— I miała rację!
— Nie wiedziałem… nie domyślałem się… nie przyszło mi do głowy, że chce cię zaaresztować i zesłać na wygnanie.
— Czekała tylko na odpowiedni moment, na chwilę, kiedy moja pozycja radnego nie będzie mnie mogła przed tym uchronić. Nie przewidziałeś tego?
— A jak miałem to przewidzieć? Ty sam się tego nie spodziewałeś.
— Gdybym wiedział, że zna moje opinie, to bym się spodziewał.
— Łatwo tak mówić po fakcie — powiedział Compor. W tej sytuacji wyglądało to na bezczelność.
— A czego chcesz tutaj ode mnie? Teraz ty też mówisz po fakcie.
— Chcę to wszystko naprawić. Chcę naprawić krzywdę, którą ci niechcący — niechcący — wyrządziłem.
— Coś takiego — rzekł sucho Trevize. — To bardzo miło z twojej strony. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Jak to się stało, że znalazłeś się na tej samej planecie, co ja?
— Odpowiedź jest prosta. Przyleciałem twoim śladem! — odparł Compor.
— Przez nadprzestrzeń? Po całej serii skoków, które zrobiłem?
Compor potrząsnął głową. — Nie ma w tym nic tajemniczego. Mam taki sam statek jak ty, z takim samym komputerem. Wiesz o tym, że zawsze miałem pewną intuicyjną zdolność zgadywania w jakim kierunku poleci przez nadprzestrzeń dany statek. Nie robiłem tego bezbłędnie — myliłem się dwa razy na trzy, ale z komputerem idzie mi to o wiele lepiej. A przy tym na początku trochę zwlekałeś ze skokiem, co dało mi możliwość ocenienia kierunku twego statku i szybkości, z jaką się poruszałeś, jeszcze zanim wszedłeś w nadprzestrzeń. Wprowadziłem do komputera odpowiednie dane razem z moimi intuicyjnymi wyliczeniami, a on zrobił resztę.
— I zdążyłeś dotrzeć tu przede mną?
— Tak. Nie korzystałeś z grawitacji, a ja tak. Domyśliłem się, że przylecisz do stolicy, więc udałem się tam prostą drogą, gdy tymczasem ty… — Compor zatoczył palcami krótką spiralę, naśladując statek okrążający planetę zgodnie z naprowadzającym sygnałem radiowym.
— Mogłeś narazić się na kłopoty z sayshellską biurokracją.
— No cóż… — na twarzy Compora pojawił się rozbrajający uśmiech i Trevize poczuł, że jego niechęć z wolna zaczyna topnieć. — Nie zawsze jestem tchórzem.
Trevize ponownie nasrożył się. — Jak to się stało, że dostałeś taki sam statek jak ja?
— Dostałem go dokładnie tak samo, jak ty. Przydzieliła mi go Branno.
— Dlaczego?
— Jestem z tobą całkowicie szczery. Miałem za zadanie śledzić cię. Burmistrz chciała wiedzieć dokąd się udasz i co będziesz robić.
— I myślę, że informowałeś ją wiernie o wszystkim… A może ją także zawiodłeś?
— Informowałem ją. Praktycznie nie miałem wyboru. Umieściła na moim statku nadajnik nadprzestrzenny. Myślała, że go nie znajdę, ale znalazłem.
— No i co?
— Niestety, został tak zainstalowany, że nie można go usunąć nie unieruchamiając statku. A w każdym razie, ja tego nie potrafię. W konsekwencji wie, gdzie jestem… a stąd, gdzie ty.
— Załóżmy, że nie mógłbyś za mną lecieć. Wtedy przecież nie dowiedziałaby się, gdzie jestem. Nie pomyślałeś o tym?
— Oczywiście, że pomyślałem. Myślałem już o tym, żeby donieść jej, że zgubiłem twój ślad, ale przecież nie dałaby temu wiary. W takim przypadku nie mógłbym powrócić na Terminusa przez nie wiadomo ile czasu. A ja jestem w innej sytuacji, Trevize, niż ty. Nie jestem samotną osobą, bez żadnych zobowiązań. Zostawiłem na Terminusie żonę, która akurat jest w ciąży i chcę do niej wrócić. Ty możesz myśleć tylko o sobie. Ja nie mogę… Poza tym przyleciałem tu, żeby cię ostrzec. Na Seldona, naprawdę chcę to zrobić, ale ty mnie nie słuchasz. Cały czas mówisz o czym innym.
