— Ty jesteś dorosły.
Spowodował tylko tyle, że Remratha opanował jeszcze silniejszy gniew. Odezwał się tak głośno, że reszta obecnych w kuchni uniosła głowy znad tego, co akurat robili.
— Jestem bardzo dorosły, przybyszu. Zbyt dorosły, by wziąć udział w polowaniu i otrzymać choćby najmniejszy udział w zdobyczy. Zbyt dorosły, by ktoś pamiętał moje dawne łowy i był mi wdzięczny. Czasem, ze zwykłej uprzejmości albo sentymentu, jakiś młody myśliwy rzuci mi ochłap, ale te kawałki i tak wykorzystujemy do wzbogacenia posiłków starszych dzieci. Poza tym jemy to samo co wszyscy tutaj, mdłą i ciepławą warzywną breję!
Gurronsevas słyszał już wiele podobnych narzekań, chociaż rzadko były kierowane pod jego adresem, i tym razem wiedział, co powiedzieć.
— Spotkałem sporo istot, istot inteligentnych, które rozwinęły cywilizacje, czasem nawet bardziej zaawansowane niż Wemaranie wieki temu, które to istoty nigdy nie jadły nic innego jak rośliny. Przez całe życie, od odstawienia od piersi matki po śmierć. Rośliny gotowane, jak u was, rośliny surowe, podawane na wiele sposobów…
— Nigdy! — wybuchnął Remrath. — Nie wierzę, aby jedli takie rzeczy, bo my to jemy i przez to najpewniej tak wcześnie umieramy. Ale trzeba czasem wypełnić żołądek czymkolwiek, nawet jeśli jest to ohydna warzywna breja, której jedzenie jest hańbą dla każdego dorosłego. A jedzenie surowych roślin… jak… jak grub! Sama myśl o tym przyprawia mnie o mdłości, przybyszu.
— Proszę, wybacz mi moją ignorancję, ale co to jest grub?
— Pewne wielkie i bardzo powolne zwierzę, które cały dzień je i trawi liście — odparł Remrath. — Podobno kilka ich żyje jeszcze w strefie równikowej, ale gdzie indziej wyginęły. Były zbyt ślamazarne i głupie, żeby uciec myśliwym.
— Z całym szacunkiem, ale się mylisz. Wiele inteligentnych gatunków to roślinożercy, którzy wcale się tego nie wstydzą. Nie czują się też gorsi pomiędzy mięsożernymi ani tymi, którzy jedzą i jedno, i drugie, jak wy. Siostra Naydrad, którą jeszcze zobaczysz, istota z długim srebrzystym futrem i wieloma odnóżami, je tylko pożywienie roślinne i nie jest powolna ani myślą, ani uczynkiem. Różnice w zwyczajach żywieniowych nie mogą być powodem do dumy, wstydu ani żadnych innych stanów, może poza miłymi lub niemiłymi doznaniami smakowymi. To zwykłe odmienności dyktowane przez ewolucję. Dlaczego miałoby się oceniać kogoś na ich podstawie?
Remrath nie odpowiedział. Czyżby poczuł się urażony? — pomyślał dietetyk. A może jeszcze bardziej zawstydzony? Uznał, że zamiast czekać na odpowiedź, bezpieczniej będzie pociągnąć temat i obserwować reakcje.
— Jedzenie to zawsze metaboliczne paliwo, niezależnie od składu, niemniej proces spożywania go jest, albo powinien być, przeżyciem estetycznym. Smak tego samego produktu można zmieniać na rozmaite sposoby, dodając nieznaczne ilości różnych substancji pochodzenia roślinnego, zwierzęcego czy mineralnego. Można też modyfikować posiłek, używając różnorakich składników zamiennie, dobierając je tak, aby współgrały ze sobą albo kontrastowały, co wzbogaci smak. Mam niejakie doświadczenie na tym polu, włącznie z…
Zastanowił się przelotnie, jak obsada jego hotelowej kuchni zareagowałaby na tego rodzaju stwierdzenie, ale rozmówca nie wiedział przecież nic o pracy w restauracji hotelu Cromingan — Shesk obsługującej przedstawicieli wielu ras i niewiele by z tego zrozumiał, o docenieniu talentów nawet nie mówiąc. W każdym razie w tej chwili.
Gurronsevas starał się przekazywać informacje w jak najprostszej postaci. Jego kolega, chociaż posunięty w latach, w sprawach kulinarnych był dzieckiem. Jednak podjąwszy ulubiony temat, dietetyk tak się zapalił, że stracił poczucie czasu. Zmitygował się dopiero wtedy, gdy Remrath zaczął zdradzać oznaki zniecierpliwienia, a może i irytacji. Pora było zakończyć wykład, nim zacznie nudzić.
