Przykrył korzeń zgromadzoną na powierzchni glebą, ale nie oderwał dłoni od podłoża.
— Niewiele — odparła Murchison, patrząc na niego. — Zmiana oświetlenia powoduje zwijanie i rozwijanie się liści. Te z kolei wywołują zmiany elektrochemiczne w sokach rośliny, które są tak silnie zmineralizowane, że doskonale służą za przewodnik. Impulsy elektryczne wędrują potem korzeniem gdzieś dalej. Ejże, co robisz? Mierzysz jej puls?
Conway w milczeniu pokręcił głową.
— Te rośliny są równo rozmieszczone na całej powierzchni pacjenta, w tym i w okolicach porośniętych symbiontami oddechowymi oraz usuwającymi odpadki — podjęła Murchison. — Tak więc każde zaburzenie oświetlenia jest błyskawicznie przekazywane do ośrodkowego układu nerwowego. Nie rozumiem tylko, dlaczego ewolucja wyposażyła dywany w wielki na setki kilometrów organ wzroku?
— Zamknij oczy — powiedział z uśmiechem Conway. — Zamierzam cię dotknąć. Na ile możesz, mów mi, gdzie mnie czujesz.
— Zbyt długo byłeś w towarzystwie samych mężczyzn i obcych… — zaczęła, ale umilkła zaraz, zastanawiając się, o co naprawdę chodzi.
Conway musnął najpierw palcami jej twarz, a potem złożył trzy palce na ramieniu dziewczyny.
— Lewy policzek, około trzech centymetrów od lewego kącika ust — oznajmiła Murchison. — Ramię. Teraz rysujesz chyba X na moich lewym bicepsie. Położyłeś kciuk i może dwa, trzy palce na moim karku, tuż pod włosami… Przyjemnie ci? Bo mnie całkiem, całkiem…
Conway roześmiał się.
— Może by i było, gdyby nie świadomość, że porucznik Harrison gryzie pewnie palce w kabinie pilota. Ale poważnie: rozumiesz już, o co chodzi? Te rośliny to nie organ wzroku, lecz coś w rodzaju zakończeń naszych nerwów czuciowych.
Otworzyła oczy i skinęła głową.
— To całkiem sensowna teoria, tyle że nie wydajesz się zadowolony z odkrycia.
— Zaiste — mruknął Conway. — Chętnie powitałbym miażdżącą krytykę tej teorii. Bo widzisz, sukces mojej operacji zależy od tego, czy uda mi się porozumieć z istotami, które budują kontrolowane myślą narzędzia. Do tej pory zakładałem, że niezależnie od typu fizjologicznego musi to być rasa podobna do naszej, czyli także mająca zmysły wzroku, słuchu, smaku i dotyku oraz zdolna posługiwać się nimi do porozumiewania z innymi. Jednak teraz coraz więcej przemawia za tym, że rozumem obdarzone są właśnie dywany, które według naszej wiedzy są głuche, nieme i ślepe. Jak się tu więc z nimi porozumieć…? — Urwał i spojrzał na dłoń wspartą wciąż na podłożu. — Biegnij do statku! — zawołał nagle.
Wracając, o wiele mniej przejmowali się deptanymi roślinami. Ledwie zatrzasnęli właz, Harrison wywołał ich przez interkom.
— Oczekujemy towarzystwa?
— Tak, ale dopiero za kilka minut — odpowiedział zdyszany Conway. — Ile czasu potrzebujesz na start i czy dałoby się obserwować przybycie gości z lepszego miejsca niż ta śluza?
— Start alarmowy trwa dwie minuty. Jeśli przyjdziecie do mnie, będziecie mogli śledzić wszystko na skanerach kontroli uszkodzeń.
— Co pan tam robił, doktorze? — zagaił Harrison, kiedy znaleźli się już w kabinie pilotów. — Z tego, co wiem, bicepsy nie należą do sfer erogennych.
Gdy Conway nie odpowiedział, porucznik spojrzał pytająco na Murchison.
— Przeprowadzał eksperyment — wyjaśniła szeptem. — Chciał dowieść, że mój lewy biceps nie jest organem wzroku. Kiedy nam przeszkodzono, upewniał się właśnie, że nie mam oka na potylicy.
— No tak, głupie pytanie…
— Nadchodzą! — oznajmił Conway.