— Twoja nagła troska o mnie nie robi na mnie wrażenia. Przed czym możesz mnie ostrzec? Wydaje mi się, że właśnie ty jesteś tym, przed czym trzeba mnie ostrzec. Zdradziłeś mnie, a teraz depczesz mi po piętach, żeby mnie zdradzić jeszcze raz. Nikt inny mi nie szkodzi.
— Człowieku, zostaw te teatralne gesty — powiedział żarliwie Compor. — Trevize, ty masz ściągnąć na siebie burzę! Masz być naszym piorunochronem! Zostałeś wysłany, żeby sprowokować Drugą Fundację… jeśli ona faktycznie istnieje. Moja intuicja nie ogranicza się tylko do wyczuwania kierunku statków w nadprzestrzeni. Jestem pewien, że o to właśnie jej chodzi. Jeśli będziesz nadal próbował znaleźć Drugą Fundację, to zorientują się, jakie masz zamiary i zrobią coś, żeby cię powstrzymać. A jeśli to zrobią, to w ten sposób zdradzą się. I wtedy Branno dobierze się do nich.
— Szkoda, że zabrakło ci intuicji, kiedy Branno planowała moje uwięzienie.
Compor zaczerwienił się i wybąkał:
— Wiesz, że intuicja niekiedy zawodzi.
— Za to teraz podpowiada ci, że ona chce zaatakować Drugą Fundację. Nigdy nie odważy się tego zrobić.
— Myślę, że się odważy. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że teraz posłużyła się tobą jako przynętą.
— A więc?
— A więc, na wszystkie czarne dziury w przestrzeni, daj temu spokój! Nie szukaj Drugiej Fundacji. Ją nie obchodzi nic a nic, że możesz zginąć, ale mnie to obchodzi. Czuję się winny i dlatego nie chcę do tego dopuścić.
— Jestem tym naprawdę głęboko wzruszony — rzekł zimno Trevize — ale tak się składa, że w tej chwili mam zupełnie inny cel na oku.
— Naprawdę?
— Pelorat i ja jesteśmy na dobrej drodze do znalezienia Ziemi, planety, która — zdaniem pewnych badaczy — była pierwotną siedzibą ludzkości. Prawda, Janov?
Pelorat skinął głową. — Tak, to sprawa czysto naukowa, która od dawna mnie interesuje.
Compor zmieszał się. — Szukacie Ziemi? — spytał po chwili. — Ale po co?
— Aby ją zbadać — powiedział Pelorat. — Powinna być fascynującym obiektem badań, jako jedyny świat, na którym powstały istoty ludzkie — prawdopodobnie z niższych form życia — a nie, jak na innych światach gdzie przybyły ostatecznie już uformowane.
— I — powiedział Trevize — jako świat, na którym być może dowiem się czegoś więcej o Drugiej Fundacji… Być może.
— Ale przecież nie ma żadnej Ziemi — rzekł Compor. — Nie wiecie o tym?
— Nie ma Ziemi? — Pelorat. zrobił obojętną minę, jak zawsze, kiedy upierał się przy czymś. — Chce pan powiedzieć, że nie ma planety, na której narodziła się ludzkość?
— Ależ skąd! Oczywiście, Ziemia istniała. Nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Ale teraz nie ma już Ziemi. A w każdym razie nie jest zamieszkana. Już po niej!
— Istnieją przekazy… — zaczął niewzruszony Pelorat.
— Chwileczkę, Janov — przerwał mu Trevize. — A ty skąd o tym wiesz, Compor?
— Jak to skąd? To należy do mojej rodzinnej tradycji. Muszę znowu przypomnieć fakt, którego powtarzanie tak cię nudzi — mój ród wywodzi się z sektora Syriusza. W tym sektorze wiedzą o Ziemi wszystko. Leży ona właśnie w tym sektorze. Znaczy to, że nie jest częścią Federacji Fundacyjnej i dlatego właśnie nie obchodzi nikogo na Terminusie. Ale nie zmienia to faktu, że Ziemia jest właśnie tam.
— Istnieje taka hipoteza, zgoda — powiedział Pelorat. — W czasach Imperium „teoria Syriusza”, jak wtedy nazywano tę hipotezę, miała wielu gorących zwolenników.
— To nie jest teoria — rzekł porywczo Compor. — To fakt.
— A co by pan powiedział, gdybym panu oznajmił, że słyszałem o wielu różnych miejscach w Galaktyce, które są lub były zwane Ziemią przez ludzi żyjących w ich sąsiedztwie? — spytał Pelorat.
Читать дальше