Alastair Reynolds - Przestrzeń Objawienia
Здесь есть возможность читать онлайн «Alastair Reynolds - Przestrzeń Objawienia» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2002, ISBN: 2002, Издательство: Mag, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Przestrzeń Objawienia
- Автор:
- Издательство:Mag
- Жанр:
- Год:2002
- Город:Warszawa
- ISBN:83-89004-20-8
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Przestrzeń Objawienia: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Przestrzeń Objawienia»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Przestrzeń Objawienia — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Przestrzeń Objawienia», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Chyba pamiętasz, po co tu jesteśmy? — spytał.
— Owszem, ale nie jestem pewna, czy mam na to ochotę.
— Mimo wszystko zrób to.
Smuga padającego z sufitu światła przesunęła się nad nim magicznie. Oświetliła go tylko przez krótką chwilkę, ale to wystarczyło: Khouri wycelowała z toksynowego karabinu.
Strzeliła.
— Dobra robota — powiedział Taraschi. W jego głosie nie było ani śladu bólu. Jedną dłonią oparł się o ścianę. Drugą ręką dotknął włócznika wystającego mu z piersi i szarpnął go, jakby odczepiał rzep od ubrania. Zakończona ostro łuska padła na podłogę, z jej końców wydobywało się pobłyskujące serum. Khouri znów podniosła toksynowy karabin, ale Taraschi powstrzymał ją gestem umazanej krwią dłoni.
— Nie poprawiaj — rzekł. — Jeden powinien wystarczyć.
Khouri czuła mdłości.
— Nie powinieneś umrzeć?
— Na razie nie. Dokładniej mówiąc, nie umrę przez najbliższe miesiące. Trucizna działa bardzo powoli. Mam wiele czasu, by to przemyśleć.
— Co przemyśleć?
Taraschi przeczesał mokre włosy, po czym strzepnął kurz i krew z rąk na nogawki spodni.
— Czy pójdę za nią.
Pulsowanie nagle ustało i jego brak sprawił, że Khouri poczuła zawroty głowy. Półprzytomna upadła na podłogę. Kontrakt został wypełniony. Ona wygrała — znowu. Ale Taraschi nadal żył.
— To była moja matka. — Wskazał najbliższą kapliczkę, jedną z niewielu dobrze zachowanych. Alabastrowe popiersie kobiety w ogóle nie było pokryte kurzem, jakby Taraschi wytarł je tuż przed tym spotkaniem. Jej skóra była niezepsuta, w oczach nadal tkwiły drogocenne kamienie, a arystokratyczne rysy zostały nieskażone przez wgniecenia i plamy. — Nadine Weng-da Silva Taraschi.
— Co się z nią stało?
— Umarła, oczywiście, podczas skanowania. To destrukcyjne mapowanie przebiegło tak szybko, że połowa jej mózgu nadal funkcjonowała normalnie, podczas gdy druga połowa została rozerwana na kawałki.
— Wiem, że poddała się temu dobrowolnie. Mimo to współczuję.
— Nie musisz. W zasadzie należała do nielicznych szczęśliwców. Znasz tę opowieść, Ano?
— Nie jestem stąd.
— Nie. Słyszałem właśnie… że byłaś kiedyś żołnierzem i przytrafiło ci się coś strasznego. No więc powiem ci tyle: skanowanie zakończyło się powodzeniem. Problem polegał na oprogramowaniu, które powinno wykorzystać skanowaną informację, pozwolić alfom na ewolucję i na doświadczanie świadomości, emocji i pamięci — tego co czyni z nas ludzi. Wszystko działało dość dobrze do chwili, gdy ostatni z Osiemdziesiątki nie został zeskanowany, w rok po pierwszym. Wtedy zaczęły się pojawiać dziwne patologie wśród wczesnych ochotników. Załamywali się bezpowrotnie lub wpadali w nieskończone pętle.
— Powiedziałeś, że ona miała szczęście.
