— Nie chcę stwarzać sytuacji, w wyniku której mógłbym zostać zaaresztowany za zakłócanie spokoju na obcej planecie, ale jeśli to indywiduum zrobi jeszcze krok w moją stronę, to nie odpowiadam za siebie.
Compor zatrzymał się w pół kroku. Przez chwilę nie wiedział, co robić, a potem — rzuciwszy niepewne spojrzenie na Pelorata — rzekł cicho:
— Czy mogę chwilę z tobą porozmawiać? Chcę coś wyjaśnić. Wysłuchasz mnie?
Pelorat spoglądał to na jednego, to na drugiego, lekko marszcząc swą długą twarz. — O co tu chodzi, Golan? — spytał. — Ledwie przylecieliśmy na ten odległy świat, a już spotykasz jakiegoś znajomego?
Trevize miał wzrok utkwiony w Compora, ale obrócił nieco tułów, aby było jasne, że zwraca się do Pelorata. — To indywiduum tutaj, istota ludzka, sądząc z pozorów, było kiedyś moim przyjacielem. Ufałem mu, tak jak się ufa przyjaciołom. Zwierzyłem mu się z moich myśli, których raczej nie należało szeroko rozgłaszać, a on powtórzył wszystko szczegółowo władzom i nie zadał sobie trudu, żeby mnie o tym fakcie powiadomić. Tym sposobem wpadłem w zręcznie zastawioną pułapkę i w efekcie jestem teraz na wygnaniu. I teraz to indywiduum chce, żebym traktował go jak przyjaciela.
Obrócił się całym ciałem do Compora i przeczesał palcami włosy, przez co stały się jeszcze bardziej potargane. — Słuchaj no — powiedział. — Mam do ciebie pytanie. Co tutaj robisz? W Galaktyce jest tyle światów, a ty znalazłeś się akurat na tym. Dlaczego? I dlaczego właśnie teraz?
Wyciągnięta aż do tej chwili ręka Compora opadła i uśmiech zniknął z jego twarzy. Zniknęła też jego zwykła pewność siebie. Wyglądał teraz na młodszego, niż był w istocie. Wydawał się też nieco przygnębiony. — Zaraz wszystko wyjaśnię — powiedział — ale muszę zacząć od początku.
Trevize rozejrzał się szybko. — Tutaj? Naprawdę chcesz mówić o tym tutaj? W miejscu publicznym? Chcesz, żebym cię walnął tutaj, kiedy już będę miał dosyć twoich łgarstw?
Compor podniósł obie ręce w uspokajającym geście. — Tu jest najbezpieczniej, wierz mi. — I zaraz, domyślając się, co Trevize ma zamiar powiedzieć, poprawił się: — Zresztą, jak chcesz, to możesz mi nie wierzyć. To nieważne. Mówię szczerą prawdę. Jestem na tej planecie parę godzin dłużej niż wy i sprawdziłem to. Dzisiaj jest jakiś szczególny dzień dla mieszkańców Sayshell. Jest to, z jakiegoś powodu, dzień medytacji. Prawie wszyscy są w swoich domach, a przynajmniej powinni tam być… Widzisz, jakie tu pustki. Chyba nie przypuszczasz, że jest tu tak codziennie.
Pelorat kiwnął głową i powiedział: — Właśnie zastanawiałem się, dlaczego tu tak pusto. — Nachylił się do ucha Trevizego i szepnął: — Dlaczego nie chcesz go wysłuchać, Golan? Wygląda na nieszczęśliwego i może chce spróbować cię przeprosić. To nieładnie nie dać mu takiej szansy.
— Wydaje się, że profesor Pelorat ma ochotę cię wysłuchać — rzekł Trevize. — Wyświadczę mu tę przysługę, ale ty mnie wyświadczysz przysługę, jeśli będziesz się streszczał. W dzisiejszym dniu mogę sobie pozwolić na to, żeby stracić cierpliwość. Jeśli wszyscy pogrążeni są w medytacji, to być może zakłócenie spokoju w miejscu publicznym nie ściągnie stróżów prawa. Juro mogę już nie mieć takiej okazji. Dlaczego nie miałbym więc skorzystać z tej, która właśnie mi się nadarza?
— Słuchaj — powiedział Compor nieswoim głosem — jeśli chcesz mnie walnąć, to proszę bardzo. Nawet nie będę próbował się bronić. No śmiało — uderz mnie, ale wysłuchaj tego, co chcę powiedzieć.
— No więc mów. Daję ci parę minut.
— Po pierwsze, Golan…
— Proszę, żebyś mówił do mnie Trevize. Nie jestem już z tobą po imieniu.
