Arthur Clarke - Światło minionych dni

Здесь есть возможность читать онлайн «Arthur Clarke - Światło minionych dni» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2001, ISBN: 2001, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Światło minionych dni: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Światło minionych dni»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Szef wielkiej stacji telewizyjnej dokonuje epokowego odkrycia — znajduje metodę tworzenia mikrotuneli podprzestrzennych, które pozwalają zajrzeć kamerze w każde miejsce w teraźniejszości i przeszłości... W przezroczystym świcie nic nie ukryje się przed kamerą. Ludzie zaczynają szukać sposobów na ukrycie swojej prywatności i swoich zbrodni…

Światło minionych dni — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Światło minionych dni», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Cmentarz opustoszał całkowicie, pomyślał Bobby. Oprócz tego jednego, głęboko ukrytego schronu — gdzie przebywają moi najdalsi przodkowie — te młode skały oddały wszystkie swoje warstwy umarłych.

Zebrała się czarna pokrywa chmur, jakby narzucona na niebo przez gniewnego boga. Zaczął padać odwrócony deszcz: strugi wody strzelały ze spienionego oceanu do gęstych chmur.

Minęło sto lat, a deszcz nadal chlustał z oceanu, wciąż tak samo gęsty. Tak gęsty, że wkrótce obniżył się poziom morza. Chmury gęstniały coraz bardziej, a ocean się zmniejszał, tworząc izolowane jeziora mętnej wody w najniższych zagłębieniach spękanej, porysowanej powierzchni Ziemi.

Ulewa trwała dwa tysiące lat. Nie ustała, dopóki oceany nie powróciły do chmur, pozostawiając tylko suchy ląd.

A ląd zaczął rozpadać się dalej.

Wkrótce lśniące czerwienią szczeliny poszerzyły się, rozbłysły jaśniej; popłynęła lawa. W końcu w jej falach pozostały tylko izolowane wysepki, odpryski skał, które także topniały. Nowy ocean pokrył Ziemię: ocean płynnej skały, głęboki na setki metrów.

Spadł nowy odwrócony deszcz: przerażająca ulewa gorących stopionych skał, podrywających się z powierzchni. Krople płynnej skały łączyły się z chmurami, aż atmosfera zmieniła się w piekielną warstwę lawy i pary wodnej.

— Niesamowite! — krzyknął David. — Ziemia zyskała atmosferę par lawy, grubą na pięćdziesiąt kilometrów. Ciśnienie pewnie setki razy przewyższa ciśnienie naszej atmosfery. Energia cieplna musi być potworna… Górna warstwa chmur nad planetą pewnie świeci. Ziemia lśni jak gwiazda lawy.

Ale skalny deszcz odbierał ciepło ze zniszczonej powierzchni i szybko, w ciągu kilku miesięcy, ląd ostygł i stwardniał. Pod lśniącym niebem znowu formowała się woda w stanie ciekłym, ze stygnących chmur kondensowały się nowe oceany. Ale powstawały wrzące obszary, gdyż ich powierzchnia stykała się z parami lawy. Między oceanami wyrastały góry, krystalizując się z kałuż mazi.

Obok Bobby’ego przemknęła ściana światła, w niewyobrażalnej eksplozji ciągnąca za sobą front wrzących chmur i pary. Bobby krzyknął…

David spowolnił ich ruch w czasie. Ziemia znowu odżyła.

Błękitnoczarne oceany były spokojne; bezchmurne niebo wyglądało jak zielonkawa kopuła. Księżyc wydawał się niepokojąco wielki, ale Bobby widział na nim znajomą twarz, której brakowało tylko prawego oka. Widział też drugie słońce, jaśniejszą od Księżyca lśniącą kulę z ogonem przecinającym całe niebo.

— Zielone — mruczał David. — To dziwne. Może metan? Ale skąd…

— Co to jest, do diabła? — przerwał mu Bobby.

— Ta kometa? Prawdziwe monstrum. Rozmiaru współczesnych asteroid takich jak Yesta czy Pallas, jakieś pięćset kilometrów średnicy. Masa sto tysięcy razy większa od zabójcy dinozaurów.

— Wielkości Wormwoodu.

— Tak. Pamiętaj, że sama Ziemia powstała w wyniku zderzeń, koncentrując rój planetezymali krążących wokół młodego Słońca. Największe zderzenie to prawdopodobnie kolizja z innym młodym światem. Prawie nas rozbiła.

— To uderzenie, od którego powstał Księżyc…

— Później powierzchnia planety była stosunkowo stabilna. Ale wciąż w Ziemię trafiały różne obiekty, dziesiątki czy setki w okresie kilkuset milionów lat. To bombardowanie, którego gwałtowności nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. Potem zderzenia były rzadsze, bo planety wchłonęły ostatnie planetezymale, i nastąpił błogi okres względnego spokoju, trwający znowu kilkaset milionów lat. A potem to… Ziemia miała pecha, że spotkała takiego giganta na tak późnym etapie rozwoju. Uderzenie było tak potężne, że wyparowały oceany, a nawet stopniały góry.

