wielkie, lecz stosunkowo cienkie ciało, potrzeba by czegoś więcej. Stawiałabym na jedno centrum nerwowe i szereg neuronalnych podstacji. Ale bardziej niepokoi mnie pytanie, co będzie, jeśli okaże się, że ten mózg leży niebezpiecznie blisko pola operacyjnego.
— Bez względu na to nie możemy dłużej zwlekać z operacją. Twoje raporty nie pozostawiają w tej kwestii cienia wątpliwości.
Od chwili przybycia na Drambo Murchison nie marnowała czasu. Na podstawie analizy tysięcy okazów i próbek zgromadzonych w trakcie wykopów i wierceń przedstawiła może nie całkiem kompletny, ale wystarczająco jasny obraz stanu zdrowia stwora i jego fizjologii.
Wiedzieli już, jak powolny jest metabolizm dywanów i że bardziej przypominają one rośliny niż zwierzęta. Za wszystkie odruchy mięśniowe, a także krążenie, przyjmowanie pokarmu, trawienie oraz usuwanie produktów przemiany materii odpowiedzialne były wyspecjalizowane symbionty. Również symbionty tworzyły ośrodkowy układ nerwowy i to one cierpiały najbardziej wskutek opadu radioaktywnego, gdyż wchłaniały go i przenosiły następnie w głąb organizmu. Ginęły w ten sposób same i zabijały tysiące żyjących w tkankach dywanu zwierząt, które miały kontrolować rozrost roślinnych symbiontów.
Istniały dwa zasadnicze typy takich organizmów. Jedne i drugie bardzo poważnie traktowały swoje obowiązki. Wielkogłowe ryby farmerskie były odpowiedzialne za ochronę pożytecznych roślin i usuwanie wszystkich innych. Przy tak ogromnych rozmiarach zachowanie równowagi to szczególnie istotny warunek prawidłowego metabolizmu. Drugi typ pełnił funkcję leukocytów. Meduzy pomagały rybom farmerskim dbać o życie zwierzęce, a ponadto leczyły je w razie choroby albo urazów i usuwały martwe ciała, w tym także przedstawicieli własnego gatunku. To ostatnie było dla nich przekleństwem, gdyż kumulowały w sobie coraz większe dawki materiału radioaktywnego, aż w końcu ginęły jedna po drugiej.
Ostateczny wynik był taki, że martwota ogarniała nie tylko obszary bezpośrednio dotknięte eksplozjami czy opadem. Rozkład systemu był nieodwracalny. Jedynym rozwiązaniem było szybkie chirurgiczne usunięcie chorych fragmentów ciała.
Raporty przynosiły też trochę optymistycznych wieści. Przeprowadzono już sporo pomniejszych, próbnych operacji, by sprawdzić ekologiczne skutki rozkładu olbrzymich zwałów roślinno-zwierzęcej tkanki, szczególnie zaś skutki, jakie mogło to mieć dla życia morskiego i innych stworzeń lądowych. Szukano też metody dekontaminacji szczególnie radioaktywnych wycinków. Ustalono, że rany pooperacyjne będą się goić, aczkolwiek powoli. Przy nacięciu poszerzonym do trzydziestu metrów znikało w zasadzie ryzyko, że nie kontrolowany wzrost przeniesie się na sąsiednie rejony, chociaż dla pewności wskazane były patrolowanie obszaru i nieustanna obserwacja. Okazało się, że rozkład szczątków w ogóle nie stanowi problemu. Żywiołowy, nowotworowy rozrost trwał wówczas tak długo, jak długo wystarczało substancji odżywczych, po czym cały fragment obumierał. Na lądzie kurczył się z czasem i wysychał niczym glina, a fragmenty te mogły się przydać w przyszłości jako pomocnicze bazy medyczne, gdyby przyszło takie tworzyć. Kawałki, które zsunęły się do morza, rozpadały się i odpływały, służąc ostatecznie za pożywienie toczkom.
Читать дальше