— Przede wszystkim w porcie. Myślę, że to normalny zapach portu kosmicznego, ale ten smród został w samochodzie. Może otworzymy okna?
Trevize wybuchnął śmiechem. — Przypuszczam, że potrafiłbym znaleźć odpowiedni przycisk na desce rozdzielczej, ale to nic nie pomoże. To ta planeta śmierdzi. Czy ci to aż tak bardzo przeszkadza?
— Ten zapach nie jest silny, ale wyczuwalny… i trochę mnie odrzuca. Cały ten świat tak śmierdzi?
— Stale zapominam, że nigdy jeszcze nie byłeś na żadnym obcym świecie. Każdy zamieszkany świat ma swój specyficzny zapach. To w głównej mierze sprawa lokalnej roślinności, ale myślę, że dokładają się do tego zwierzęta, a nawet ludzie. O ile mi wiadomo, nikomu nie podoba się zapach świata, na którym po raz pierwszy się znajdzie. Ale przyzwyczaisz się do tego, Janov. Zobaczysz, że za parę godzin nie będziesz już tego czuł.
— Nie chcesz chyba powiedzieć, że wszystkie światy pachną tak, jak ten.
— Skądże. Powiedziałem już, że każdy ma swój własny zapach. Gdybyśmy na to zwracali szczególną uwagę albo gdybyśmy mieli czulszy węch, jak na przykład anakreońskie psy, to prawdopodobnie moglibyśmy po zapachu rozpoznać każdy świat. Kiedy byłem we flocie wojennej, to podczas pierwszego dnia pobytu na jakimś nowym świecie nie mogłem w ogóle jeść. Potem poznałem stary przestrzeniarski sposób — trzeba podczas lądowania na jakimś świecie wąchać chusteczkę z zapachem tego świata. Kiedy się potem człowiek znajdzie na wolnym powietrzu, nic już nie czuje. A po pewnym czasie obojętnieje się na to w ogóle; po prostu przestaje się zwracać uwagę na takie rzeczy… Prawdę mówiąc, najgorszy jest zawsze powrót do domu.
— Dlaczego?
— Myślisz, że Terminus nie ma swojego zapachu?
— Chcesz przez to powiedzieć, że ma?
— Oczywiście, że ma. Kiedy się już przyzwyczaisz do zapachu innego świata, powiedzmy Sayshell, to dopiero przekonasz się, jak śmierdzi Terminus. W dawnych czasach, kiedy po dłuższej służbie w przestrzeni statek wracał i otwierały się luki, cała załoga krzyczała „Z powrotem w domu i w gównie”.
Pelorat zrobił obrażoną minę.
Wieżowce były coraz bliżej, ale Pelorat przyglądał się najbliższemu otoczeniu. W obu kierunkach mknęły samochody, a od czasu do czasu pokazywał się samolot, ale Pelorat przyglądał się drzewom.
— Dziwne są tutaj rośliny. — powiedział. — Jak myślisz, czy któreś z nich są endemiczne?
— Wątpię — odparł Trevize, pochłonięty czym innym. Studiował mapę i starał się nastawić programowanie komputera samochodowego. — Wśród zamieszkanych przez ludzi planet nie ma takiej, na której zachowałoby się dużo endemicznych form życia. Osadnicy zawsze sprowadzali ze sobą rośliny i zwierzęta — albo już w momencie osiedlenia się, albo niedługo potem.
— A jednak tutejsze rośliny wydają się dziwne.
— Nie spodziewasz się chyba, Janov, że na każdym świecie znajdziesz te same odmiany. Ktoś mi kiedyś mówił, że Encyklopedyści, wiesz ci od Encyklopedii Galaktycznej, opracowali atlas odmian roślin i zwierząt, który składał się z osiemdziesięciu siedmiu grubych dysków komputerowych, a mimo to nie był kompletny, a co więcej — w chwili, kiedy został ukończony, był już nieaktualny.
Kiedy tak rozmawiali, samochód szybko mknął przed siebie i po chwili rozwarły się przed nimi i pochłonęły ich przedmieścia Sayshell. Pelorat lekko drżał. — Niezbyt mi się podoba ich architektura — powiedział.
— Co kraj, to obyczaj — odparł Trevize obojętnym tonem obieżyświata.
— A dokąd właściwie jedziemy?
— Ba, żebym to ja wiedział — powiedział Trevize z lekką irytacją. — Próbuję nastawić komputer, żeby zaprowadził nas do centralnej informacji turystycznej. Mam nadzieję, że ten komputer orientuje się w ulicach jednokierunkowych i zasadach ruchu, bo ja nie.