— Ale my przeżyliśmy — przypomniał Bobby.

— Tak. W tym głębokim, gorącym schronie.

Zanurkowali; Bobby znalazł się w skale wraz ze swymi najdalszymi przodkami: garstką termofilnych mikrobów. Czekał w ciemności, a obok mijały niezliczone generacje.

I wreszcie znowu zobaczył światło.

Wznosił się czymś w rodzaju szybu, jakby studnią, w stronę kręgu zielonego światła — nieba tej obcej Ziemi sprzed bombardowania. Krąg rósł ciągle, aż Bobby’ego zalał blask słońca.

Przez chwilę nie bardzo rozumiał, co zobaczył.

Zdawało się, że tkwi w pudle z jakiegoś szklistego materiału. Przodek musiał być tu także: jedna prymitywna komórka wśród milionów, wypełniających pojemnik. Pudło stało na jakimś piedestale, a wokół siebie widział…

— Boże wszechmogący… — szepnął David. To było miasto.

Bobby dostrzegł archipelag wulkanicznych wysepek, wyrastających z błękitnego oceanu. Ale wysepki były połączone szerokimi, równymi mostami. Na powierzchni lądu niskie murki wytyczały geometryczne formy — wyglądało to na pola uprawne. Ale nie był to ludzki pejzaż: pola miały kształt sześciokątów. Bobby widział nawet budynki, niskie i prostokątne jak hangary lotnicze. Między nimi zauważył jakiś ruch, ale zbyt daleko, żeby rozróżnić szczegóły.

Po chwili coś zbliżyło się do niego.

Wyglądało trochę jak trylobit. Miało niskie, segmentowe ciało, błyszczące pod zielonym niebem. Grupy odnóży — sześć? osiem? — migotały w ruchu. Coś podobnego do głowy z przodu…

Głowy z otworem ust, gdzie tkwiło narzędzie ze lśniącego metalu.

Głowa uniosła się ku niemu. Spróbował znaleźć oczy tej niemożliwej istoty. Miał wrażenie, że może wyciągnąć rękę, dotknąć chitynowej twarzy i…

…i świat zapadł się w ciemność.

Byli parą starych ludzi, którzy zbyt wiele czasu spędzili w rzeczywistości wirtualnej, więc wyszukiwarka przerwała seans. Bobby leżał oszołomiony i myślał, że to chyba błogosławieństwo.

Wstał, przeciągnął się i przetarł oczy.

Wędrował przez Wormworks; solidność zakurzonego laboratorium wydawała się nierealna po tym trwającym cztery miliardy lat spektaklu, który przed chwilą oglądał. Znalazł automat z kawą, zamówił dwie filiżanki, przełknął gorący łyk. Potem, przywrócony częściowo do życia, podszedł do brata. Podsuwał mu kawę tak długo, aż David — z otwartymi ustami i zaszklonymi oczyma — usiadł, by się napić.

— Syzyfanie — powiedział chrapliwym głosem.

— Co?

— Tak chyba musimy ich nazywać. Wyewoluowali na młodej Ziemi, w okresie spokoju pomiędzy wczesnymi i późnymi bombardowaniami. Byli inni niż my… To metanowe niebo: co to mogło znaczyć? Może nawet system biochemiczny różnił się od naszego, może opierał się na związkach siarki albo wykorzystywał amoniak jako rozpuszczalnik? A może… — Chwycił Bobby’ego za ramię. — I oczywiście rozumiesz, że nie musieli mieć nic wspólnego ze stworzeniami, które wybrali do schronu. Schronu naszych przodków. Nie więcej, niż my mamy wspólnego z egzotyczną florą i fauną, która wciąż lgnie do podmorskich ujść wulkanicznych w naszym świecie. Ale oni… termofile, nasi przodkowie… mieli największą szansę na przetrwanie.

— Davidzie, wolniej… O czym ty mówisz? David spojrzał na niego zaskoczony.

— Jeszcze nie zrozumiałeś? Oni byli inteligentni, ci Syzyfanie. Ale skazani. Widzieli, jak nadlatuje.

Ta wielka kometa?

— Właśnie. Tak jak my widzimy Wormwood. I wiedzieli, co się stanie z ich światem: wyparują oceany i nawet skały stopnieją na głębokość setek metrów. Widziałeś ich. Mieli tylko prymitywną technikę. Byli młodą rasą. Nie mogli ani opuścić planety, ani przetrwać uderzenia, ani zepchnąć komety z kursu. Byli zgubieni, bez wyjścia. Ale nie poddali się rozpaczy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Światło minionych dni»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Światło minionych dni» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arthur Clarke - S. O. S. Lune
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Oko czasu
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Gwiazda
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Die letzte Generation
Arthur Clarke
Arthur Clarke - A Meeting with Medusa
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Grădina din Rama
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Culla
Arthur Clarke
Arthur Clarke - The Fires Within
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Expedition to Earth
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Rendezvous with Rama
Arthur Clarke
Отзывы о книге «Światło minionych dni»

Обсуждение, отзывы о книге «Światło minionych dni» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x