— Mamy zwyczaj wypuszczać codziennie dzieciaki na kilka godzin. Zwykle wtedy, gdy słońce się już schowa. Inaczej mogłyby się nabawić chorób skóry albo mieć kiedyś kłopoty z posiadaniem potomstwa. Poza tym, jak sobie pobiegają, nie hałasują tak potem w salach i wszyscy mamy szansę zasnąć. W kopalni nie mogą biegać na ogonach, co dla takich młodych jest dość nienaturalne. Jednak żadne drapieżniki im tu nie grożą, bo dawno już wszystkie wytępiliśmy, tak wielkie i groźne, jak i małe gryzonie. Wasz statek jest dla nich czymś nowym. I dobrze, bo tym bardziej się zmęczą. Jak długo zostaniecie?
To szkoła, pomyślał Gurronsevas. Idealne miejsce do znalezienia wielu ciekawych świata i otwartych umysłów. Zespół medyczny wyraźnie podzielał jego radość.
— Jak długo nam pozwolicie — odparł pospiesznie Prilicla. — Chcielibyśmy jednak spotkać się z wami osobiście. Czy to możliwe?
Tawsar zastanawiała się kilka chwil.
— Nie powinniśmy tracić czasu na rozmowy z wami. Nasze postępowanie stanie się przedmiotem powszechnej krytyki. Ale nieważne. Jesteśmy już zbyt stare, aby się przejmować. I nazbyt was ciekawe. Musicie jednak odlecieć przed powrotem myśliwych. To musicie mi obiecać.
— Obiecujemy — rzekł Prilicla i nikt na pokładzie nie wątpił, że obietnica ta zostanie dotrzymana. — Ale gdy się wam pokażemy, reakcje mogą być rozmaite. Fizycznie bardzo się różnimy od Wemaran. Młodzieży, a może nawet wam, możemy się wydać straszni albo odrażający.
Tawsar wydała kilka dźwięków, które mogły oznaczać śmiech.
— Nie widzieliśmy pasażerów tamtego statku, ale opisali nam siebie. To były dziwne, wyprostowane istoty bez ogonów, niektóre całe okryte futrem, inne z futrem tylko na głowie. Jednak tamci chcieli zmieniać nasze życie, więc myśliwi zniszczyli ich gadające urządzenie. Co do straszenia dzieci, to nie sądzę, byście zdołali pokazać coś straszniejszego niż potwory, którymi ich wyobraźnia już zasiedliła wasz statek. Ale po namyśle proponuję, żebyście nie pokazywali się teraz. Młodzi mają dość wrażeń na dzisiaj. Jak was zobaczą, trudno będzie zagonić ich do środka, o zaśnięciu nie wspominając. Skoro zostaniecie trochę, lepiej i bezpieczniej będzie, jeśli przedstawicie się w czasie lekcji.
— To nie całkiem tak, Tawsar — powiedział Prilicla. — Istoty, które opisałaś, to Orligianie i Ziemianie. Tych drugich mamy na pokładzie pięciu, to stworzenia z futrem tylko na głowie. Pozostała czwórka wygląda jeszcze dziwniej. Jeden jest Tralthańczykiem, istotą o sześciu nogach i masie ciała trzy razy większej niż u przeciętnego Wemaranina. Jest też Kelgianka o połowę lżejsza i niższa niż ty, ale mająca dwadzieścia par nóg i pokryta srebrzystym falującym futrem. Mamy również zmiennokształtnego, który może wyglądać, jak tylko chce, zależnie od sytuacji groźnie albo przyjaźnie. No i jest wielki latający owad, czyli ja. Jeśli sądzisz, że spotkanie z którąś z tych istot może być dla ciebie przykre, zostanie ona na statku.
— Ten zmiennokształtny… To istota z naszych bajek opowiadanych bardzo małym dzieciom. Dorośli nie wierzą w podobne rzeczy.
Empata nie odpowiedział, by nie powiększać przyszłego zakłopotania Tawsar. Danalta zaś przybrał postać niedużej, wiekowej Wemaranki.
— Bez komentarza — rzekł cicho.
Wcześnie rano, gdy wschodzące słońce rozjaśniło szczyt urwiska, a wejście do kopalni pogrążone było jeszcze w cieniu, Tawsar zjawiła się przed połyskującą tarczą statku. Za nią nadeszło kilka grup po dwadzieścioro, trzydzieścioro dzieci. Każdą prowadził jeden dorosły osobnik. Zajęły miejsca w różnych zakątkach doliny i rozpoczęły się lekcje.
