— Ale to jest rzecz pewna — powiedział Compor. — Sektor Syriusza jest najstarszą zamieszkaną częścią Galaktyki. Wszyscy o tym wiedzą.
— Rzeczywiście, tak twierdzą Syriańczycy — powiedział niewzruszonym głosem Pelorat.
Compor miał przygnębioną minę. — Mówię wam…
— Powiedz lepiej, co się stało z Ziemią — przerwał mu Trevize. — Powiedziałeś, że nie jest już zamieszkana. Dlaczego?
— Ze względu na radioaktywność. Cała jej powierzchnia jest radioaktywna. Może w wyniku reakcji jądrowych, które wymknęły się spod kontroli, a może z powodu wojny jądrowej — nie wiem, ale nie może tam istnieć życie.
Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu, a potem Compor widocznie stwierdził, że musi to powtórzyć. — Mówię wam, że nie ma żadnej Ziemi. Nie ma sensu jej szukać — powiedział.
Twarz Pelorata straciła naraz poprzedni, obojętny wyraz. Nie znaczy to, że pojawił się na niej gniew, złość czy jakieś inne niestałe uczucie. Ale jego oczy zwęziły się i — napiął się każdy mięsień jego twarzy.
— Skąd — powiada pan — wie pan o tym? — spytał. W jego głosie nie było ani śladu typowej dla niego niepewności.
— Mówiłem już, że to należy do mojej rodzinnej tradycji — powiedział Compor.
— Niech pan nie będzie niemądry, młody człowieku. Jest pan radnym. Znaczy to, że musiał się pan urodzić na którymś ze światów Federacji… Na Smyrno, wydaje mi się, powiedział pan wcześniej.
— Zgadza się.
— No to o jakiej tradycji rodzinnej pan mówi? Chce pan mi wmówić, że w pana syriańskich genach zakodowane są syriańskie mity dotyczące Ziemi? Że to wiedza wrodzona?
— Ależ skąd! — żachnął się Compor.
— No to o czym pan właściwie mówi?
Compor milczał przez chwilę i zdawał się zbierać myśli. W końcu powiedział cicho:
— Moja rodzina posiada stare książki dotyczące historii Syriusza. Jest to więc wiedza nabyta, nie wrodzona. To nie jest coś, o czym rozmawiamy z obcymi, szczególnie jeśli ktoś jest zdecydowany zrobić karierę polityczną.
Trevize pewnie myśli, że ja o tym marzę, ale — wierzcie mi — to, co wam powiedziałem, mówię tylko dobrym przyjaciołom.
W jego głosie brzmiała gorycz. — Teoretycznie, wszyscy obywatele Fundacji są równi, ale ci, którzy pochodzą ze światów od dawna należących do Federacji, są równiejsi, a ci, których rodziny pochodzą ze światów spoza Federacji, są najmniej równi. Ale mniejsza z tym. Oprócz tego, że czytałem te książki, odwiedziłem kiedyś te stare światy. Trevize, hej…
Trevize podczas tej rozmowy podszedł do drugiej ściany i właśnie wyglądał przez trójkątne okno. Ukazywało ono niebo i pomniejszony widok miasta, dając więcej światła i stwarzając bardziej intymny nastrój. Trevize wspiął się na palce, aby spojrzeć na dół.
Teraz wrócił do nich. — Ciekawe okno — powiedział. — Wołałeś mnie, Compor?
— Tak. Pamiętasz, jak wybrałem się w tę podróż po studiach?
— Po studiach? Pamiętam doskonale. Byliśmy przyjaciółmi. Była to dozgonna przyjaźń. Wzajemne zaufanie. Mieliśmy ramię w ramię ruszyć na podbój świata. Ty wybrałeś się w tę swoją podróż. Ja, przepełniony patriotyzmem, wstąpiłem do floty wojennej. Jakoś nie czułem pokusy, żeby się wybrać z tobą… powstrzymywał mnie przed tym jakiś instynkt. Szkoda, że później mi go zabrakło.
Compor udał, że nie chwyta aluzji. — Poleciałem na Comporellon — powiedział. — Według rodzinnej tradycji stamtąd pochodzili moi przodkowie, przynajmniej ze strony ojca. W zamierzchłych czasach, zanim wchłonęło nas Imperium, mój ród władał tą planetą, od niej właśnie pochodzi moje nazwisko… tak w każdym razie podaje tradycja rodzinna. W naszym języku zachowała się stara, poetycka nazwa gwiazdy, wokół której krążył Comporellon — Epsilon Eridani.
