Minąwszy brzeg zarośli i upewniwszy się, iż są wystarczająco gęste, by nikt z zewnątrz nie mógł mnie dostrzec, przykucnęłam na ich skraju i spojrzałam w kierunku, z którego przybiegłam. Miałam nieprzyjemne uczucie, że ciągnę za sobą ogon.
Nie myliłam się.
Mój niedawny więzień był w połowie drogi pomiędzy drzewami a granicznym płotem. W jego stronę kierowały się dwa policyjne energobile. Ten, który znajdował się bliżej niego, miał na kadłubie wymalowany czerwony liść klonowy — godło Kanady Brytyjskiej. Drugi zwrócony był przodem do mnie, nie mogłam więc dostrzec jego oznakowania. Nie miałam jednak najmniejszej wątpliwości, jak ono wygląda — pojazd nadleciał z tamtej strony granicy.
Energobil policji kanadyjskiej wylądował zaledwie jakieś dziesięć metrów od uciekiniera, który najwyraźniej nie zamierzał stawiać oporu. Natychmiast oddał się w ręce „Mounties”. Postąpił bardzo rozsądnie. Energobil z Imperium wylądował w chwilę potem, co najmniej dwieście metrów w głąb terytorium Kanady Brytyjskiej. Wysiedli z niego dwaj agenci Policji Imperialnej — ci sami, którzy zatrzymali mnie dwie godziny temu.
Nie jestem specjalistką od prawa międzynarodowego. Wiem jednak na pewno, że wojny zaczynały się nieraz ze znacznie bardziej błahych powodów. Wstrzymałam oddech i starałam się usłyszeć tyle, ile to tylko było możliwe z tej odległości.
Bez trudu odgadłam, że pomiędzy policjantami również nie było prawników. Wymiana zdań była ostra, lecz z logiką niewiele miała wspólnego. „Greenies” żądali wydania uciekiniera zgodnie z porozumieniem o ściganiu przestępców, natomiast „Mounties” twierdzili, iż porozumienie to dotyczy jedynie zbrodniarzy schwytanych na gorącym uczynku, a jedyną „zbrodnią”, jaka została popełniona, było przedostanie się do Kanady Brytyjskiej z pominięciem odprawy celnej. Sprawa ta nie podlegała jurysdykcji Policji Imperialnej.
— Pakujcie się do swojego grata i wynoście się z brytkanadyjskiego terytorium.
Agent Policji Imperialnej odrzekł w sposób, który musiał zirytować Kanadyjczyków. Szef ich patrolu wrócił do pojazdu, zatrzasnął luk i powiedział przez megafon: — Jesteście aresztowani za naruszenie przestrzeni powietrznej Kanady Brytyjskiej i bezprawne wdarcie się na jej obszar. Wyjdźcie z rękoma podniesionymi do góry. W razie próby ucieczki otworzymy ogień.
Energobil „Greenies” natychmiast wystartował i po kilkunastu sekundach zniknął po stronie Imperium. Kanadyjczykom prawdopodobnie właśnie o to chodziło. Z niepokojem czekałam teraz, aż zaczną przetrząsać zarośla w poszukiwaniu drugiego zbiega.
Mój przypadkowy towarzysz nie okazał się niewdzięcznikiem. Z pewnością widział, jak biegnę w stronę drzew, najwyraźniej jednak zachował to dla siebie. „Mounties” nie mieli pojęcia o moim istnieniu; w przeciwnym wypadku natychmiast zaczęliby mnie szukać. Policję po obu stronach granicy musiało zaalarmować przecięcie drutów, nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości. Elektroniczne czujniki instalowane były chociażby po to, by szybko i dokładnie zlokalizować uszkodzenie. Dlatego właśnie tak bardzo się spieszyłam. Lecz ustalenie liczby zbiegów, którzy przedostali się przez wyrwę, było zupełnie oddzielnym problemem z dziedziny elektroniki. Nie twierdzę, że niemożliwym do rozwiązania; powiedziałabym raczej, że nie wartym zachodu.
Po jakimś czasie pojawiła się wezwana przez „Mounties” brygada konserwacyjna. Widziałam, jak znaleźli porzucony przeze mnie pas i oddali go policjantom. Niedługo potem od strony Imperium nadeszła taka sama brygada. Pokręcili się trochę przy naprawionym już płocie i zniknęli.