— Po pierwsze, Trevize, dobrze zrobiłeś, przekonując mnie do swoich poglądów…
— Dobrze ukryłeś to swoje przekonanie. Przysiągłbym, że cię tym tylko ubawiłem.
— Udawałem ubawionego, żeby ukryć przed samym sobą niepokój, jaki we mnie wzbudziłeś… Słuchaj, usiądźmy tam, pod ścianą. Jest tu co prawda pusto, ale może ktoś wejść, a sądzę, że nie musimy niepotrzebnie rzucać się komuś w oczy.
Przeszli powoli przez całą salę. Compor znowu miał na twarzy niepewny uśmiech, ale na wszelki wypadek trzymał się w bezpiecznej odległości od Trevizego.
Usiedli w fotelach, których siedzenia poddały się ciężarowi ich ciał i dopasowały się do kształtów ich bioder i pośladków. Pelorat zrobił zaskoczoną minę i wykonał ruch, jak gdyby chciał się podnieść.
— Niech pan się uspokoi, profesorze — powiedział Compor. — Ja mam już to za sobą. Jak widać, wyprzedzili nas w pewnych rzeczach. Sayshell to świat, gdzie ceni się drobne wygody.
Obrócił się do Trevizego, kładąc rękę na oparciu fotela. Teraz mówił już spokojnym głosem.
— Wzbudziłeś we mnie niepokój. Zacząłem wierzyć, że Druga Fundacja naprawdę istnieje i było to bardzo nieprzyjemne uczucie. Zastanów się, co by się stało, gdyby istnieli. Czy nie jest prawdopodobne, że zajęliby się tobą? Że usunęliby cię w jakiś sposób, żebyś im nie przeszkadzał? Otóż gdybym zachowywał się tak, jak gdybym ci uwierzył, to mnie też mogliby usunąć. Rozumiesz o co mi chodzi?
— Rozumiem, że jesteś tchórzem.
— A co by komu przyszło z tego, że zachowywałbym się jak bohater jakiejś powieści przygodowej? — spytał Compor spokojnie, ale w jego oczach widać było oburzenie. — Czy ty albo ja mamy jakieś szansę z. organizacją, która może dowolnie kształtować nasze uczucia i myśli? Jeśli chce się walczyć z takimi ludźmi i wygrać, to trzeba zacząć od tego, żeby starannie ukryć fakt, że się w ogóle coś wie o nich.
— A więc ukryłeś ten fakt i czułeś się bezpiecznie, tak? Ale jakoś nie zatroszczyłeś się o to, żeby ukryć go przed Branno, prawda? To przecież było ryzykowne.
— Tak. Ale myślałem, że to się opłaci. Nasze rozmowy na ten temat mogły doprowadzić tylko do tego, że zaczęliby manipulować naszymi myślami albo doprowadzili nas do zupełnej demencji. Z drugiej strony, jeśli powiedziałem o tym burmistrzowi, to … Wiesz o tym, że znała dobrze mojego ojca. Obaj z ojcem byliśmy emigrantami ze Smyrno, a babka Branno…
— Tak, tak — przerwał mu niecierpliwie Trevize — a twoi przodkowie sprzed iluś tam pokoleń wywodzili się z sektora Syriusza. Opowiadasz o tym wszystkim swoim znajomym. Daj już temu spokój, Compor.
— No dobrze… A więc wysłuchała mnie. Gdybym mógł, używając twoich argumentów, przekonać burmistrza, że z tej strony grozi nam niebezpieczeństwo, to Federacja mogłaby podjąć odpowiednie działania. Nie jesteśmy już tacy bezbronni jak w czasach Muła, a w najgorszym wypadku fakt istnienia Drugiej Fundacji stałby się szeroko znany i my dwaj nie bylibyśmy już w takim niebezpieczeństwie, jak przedtem.
— No tak, lepiej wystawić na niebezpieczeństwo całą Fundację i ocalić własną skórę — rzekł drwiąco Trevize. — To się nazywa patriotyzm.
— To byłaby najgorsza ewentualność. Liczyłem na najlepszą — czoło Compora pokryło się kroplami potu. Widać było, że bardzo męczy go walka z niezłomną pogardą, którą okazywał mu Trevize.
— Ale nie pomyślałeś o tym, żeby mi powiedzieć o tym swoim sprytnym planie, co?
— Nie, nie pomyślałem i bardzo cię za to przepraszam, Trevize. Burmistrz mi zabroniła. Powiedziała, że chce wiedzieć wszystko, co ty wiesz, ale że jesteś taki, że zaraz byś się zamknął w. sobie, gdybyś się zorientował, że przekazuję jej twoje opinie.
Читать дальше