— Co to znaczy? — spytał Pelorat.
Compor potrząsnął głową. — Nie mam pojęcia. Nie wiem, czy to w ogóle coś znaczy. Ot, po prostu tradycja. W ogóle kultywują tam różne tradycje. To stary świat. Mają długie, szczegółowe opisy historii Ziemi, ale nie lubią o tym rozmawiać. Są w tym względzie bardzo przesądni. Za każdym razem, kiedy pada to słowo, podnoszą w górę obie ręce ze skrzyżowanymi palcami środkowym i wskazującym, co ma odegnać nieszczęście.
— Mówiłeś o tym komuś, po powrocie stamtąd?
— Oczywiście, że nie. Kogo by to zainteresowało? Nie miałem zamiaru zmuszać nikogo do słuchania takich opowieści. Nie, dziękuję! Chciałem zrobić karierę polityczną i podkreślanie mojego obcego pochodzenia byłoby ostatnią rzeczą, na którą bym się zdecydował.
— A co z satelitą? Niech pan powie, jak wyglądał — rzekł ostro Pelorat.
Na twarzy Compora pojawiło się zdumienie.
— Nic o tym nie wiem — powiedział.
— Nie ma satelity?
— Nie przypominam sobie, żebym o tym słyszał albo czytał. Ale jestem pewien, że gdyby pan przejrzał zapisy comporelliańskie, to znalazłby pan informacje o tym.
— Ale pan nic o tym nie wie?
— O satelicie — nic. Nie przypominam sobie.
— Ha! A jak doszło do tęgo, że Ziemia stała się radioaktywna?
Compor potrząsnął głową i nic nie powiedział.
— Niech pan pomyśli! — rzekł Pelorat. — Musiał pan coś słyszeć.
— To było siedem lat temu, profesorze. Nie przypuszczałem wtedy, że teraz będzie mnie pan o to wypytywał. Jest tam jakaś legenda o tym… oni uważają, że to prawdziwa historia…
— Jaka to legenda?
— Że Ziemia była radioaktywna… że Imperium miało do niej zły stosunek i nie chciało z nią utrzymywać żadnych kontaktów… że kurczyła się liczba jej mieszkańców… że Ziemia chciała w jakiś sposób zniszczyć Imperium.
— Jeden ginący świat miałby zniszczyć całe Imperium? — wtrącił się Trevize.
— Mówiłem, że to legenda — powiedział, usprawiedliwiając się, Compor. — Nie znam szczegółów.
Wiem, że miał z tą opowieścią jakiś związek Bel Afvardan.
— A kto to był? — spytał Trevize.
— Postać historyczna. Sprawdziłem to. Był rzetelnym archeologiem, żyjącym w początkach istnienia Imperium. Utrzymywał, że Ziemia leży w sektorze Syriusza.
— Słyszałem to nazwisko — powiedział Pelorat.
— On jest bohaterem opowieści ludowych na Comporellonie. Słuchajcie, jeśli interesują was te rzeczy, to lećcie na Comporellon. Nie ma sensu tkwić tutaj.
— Więc — jak pan powiada — Ziemia zamierzała zniszczyć Imperium? — spytał Pelorat.
— Nie wiem — w głosie Compora słychać już było pewne zniecierpliwienie.
— Czy ta radiacja miała z tym coś wspólnego?
— Nie wiem. Opowieści mówią o jakimś urządzeniu wynalezionym na Ziemi, które jakoby miało potęgować możliwości mózgu… o jakimś synapsofikatorze czy o czymś takim.
— Czy to urządzenie wytwarzało supermózgi? — spytał Pelorat z głębokim niedowierzeniem.
— Nie wiem. Pamiętam tylko, że to się nie udało. Ludzie zyskiwali nadzwyczajne zdolności intelektualne, ale młodo umierali.
— To prawdopodobnie umoralniająca opowieść mitologiczna — powiedział Trevize. — Jeśli chcesz mieć za dużo, to tracisz nawet to, co już masz.
— A co ty możesz wiedzieć o umoralniających opowieściach mitologicznych? — rzekł do niego z nagłą irytacją Pelorat.
Trevize uniósł w górę brwi. — To, że nie jestem ekspertem w twojej dziedzinie, Janov, nie znaczy jeszcze, że jestem w tych sprawach zupełnym ignorantem — powiedział.
Читать дальше