— Chcesz, żebym uwierzył, że on potrafi czynić cuda?
— Oczywiście. Jeśli tak się składa, że Compor jest agentem Drugiej Fundacji i potrafi wpływać na umysły innych ludzi, jeśli potrafi odczytać twoje i moje myśli, chociaż znajdujemy się w statku znacznie oddalonym od niego, jeśli potrafi tak wpłynąć na celników, że natychmiast przepuszczają jego statek, jeśli potrafi wylądować grawitacyjnie nie zatrzymywany przez żaden patrol z powodu pogwałcenia zasad ruchu i jeśli potrafi tak wpływać na umysły, że nikt nie wejdzie do budynku, kiedy on tego nie chce, to jak to nazwać?
Na wszystkie gwiazdy! — ciągnął dalej Trevize z wyraźną nutą żalu. — Teraz dopiero widzę, że tak samo było wtedy, kiedy skończyliśmy studia. Nie poleciałem z nim w tę podróż. Pamiętam, że nie chciałem lecieć. Czy to nie on skłonił mnie do tego, że nie chciałem? Musiał być sam. Gdzie on wtedy naprawdę poleciał?
Pelorat odsunął od siebie naczynie, jak gdyby chciał mieć więcej miejsca, żeby spokojnie pomyśleć. Gest ten był chyba sygnałem dla robota, samoczynnie poruszającego się stolika, bo zjawił się zaraz koło nich i czekał aż ułożą na nim naczynia i sztućce.
Kiedy robot odjechał, Pelorat powiedział:
— To szalony pomysł. Nie zdarzyło się nic takiego, co nie mogłoby się zdarzyć zupełnie naturalnie. Kiedy wbijesz sobie do głowy, że ktoś kieruje zdarzeniami, to możesz wszystko interpretować w ten sposób i nigdzie nie znajdziesz żadnego zupełnie przekonującego, rozsądnego wyjaśnienia. Daj spokój, przyjacielu, to wszystko sprawa przypadku i można to różnie tłumaczyć. Nie pogrążaj się w paranoję.
— Ale nie mam też zamiaru pogrążać się w błogostanie.
— No dobrze, przeanalizujmy to logicznie. Załóżmy, że Compor jest agentem Drugiej Fundacji. Dlaczego miałby wzbraniać komuś wstępu do biura informacji, ryzykując w ten sposób, że wzbudzi w nas podejrzenia? Czy powiedział coś aż tak ważnego, że nie chciał, żeby było przy tym nawet parę osób znajdujących się w innym miejscu sali .i zajętych przecież swoimi własnymi sprawami?
— Odpowiedź na to jest prosta, Janov. Musiał śledzić reakcje naszych umysłów, więc nie chciał, żeby mu w tym przeszkadzały fale wytworzone przez mózgi innych osób. Nie życzył sobie żadnego pola statycznego. Chciał wyeliminować możliwość chaosu w przestrzeni psychicznej.
— To znowu tylko twoja interpretacja. O jakich to ważnych sprawach rozmawialiśmy z nim? Możemy przyjąć, że — jak sam mówił — spotkał się z nami tylko po to, żeby się wytłumaczyć z tego, co zrobił, przeprosić cię i przestrzec nas przed ewentualnymi kłopotami. To ma sens. Dlaczego mamy się w tym doszukiwać jakichś innych powodów?
Znajdujący się na drugim końcu stołu kasownik zamrugał dyskretnie i w jego okienku pojawiły się cyfry wskazujące rachunek za kolację. Trevize wsunął rękę za pas, szukający karty kredytowej, która — mając nadruk Fundacji — była respektowana w każdym miejscu Galaktyki, a w każdym razie w każdym miejscu, do którego mógł się udać obywatel Fundacji. Włożył ją w odpowiedni otwór. Opłacenie rachunku zajęło chwilę. Trevize (z charakterystyczną dla Fundacjonistów dokładnością w interesach) sprawdził resztę, zanim wsunął kartę z powrotem do kieszeni.
Rozejrzał się wokół z pozornym roztargnieniem, aby upewnić się, czy na twarzach kilku znajdujących się jeszcze w restauracji gości nie widać niepożądanego zainteresowania jego osobą, a potem powiedział:
— Pytasz, dlaczego mamy się w tym doszukiwać jakichś innych powodów? Dlaczego? Dlatego, że mówił nie tylko o tym. Mówił też o Ziemi. Powiedział nam, że Ziemia jest martwa i bardzo nalegał, żebyśmy polecieli na Comporellon. No i co, polecimy?
— Zastanawiałem się nad tym, Golan — przyznał Pelorat.
— Po prostu odlecimy stąd?
— Możemy tu wrócić po sprawdzeniu sektora Syriusza.