Sprawa tego pasa trochę mnie niepokoiła. O ile pamiętałam, mój były więzień nie miał swojego na sobie, gdy oddawał się w ręce policji kanadyjskiej. Doszłam do wniosku, że musiał go zdjąć, żeby przedostać się przez otwór, który nawet dla mnie nie był zbyt szeroki. On musiał więc mieć spore kłopoty z przeciśnięciem się na drugą stronę. Wszystko wskazywało jednak na to, iż nie było powodów do niepokoju. Najprawdopodobniej Kanadyjczycy znaleźli jeden pas po swojej stronie, a „Greenies” — również jeden po swojej. Ani jedni, ani drudzy nie mieli więc powodów, by podejrzewać, że był jeszcze jeden uciekinier. Przynajmniej tak długo, dopóki ten, którego złapano, zachowa milczenie.
Pomyślałam, że jak dotychczas nie mogłam mu nic zarzucić. A przecież ktoś, kto został „uśpiony” w tak niekonwencjonalny sposób, miał prawo poczuć się urażony.
Pozostałam w ukryciu aż do zmroku — trzynaście godzin, które ciągnęły się w nieskończoność. Nie chciałam, by zauważył mnie ktokolwiek, zanim nie dotrę do posiadłości Tormeyów. Nielegalni imigranci nie szukają zazwyczaj rozgłosu. Dawno temu, podczas odpowiedniego treningu nauczono mnie, jak poradzić sobie z głodem, pragnieniem i nudą. Wyruszyłam dopiero po zapadnięciu całkowitych ciemności. Znałam teren na tyle dokładnie, na ile mogłam go poznać z map. Dwa tygodnie temu w domu Janet przestudiowałam je bardzo uważnie. Problem, który stał przede mną, nie był więc ani złożony, ani też trudny: przejść około sto dziesięć kilometrów i dotrzeć na miejsce przed świtem, zanim zacznę zwracać na siebie uwagę.
Trasa również nie była skomplikowana. Musiałam jedynie odnaleźć drogę z Lancaster w Imperium do La Rochelle w Kanadzie Brytyjskiej. Ciągnęła się ona nieco na wschód i przebiegała między innymi przez przedmieścia Winnipeg. Tam należało skręcić na lewo, okrążyć miasto i odszukać drogę prowadzącą na południe, do portu, i dalej, do Stonewall. Do posiadłości Tormeyów było stamtąd tylko parę kroków.
Świtało już, gdy dostrzegłam w półmroku zarysy zewnętrznej bramy; pierwszej z trzech. Nigdy dotąd przyciśnięcie dzwonka nie sprawiło mi takiej przyjemności.
Niemalże natychmiast usłyszałam głos lana: — Mówi kapitan Tormey. Mój głos nagrany jest na reponderze. Dom jest obecnie pusty, lecz zabezpiecza go licencjonowany system alarmowy „Wilkołak” firmy Winnipeg Security Guards. Wybrałem właśnie tę firmę, gdyż chroniąc swoich klientów i ich majątek jest ona wręcz nadgorliwa. Proszę nie zostawiać żadnych wiadomości używając terminalu; nie będą one retransmitowane. Dostarczana będzie jedynie poczta. Dziękuję za uwagę.
Ja także ci dziękuję, lanie… i niech to wszystko szlag! Tym razem byłam już bliska płaczu. Wiedziałam, że nie miałam żadnych podstaw, by spodziewać się, iż zastanę w domu wszystkich. Nie dopuszczałam jednak do siebie myśli, że nie zastanę nikogo! Straciwszy rodzinę na Nowej Zelandii, nie wiedząc, gdzie szukać Szefa, nie wiedząc nawet, czy jeszcze żyje, naprawdę nie miałam już dokąd pójść. Podświadomie traktowałam dom Tormeyów jako swój własny „dom”, podświadomie myślałam o Janet jak o matce, której nigdy nie miałam.
Przypomniałam sobie farmę Hunterów. Żałowałam, że nie mogę się tam znaleźć, pod troskliwą opieką pani Hunter. Żałowałam, że nie mogę wrócić do Vicksburga i zamknąć się w hotelowym pokoju — tylko ja i Georges. Szczęście najwyraźniej opuściło mnie, odkąd zostawiłam go w górnym mieście.
Pogrążona w ponurych myślach nawet nie zauważyłam, jak zrobiło się niemalże zupełnie jasno. „Weź się w garść, Piętaszku — pomyślałam. — Niedługo wzejdzie słońce i na drogach zacznie się ruch, a ty jesteś nielegalną imigrantką z wrogo nastawionego kraju, nie mającą praktycznie grosza przy duszy. Nie możesz pozwolić, by ktoś cię zauważył lub co gorsza schwytał i przesłuchiwał”. Głodna, zmęczona i spragniona nie miałam zbyt wielkiego wyboru. Musiałam znowu ukryć się jak zwierzę. I to szybko, zanim zacznie się dzień.
Читать дальше