Tym razem były to trzy okręgi, które pojawiły się jakby znikąd w długiej smudze cienia rzucanego przez statek. Harrison powiększył obraz i zobaczyli, że obiekty pulsują rytmicznie, stając się na zmianę metalicznymi pacynami i kolistymi ostrzami, które tną zapamiętale powierzchnię. W pewnej chwili zaległy jednak między roślinnością, a potem niespodziewanie przeistoczyły się w wielkie, odwrócone misy, i to tak gwałtownie, że aż wyskoczyły przy tym na kilka metrów w powietrze i odleciały ze sześć metrów na bok. Powtarzały to następnie co kilka sekund. Jeden z obiektów przemieszczał się w ten sposób ku krańcowi smugi cienia, drugi jakby mierzył jej szerokość, trzeci zaś kierował się prosto na statek.
— Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby się tak zachowywały — rzekł porucznik.
— Nasz cień chyba swędzi tego stwora. Musi się podrapać. Możemy zostać jeszcze kilka minut?
Harrison pokiwał głową, nie był jednak chyba do końca przekonany, bo powiedział:
— Ale proszę pamiętać, że od chwili, gdy zmieni pan zdanie, do startu upłyną jeszcze dwie minuty.
Trzeci dysk zbliżał się pięciometrowymi skokami. Podążał dokładnie środkiem smugi cienia. Conway nigdy wcześniej nie widział, aby niezwykłe narzędzia wykazywały się taką mobilnością i koordynacją działań, choć wiedział, że w sprawnych rękach potrafią przybierać dowolny kształt podyktowany przez myśli. Szybkość tych zmian również zależała wyłącznie od sprawności umysłu operatora.
— Porucznik Harrison ma rację — odezwała się nagle Murchison. — Według wczesnych raportów dyski nacinały grunt dokoła statków, żeby spowodować ich upadek do wnętrza tych stworów, zapewne po to, aby spokojnie zbadać jednostki w dogodnych dla tych istot warunkach. Wycinek pokrywał się zwykle z zarysem cienia obiektu. Teraz, sięgając po twoją analogię, nauczyli się chyba lokalizować to, co rzuca cień.
Głośne, metaliczne uderzenie o kadłub obwieściło, że pierwsze narzędzie dotarło do statku. Pozostałe dwa zawróciły natychmiast i ruszyły w ślad za pierwszym. Kolejno wzbiły się w powietrze nad poziom sterówki, łukiem poleciały do celu i uderzyły w kadłub. Skanery pokazały, jak obiekty rozpłaszczyły się na poszyciu i po chwili odpadły. Wkrótce zaczęły z hałasem badać poszczególne sekcje statku, jednak nie trwało to długo, gdyż zmieniły taktykę. Zlokalizowawszy wreszcie dokładnie obiekt, wypuściły szereg ostrych szpikulców, które zostawiały całe serie rys na poszyciu.
— Chyba są ślepe — rzekł podekscytowany Conway. — Muszą być przedłużeniem narządów dotyku swych twórców i uzupełniają informacje dostarczone przez rośliny.
— Proponuję, byśmy wykonali taktyczny odwrót, zanim odkryją nasze słabe miejsca. Mówiąc krótko, zmykajmy stąd!
Conway skinął głową. Gdy Harrison zaczął manipulować przy tablicy przyrządów, wyjaśnił, że narzędzia pozwalają się kontrolować człowiekowi na odległość do około sześciu metrów, a potem znów poddają się woli swych twórców. Zaproponował Murchison, aby spróbowała nakłonić je do przybrania jakiegoś kształtu, gdy tylko któreś wystarczająco się zbliży. Dowolnego kształtu, byle tylko nie był to olbrzymi skalpel, siekiera czy coś podobnego…
— Chociaż, poczekaj — powstrzymał ją, gdy coś nagle przyszło mu do głowy. — Wyobraź je sobie szerokie i płaskie, z czymś na kształt skrzydeł i statecznika pionowego. Każ im utrzymać tę postać, gdy będą spadały, i pokieruj je lotem ślizgowym dalej od nas. Przy odrobinie szczęścia będą potrzebowały aż trzech skoków, żeby wrócić.
Pierwsza próba skończyła się niepowodzeniem, chociaż obiekt, który ostatecznie uderzył w kadłub, był zbyt bezkształtny, żeby wyrządzić poważne szkody. Oboje skoncentrowali się mocno na następnym, zmuszając go do przybrania postaci grubej ledwie na trzy centymetry deltoidalnej płaszczyzny ze statecznikiem na grzbiecie. Murchison pilnowała następnie obiektu, aby się nie zmienił, a Conway „pomyślał” lotki i tak pokierował nimi oraz sterem kierunku, że osobliwy samolocik całkiem zgrabnie wzbił się pionowo tuż przed kamerą. Dotarł na dość sporą wysokość, po czym oddalił się lotem ślizgowym poza zasięg ich wpływu.
Читать дальше