— Też tak sądzę — wszedł jej w słowo empata. — Kapitanie, skończymy badanie, pożegnamy się uprzejmie i skorzystamy z pańskiej rady. Odkrycie, że Wemara — nie są kanibalami, należy do raczej niepokojących. Ale proszę wziąć pod uwagę, że ani Tawsar, ani nikt inny nie zdradza wobec nas wrogich emocji. Mam wręcz wrażenie, że nauczycielka zaczyna nas lubić.
— Doktorze, gdy jestem tak głodny jak te istoty cały czas, też lubię mój obiad. I na pewno nie jestem wrogo nastawiony do jedzenia.
— Chyba nieco to upraszczasz, przyjacielu Fletcher… — zaczął Prilicla.
W tym miejscu Gurronsevas musiał przełączyć komunikator na kanał autotranslatora, bo chociaż umiał spoglądać w czterech kierunkach naraz, mógł prowadzić tylko jedną rozmowę. Wydawało się, że wracająca młodzież na razie mu nie zagraża, a starzejący się kucharz nie powinien stanowić zagrożenia w żadnej chwili, trafiała się więc okazja, aby czegoś się jednak dowiedzieć, szczególnie że Murchison jeszcze nie skończyła badania. Przede wszystkim zaś stojąca przed nim istota coś mówiła i uprzejmość nakazywała odpowiedzieć.
— Bardzo przepraszam — odezwał się dietetyk, wskazując na autotranslator. Uznał, że drobne dyplomatyczne kłamstwo nie zaszkodzi. — To urządzenie nie było nastrojone na ciebie, więc chociaż słyszałem twoje słowa, nie zrozumiałem ich. Czy byłbyś uprzejmy powtórzyć?
— To nie było nic ważnego — odparł Wemaranin. — Zauważyłem tylko, że zawsze chciałem mieć cztery ręce. W kuchni byłyby bardzo przydatne. Jestem tutaj uzdrawiaczem i kucharzem.
— Ja pełnię podobną funkcję w nieco większym osiedlu. Tam jednak leczenie i gotowanie to dwie odrębne sztuki. Jak mam się do ciebie zwracać: doktorze czy…?
— Mój pełny tytuł jest długi i kłopotliwy. Nie trzeba go używać. Wykorzystuje się go tylko podczas ceremonii Przejścia Wieku, czasem też przypominają go sobie uczniowie, którzy źle się zachowywali albo na próżno usiłują uniknąć kary. Mów mi Remrath.
— Ja jestem Gurronsevas. I jestem tylko kucharzem.
Nie do wiary, że to powiedziałem, pomyślał najwyżej ceniony mistrz wielogatunkowej kuchni.
— W porównaniu z tym, jak podobno gotowano w czasach świetności naszego ludu, zanim jeszcze słońce obróciło się przeciwko nam, moja kuchnia jest prymitywna — stwierdził Remrath trochę ze smutkiem, trochę ze złością. — Tobie musi pewnie przypominać gotowanie dzikich. Jeśli jednak chcesz, zapraszam. Możesz się rozejrzeć.
Gurronsevas nie zdążył odpowiedzieć, gdyż odezwał się kapitan.
— Nie jest pan specjalistą od kontaktów — rzekł. — Nie zna pan procedur. Jak dotąd nie powiedział pan nic niezręcznego, przede wszystkim jednak proszę słuchać. Nie reagować niechęcią na nic, co pan usłyszy albo zobaczy, nawet gdyby to panem wstrząsnęło. Proszę też okazywać zainteresowanie wyposażeniem i sposobem przygotowywania posiłków, choćby były najbardziej prymitywne pod słońcem. I raczej chwalić, niż krytykować, lub zgadzać się dyplomatycznie.
Gurronsevas nie skomentował tego. Już teraz przerwa między powitaniem Remratha a jego odpowiedzią trwała tak długo, że nieuprzejmie byłoby kazać mu dłużej czekać.
— Chętnie. Bardzo interesuje mnie, co tu robisz — powiedział zgodnie z prawdą. — Uprzedzam, że mogę zadawać wiele irytujących pytań. Niemniej odgłosy, które słyszę, zapachy dogotowującego się jedzenia i wszystkie przygotowania sugerują, że obiad można już podać, i każą mi przypuszczać, że zapraszasz mnie tylko z uprzejmości. Z doświadczenia wiem, że w takiej chwili goście w kuchni nie są mile widziani.