— A co tam mamy robić, Golan?
— Po pierwsze jesteśmy turystami, a to jest właśnie miejsce, od którego zaczyna każdy normalny turysta. Nie chcemy się rzucać w oczy, więc musimy się zachowywać jak najnaturalniej. A po drugie, gdzie chciałbyś zdobyć wiadomości na temat Gai?
— Na uniwersytecie… albo w jakimś towarzystwie antropologicznym… albo w muzeum… Na pewno nie w centralnej informacji turystycznej.
— No i jesteś w błędzie. W informacji turystycznej będziemy wyglądali na intelektualistów, którzy chcą dostać wykaz wyższych uczelni znajdujących się w mieście, muzeów i tak dalej. Potem pomyślimy, gdzie się najpierw skierować i tam, gdzie pojedziemy, możemy znaleźć kompetentne osoby, które udzielą nam informacji z dziedziny historii starożytnej, galaktografii, mitologii, antropologii czy co tam jeszcze będziesz chciał. Ale musimy zacząć od informacji turystycznej, żeby wiedzieć gdzie co jest.
Pelorat nic na to nie powiedział. Samochód włączył się do ruchu ulicznego i posuwał się już wolniej, zwalniając, stając i przyspieszając na przemian. Skręcili w jakąś boczną ulicę i jechali mijając znaki, które być może oznaczały zakazy, nakazy i inne instrukcje, ale miały tak zawiłe napisy, że prawie nie sposób było je odcyfrować.
Na szczęście samochód zachowywał się tak, jak gdyby sam znał drogę i kiedy zatrzymał się i ustawił na parkingu, zobaczyli znak z napisem „Sayshellskie środowisko przybyszów z innych światów”, zredagowanym tym samym zawiłym pismem, co inne znaki drogowe i tabliczkę z normalnymi, łatwymi do odczytania literami głoszącą, że jest to „Centralna Informacja Turystyczna na Sayshell”.
Weszli do budynku, który okazał się mniejszy, niż można było sądzić przyglądając mu się z zewnątrz. Nie było tam zbyt dużego ruchu.
Z jednej strony znajdował się rząd kabin, z których jedna zajęta była przez mężczyznę czytającego paski z najnowszymi wiadomościami wysuwające się wolno z niewielkiego aparatu, inna przez dwie kobiety, które wydawały się pochłonięte skomplikowaną grą w karty i jakieś płytki. Za komputerem, stanowczo zbyt dużym dla niego, nad klawiaturą, która wydawała się zbyt skomplikowana, tkwił znudzony urzędnik w uniformie, który przypominał wielobarwną szachownicę. Pelorat zagapił się na niego i rzekł szeptem:
— Mają tu ekstrawagancką modę.
— Tak — odparł Trevize. — Zdążyłem to zauważyć. No cóż, każdy świat, a niekiedy każdy region tego samego świata, ma swoją modę. Zresztą moda zmienia się. Niewykluczone, że pięćdziesiąt lat temu na Sayshell wszyscy ubierali się na czarno. Nie zwracaj na to uwagi, Janov.
— Myślę, że będę musiał się do tego zastosować — powiedział Pelorat — ale — wolę naszą własną modę. Przynajmniej nie razi oczu.
— Dlatego, że tylu ludzi u nas lubi szary kolor? To razi wiele osób. Sam słyszałem, jak ktoś nazwał to „ubieraniem się w brudne łachy”. A poza tym, to prawdopodobnie nasze szare ubiory spowodowały, że ludzie tutaj stroją się we wszystkie kolory tęczy. Chcą w ten sposób podkreślić swoją odmienność i niezawisłość. Tak czy inaczej, przyzwyczaisz się do tego wszystkiego… Idziemy, Janov.
Skierowali się w stronę urzędnika i w tej samej chwili mężczyzna czytający dotąd wiadomości podniósł się, wyszedł z kabiny i z uśmiechem podszedł do nich. Jego ubranie było szare.
Trevize w pierwszej chwili nie zwrócił na niego uwagi, ale kiedy spojrzał, zamarł.
Zaczerpnął głęboko powietrza. — Na Galaktykę… — zawołał. — To ten zdrajca!
Munn Li Compor, radny z Terminusa, wyciągnął z niepewną miną rękę do Trevizego. Trevize obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem i rzekł, jakby mówił w powietrze:
Читать дальше