Załoga Rhabwara doszła tymczasem do wniosku, że ta osada Wemaran musi pełnić funkcję czegoś pomiędzy szkołą a domem opieki dla dzieci osieroconych lub takich, których rodzice wyruszyli na dłuższe polowanie. Czy domysł był trafny, miało się okazać podczas spotkania z Tawsar.
Wszyscy pamiętali, z jakim trudem starsza Wemaranka stawiała kroki, nikt nie zdziwił się zatem, gdy Prilicla polecił przygotować samobieżne nosze na poduszce antygrawitacyjnej. Zespół medyczny nie miał wiele do dźwigania, ale dobrze byłoby przekonać Tawsar, aby pozwoliła się podwieźć. Dłuższe i bez wątpienia bolesne spacery byłyby utrapieniem nie tylko dla niej, ale i dla wyczuwającego jej cierpienie Prilicli.
Mały empata pierwszy pojawił się przy wyjściu i wzleciał nad rampę, podczas gdy Murchison, Naydrad, Danalta i Gurronsevas zeszli na ziemię i ruszyli przez tarczę antymeteorytową, która nie stawiała oporu, gdy coś próbowało przeniknąć przez nią od środka na zewnątrz. Dietetyk nie został zaproszony na wyprawę, ale też nikt nie zabronił mu iść, a po długim pobycie w ciasnym statku bardziej niż kiedykolwiek potrzebował ruchu.
Gdy stanęli półkolem przed Tawsar, Wemaranka bez słowa przyjrzała im się po kolei. Prilicla wyczuwał w niej mnóstwo rozmaitych emocji, nie było jednak obawy. Celowo nie otoczyli jej, aby nie miała wrażenia, że odcinają jej drogę do kopalni. Mieniące się skrzydła Prilicli biły wolno powietrze, futro Naydrad falowało niczym srebrzyste morze, Murchison uśmiechała się i tylko Gurronsevas stał nieruchomo. Danalta upodobnił się najpierw do Kelgianki, potem odtworzył wiernie postać Murchison, następnie zaś powrócił do swojego kształtu, czyli zielonej bryły z jednym okiem, jednym uchem i ustami. Ostatecznie to Tawsar przerwała milczenie.
— Widzę cię, ale ciągle nie wierzę, że istniejesz — powiedziała, spoglądając na zmiennokształtnego. Potem uniosła oczy na Priliclę. — Nie lubię owadów, czy latających, czy pełzających, ale ty jesteś piękny!
— Dziękuję, przyjaciółko Tawsar — rzekł Prilicla, drżąc lekko od przyjemnych wrażeń. — Dobrze zniosłaś nasz widok i mam wrażenie, że się nas nie boisz. Ale co z pozostałymi dorosłymi i dziećmi?
— Powiedziano im, że jesteście paskudni, przerażający i bardzo do nas niepodobni. Pamiętają, jak wasi przyjaciele chcieli się mieszać do naszych zwyczajów i wierzeń i próbowali mówić nam, co mamy jeść i co robić ze światłem, które powoduje gnicie wszelkiej rzeczy. Chcieli nawet zajrzeć do naszych żywych ciał i robić to, co wolno tylko najbliższym. Wy nas nie przerażacie, ale nie w tym problem. Wasi poprzednicy doprowadzili nas do pasji. Nie pragniemy wizyt takich gości. Wiemy jednak, że wy nie chcecie rozmyślnie wyrządzić nam krzywdy. Czy wiedząc już, co czuję, nadal zamierzasz nazywać mnie przyjaciółką?
— Tak — odparł Prilicla. — Ale ty nie musisz się tak do mnie zwracać, jeśli nie zapragniesz.
Tawsar aż gwizdnęła.
— Tak długo to ja raczej nie pożyję. Jednak mamy wiele do obejrzenia i całe mnóstwo pytań przed sobą. Od czego chcecie zacząć, od kopalni czy doliny?
— Kopalnia jest bliżej — stwierdził Prilicla. — Nie będziesz też musiała tyle chodzić. Gdybyś zaś zechciała skorzystać z naszego pojazdu, nie musiałabyś chodzić wcale.
— Ale… ale to w ogóle nie spoczywa na ziemi — powiedziała niepewnie Tawsar. W jej duszy wyraźnie trwała walka między obawą przed czymś całkiem nowym a chęcią ulżenia wiekowym nogom. — Ale z drugiej strony, chyba jest całkiem solidne…
Musieli poczekać kilka minut, aż mamrocząca pod nosem Wemaranka wsiadła. Naydrad skierowała nosze w stronę kopalni. Popłynęły powoli, w tempie marszu.
— Ja… ja lecę! — powiedziała Tawsar. Niewątpliwie miała rację. Tyle że lot odbywał się na wysokości około dziesięciu cali.
Читать дальше