— Oczywiście mógłbym podać znacznie więcej przykładów, również takie, kiedy moje wysiłki poszły na marne, bo trafiałem na naprawdę wyjątkowych konsumentów. Jedną z takich istot jest Danalta. Jada dosłownie wszystko: warzywa, mięso, twarde drewno, piasek, większość skał. I nawet nie wie, czy mają jakiś smak.
Przerwał nagle. Z tego, co słyszał w słuchawkach, ekipa medyczna wsiadała już na statek, uczniowie zaś mieli lada chwila zjawić się w kopalni. Danalty tymczasem jeszcze nie było.
A może jednak?
Pod słabo oświetloną ścianą za kuchennymi drzwiami Gurronsevas widział wcześniej spory drewniany cebrzyk, z którego wystawało kilka szczotek i mioteł. Teraz były tam dwa cebrzyki, identyczne, tyle że ten drugi miał zamiast sęka niewielkie, wilgotne oko, które mrugnęło na dietetyka. Danalta już przyszedł.
Ekshibicjonista, pomyślał Gurronsevas i spojrzał ponownie na Remratha.
— Musimy wrócić jeszcze kiedyś do tego tematu — powiedział Wemaranin. — Teraz mamy dużo do zrobienia. Możesz popatrzeć, jeśli chcesz, ale proszę, abyś trzymał się z boku i nie wchodził nam w drogę.
Gurronsevas odsunął się pod ścianę i stanął blisko cebrzyka, który wcale nie był cebrzykiem. To, w czym miał nie przeszkadzać, odbywało się wszakże przerażająco powoli. Remrath i jego pomocnicy nalewali stew do głębokich talerzy, które były ustawiane po dwa na tacy. Na każdej z tac pojawiały się ponadto dwie szerokie łyżki i dwa kubki z wodą pobraną z tego samego źródła, które zasilało koryto. Talerze nie były podgrzewane, a niektóre okazały się jeszcze mokre po myciu. Jedną po drugiej tace wynoszono do sąsiedniego pomieszczenia i ustawiano na stole, aż pokryły cały blat. Tymczasem zjawili się opiekunowie poszczególnych grup i zaczęli wkładać zebrane tego dnia warzywa do szafek pod przeciwległą ścianą. Dzieciarnia pobiegła do jadalni.
Remrath powiedział wszystkim, że później wyjaśni, co Gurronsevas robi w kuchni, i nie przerwał pracy, której przebieg coraz bardziej podnosił dietetykowi ciśnienie.
Cała obsada kuchni była dość wiekowa, zatem poruszała się wolno i niezgrabnie. Znaczyło to, że każda z tych istot mogła przenieść naraz tylko jedną tacę z daniami dla dwóch osób. Tym samym stygnące już w sąsiednim pomieszczeniu jedzenie podczas przenoszenia jeszcze bardziej się wychładzało, a do jadalni musiało trafiać całkiem zimne. Stołownicy jednak zapewne nie narzekali, bo i tak nie oczekiwali po stewie niczego szczególnego.
— Nie mogę już na to patrzeć — rzekł Gurronsevas półgłosem do cebrzyka. — Organizacja pracy w tej kuchni to kryminał, ich system serwowania zaś… Nie zmieniaj kształtu i nie idź na razie za mną, jeśli nie zacznę wzywać pomocy.
Poczekał na chwilę, gdy Remrath będzie przechodził bliżej.
— Przyglądam się waszej pracy i sądzę, że mógłbym pomóc — powiedział dość głośno. — Jak widziałeś, jestem szybszy i sprawniejszy niż ty. No i mam cztery ręce, obecnie całkiem bezczynne…
Wielki Gurronsevas jako kelner, pomyślał, biorąc pierwszą tacę i znikając w tunelu wiodącym do jadalni. Na co mi przyszło?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Toczone podczas obiadu rozmowy dobiegły końca, zebrano już niemal wszystkie puste talerze. Wydawało się, że nikt nie zamierzał sprawiać kucharzom przyjemności zjadaniem do czysta. Tawsar podziękowała Gurronsevasowi za pomoc i za odpowiadanie na pytania młodych Wemaran, którzy okazali się bardzo ciekawi obcego. Dietetyk nie widział, aby Tawsar tknęła choć kęs, spytał więc nieco później Remratha o przyczynę. Usłyszał, że zgodnie z dawną tradycją pierwszy nauczyciel nigdy nie jada potraw roślinnych w obecności młodszych, aby nie okryć się hańbą. Dalsze wypytywanie o genezę czy sens takiego zwyczaju nie przyniosło rezultatu, chociaż byli akurat sami w kuchni.
Читать дальше