— Nie przyszło ci do głowy, że jedynym powodem jego spotkania z nami było odciągnięcie nas od Sayshell i pozbycie się nas stąd? Że chodziło mu o to, żebyśmy polecieli gdziekolwiek, byleby tu nie zostawać?
— Dlaczego?
— Tego nie wiem. Zauważ, że spodziewali się, iż polecimy na Trantor. To było to, co ty chciałeś zrobić i możliwe, że liczyli na to. Tymczasem ja się wmieszałem i wszystko pokręciłem, upierając się, żebyśmy lecieli na Sayshell, a to jest ostatnia rzecz, jakiej sobie życzą, a więc teraz muszą się nas stąd pozbyć.
Pelorat miał wyraźnie nieszczęśliwą minę. — Ależ, Golan, to są czcze słowa. Dlaczego mieliby nie życzyć sobie nas na Sayshell?
— Nie wiem, Janov. Ale wystarczy, że nie chcą, żebyśmy tutaj byli. Ja zostaję. Nie mam zamiaru ruszać się stąd.
— Ale… ale… słuchaj, Golan, gdyby Druga Fundacja chciała, żebyśmy stąd odlecieli, to czy po prostu nie wpłynęłaby tak na nasze umysły, że sami chcielibyśmy stąd odlecieć? Dlaczego mieliby się wysilać, żeby nas do tego przekonać?
— Skoro sam podniosłeś tę sprawę… czy przypadkiem nie zrobili tak w twoim przypadku? — Trevize zmrużył podejrzliwie oczy. — Czy ty nie chcesz odlecieć?
Pelorat spojrzał ze zdziwieniem na Trevizego. — Po prostu myślę, że to nie jest takie głupie.
— Oczywiście tak właśnie byś myślał, gdyby wpłynęli na twój umysł.
— Ale nie…
— Oczywiście przysiągłbyś też, że nie wpłynęli, gdyby wpłynęli.
— To są twierdzenia bez pokrycia, ale jeśli dyskutujesz w ten sposób, to wszystkie moje argumenty zdadzą się na nic. Co zamierzasz zrobić?
— Zostanę na Sayshell. Ty też zostaniesz. Nie potrafisz sam pokierować statkiem, więc jeśli Compor wpłynął na twój umysł, to wybrał nie ten umysł, który trzeba.
— Bardzo dobrze. Pozostaniemy na Sayshell dopóki nie będziemy mieli innych powodów, żeby stąd odlecieć. W końcu najgorsze, co możemy zrobić, znacznie gorsze od pozostania tu czy odlecenia stąd, to pokłócić się. No, stary, powiedz, czy gdybym był pod wpływem Drugiej Fundacji, to byłbym w stanie rozmyślić się i bez żalu zostać z tobą? Bo właśnie mam zamiar to zrobić.
Trevize zastanawiał się przez chwilę, a potem jak gdyby otrząsnął się, uśmiechnął i wyciągnął dłoń:
— Zgoda, Janov. Teraz wracajmy na statek, a jutro znowu wybierzemy się na poszukiwania… Jeśli zdołamy obmyśleć jakiś plan.
Munn Li Compor nie pamiętał, kiedy został zwerbowany. Po pierwsze był wtedy dzieckiem, a po drugie agenci Drugiej Fundacji starali się zacierać ślady tak dokładnie, jak to tylko było możliwe.
Compor był „obserwatorem” i było to od razu jasne dla każdego członka Drugiej Fundacji, który się z nim zetknął.
Oznaczało to, że Compor był obeznany z mentalistyką i mógł się w pewnej mierze porozumiewać z członkami Drugiej Fundacji w charakterystyczny dla nich sposób, ale też to, że znajdował się na najniższym szczeblu w hierarchii społeczeństwa Drugiej Fundacji. Potrafił czytać w myślach, ale nie potrafił kierować nimi. Nigdy nie osiągnął takiego poziomu edukacji. Był obserwatorem, a nie manipulatorem.
Jego rola była zatem drugorzędna, ale nie przejmował się tym za bardzo. Znał swoje miejsce.
W pierwszych stuleciach swego istnienia Druga Fundacja nie doceniała ogromu stojącego przed nią zadania. Myślała, że garstka jej członków może kontrolować całą Galaktykę i że dla właściwego funkcjonowania Planu Seldona wystarczy tylko od czasu do czasu wprowadzić zupełnie minimalną korektę.
Muł pozbawił ich tych iluzji. Pojawił się nagle znikąd, wziął Drugą Fundację (i oczywiście Pierwszą, ale to nie miało znaczenia) przez zaskoczenie i spowodował, że stali się zupełnie bezradni. Przygotowanie kontrataku zajęło im całe pięć lat, a i tak operacja ta pochłonęła wiele ofiar.
Читать дальше