— To prawda — przyznał Remrath, cofając się przez wahadłowe drzwi, przytrzymując je jedną ręką i machając drugą, aby Gurronsevas wszedł do środka. Było widać, że jego nogi i ogon są zbyt sztywne, by mógł obrócić się w przejściu. — Ale widzę, że mimo wielkiej postury lepiej niż ja odnajdujesz się w ciasnych wnętrzach i sam będziesz najpewniej wiedział, jak nie wchodzić innym w drogę. Jak już odgadłeś, niebawem będziemy podawać obiad. Może zechcesz zobaczyć, jak pracujemy, gdy musimy dać z siebie wszystko… albo chociaż tyle, ile możemy.
Dietetyk wszedł do kuchni. Okazało się, że to kolejna jaskinia, być może przedłużenie tej, którą niedawno opuścił. Przed nim wznosiła się ściana z małych i nieregularnych kamiennych bloków. Otaczała cztery otwarte paleniska, w których trzeszczały kawałki drewna albo czegoś, co bardzo drewno przypominało. Za nią musiały się znajdować otwory wentylacyjne lub wyciągi, w kuchni bowiem nie było czuć dymu, a para z kociołków, które przeniesiono już znad ognia na długi stół pośrodku, też tam leciała. Na prawo od stołu, biegnącego od pieca prawie do samego wejścia, ciągnęły się wysokie na dwie trzecie kamiennej ściany półki z wszelkimi kuchennymi przyborami i naczyniami, których jednak nie wykonały chyba istoty zawodowo parające się pracą w glinie. Niemniej, jak odnotował z aprobatą Gurronsevas, chociaż wyszczerbione, popękane i z poutrącanymi uszkami, wszystkie były czyste.
Pod półkami stało wsparte na ciężkich kozłach ceramiczne koryto, przez które nieustannie płynęła woda. Pod powierzchnią widać było kilka kubków i talerzy. Szeroki wlew z jednej strony nie miał kurka, co wskazywało, że zasilany jest z podziemnego źródła, nie ze zbiornika. Zamontowany z drugiej strony zestaw kół łopatkowych napędzał zapewne mały generator wytwarzający prąd do oświetlenia kuchni.
Pod przeciwległą ścianą stały dalsze półki i szafki. Dość szeroko rozmieszczone i raczej proste, mieściły zapasy jadalnych roślin i drewno na opał. Ani jednego, ani drugiego nie było zbyt dużo.
Gurronsevas obszedł kuchnię w ślad za Remrathem. Nie przerywał gospodarzowi, szczególnie że większość urządzeń łatwo było rozpoznać i nie musiał zadawać pytań. Milczał nawet wtedy, gdy Remrath przystanął przed długą i wąską szafką umieszczoną pod kołami łopatkowymi na krańcu koryta i nieustannie zraszaną przez wodę.
Była szeroko obramowana, aby woda z łopatek nie spływała na podwójne drzwiczki, które po otwarciu ukazały puste wnętrze. Prosta, ale efektywna lodówka, pomyślał Gurronsevas. Nigdzie indziej nie zauważył niczego, co mogłoby pełnić podobną funkcję i wskazywałoby na obecność świeżego mięsa.
Sam nie wiedział, czy powinno go to zmartwić, czy może raczej sprawić ulgę. Pamiętał przecież nieustannie, że ma do czynienia z kanibalami.
Zwiedzanie kuchni zakończyło się powrotem do palenisk. Zestawione z ognia kociołki czekały na stole, niemal wszystkie przykryte płatami grubej materii, aby nie stygły, na rusztach zaś stały kolejne, których zawartość bulgotała leniwie.
— Niewiele mówisz i w ogóle nie zadajesz pytań — odezwał się nagle Remrath. — Czyżby widok tak prymitywnej kuchni napawał cię wstrętem?
— Wręcz przeciwnie. Na wszystkich światach, które odwiedziłem, kuchnie były zasadniczo takie same, jednak zawsze trafiałem na jakieś drobne, ale interesujące różnice. Mam wiele pytań. — Sięgnął po dużą drewnianą łyżkę leżącą obok parującego kociołka, który jeszcze nie został przykryty. — Czy mogę tego spróbować? Wybacz, proszę, moi towarzysze mnie wzywają.
Stosowniej byłoby powiedzieć, że nie tyle wzywają, ile obgadują, pomyślał ze złością dietetyk.
— Zwariował czy tak mało rozumie? A może jedno i drugie? — ciskał się kapitan Fletcher. — Doktorze Prilicla, niech mu pan coś powie. Tak, by dotarło. Jak się ląduje na obcej planecie, nie zaczyna się kontaktu od próbowania miejscowej kuchni…
Читать дальше