— Kilkoro z Osiemdziesiątki nadal działa — rzekł Taraschi. — Udawało im się to przez półtora wieku. Nawet zaraza ich nie tknęła — zdążyli się przenieść do bezpiecznych komputerów w miejsce, które teraz nazywamy Pasem Złomu. — Zamilkł na chwilę. — Ale już od pewnego czasu nie mają bezpośredniego kontaktu ze światem rzeczywistym, ewoluują sami w coraz bardziej wyrafinowanym środowisku symulacyjnym.
— A twoja matka?
— Proponowała, żebym do niej dołączył. Technika skanowania jest teraz doskonalsza. Nawet nie muszą cię uśmiercać.
— Więc o co chodzi?
— To nie byłbym ja, prawda? Tylko kopia. I moja matka by o tym wiedziała. Natomiast teraz… — Dotknął palcami małej rany. — Natomiast teraz definitywnie umrę w świecie rzeczywistym i pozostanie po mnie tylko kopia. Wystarczy czasu, by mnie zeskanować, nim toksyna doprowadzi do mierzalnych zniszczeń w mojej strukturze nerwowej.
— Nie mogłeś sobie tego po prostu wstrzyknąć?
Taraschi uśmiechnął się.
— To byłoby zbyt kliniczne. Mimo wszystko popełniam samobójstwo — nikt takich rzeczy nie powinien brać zbyt lekko. Włączając cię do tego, przedłużyłem czas decyzji i wprowadziłem element przypadkowości. Mogłem wybrać życie i stawić ci opór, a mimo to mogłabyś wygrać.
— Rosyjska ruletka wypadłaby taniej.
— Za szybkie, za bardzo przypadkowe i nawet w części nie tak stylowe. — Zrobił krok w jej stronę i nim zdążyła się cofnąć, wyciągnął rękę i uścisnął jej dłoń jak ktoś wieńczący pomyślny interes. — Dziękuję ci, Ana.
— Dziękujesz?
Nie odpowiadając, minął ją i ruszył tam, skąd dobiegał hałas. Żałobny stos głów osunął się, rozległ się odgłos kroków na schodach. Kobaltowy wazon potłukł się, gdy barykada runęła. Khouri słyszała szept latających kamer, ale gdy pojawili się ludzie, zobaczyła osoby inne, niż się spodziewała: ubrane elegancko, ale nie ostentacyjnie, osoby z tradycyjnie zamożnych rodzin Baldachimu. Trzej starsi mężczyźni nosili poncza, fedory i szylkretowe, przekazujące obraz okulary, kamery wisiały nad nimi jak nadskakująca służba. Za ich plecami wyrosły dwa brązowe pałankiny, jeden wielkości dostosowanej do dziecka. Mężczyzna w śliwkowej kurtce matadora trzymał maleńką kamerę ręczne. Dwie nastolatki niosły parasole pomalowane w akwarelowe żurawie i chińskie hieroglify. Miedzy dziewczynami szła starsza od nich kobieta o twarzy niezwykle bladej — wyglądała jak naturalnej wielkości zabawka origami, poskładana, biała, gnietliwa. Padła na kolana przed Taraschim, cała we łzach. Khouri nigdy przedtem nie widziała tej kobiety, ale domyśliła się, że to żona Taraschiego i że ten mały napełniony toksyną włócznik zabrał jej męża.
Spojrzała na Khouri spokojnymi, szarymi jak dym oczyma.
— Mam nadzieję, że ci dobrze zapłacono — rzekła tonem pozbawionym gniewu.
— Wykonywałam po prostu swą pracę — odparła Khouri, ale ledwo udało jej się wydobyć słowa. Ludzie pomagali Taraschiemu przejść do schodów. Zeszli i zniknęli jej z oczu. Żona odwróciła się i po raz ostatni spojrzała na nią z wyrzutem. Khouri słyszała echo kroków odchodzących, potem odgłos stąpania na tarasie. Minęły minuty — wiedziała, że jest zupełnie sama.
Nagle coś się za nią poruszyło. Odwróciła się, automatycznie unosząc karabin — w komorze znajdowała się następna strzałka.
Spomiędzy dwóch kapliczek wyłonił się palankin.
— Case? — Opuściła broń i tak już bezużyteczną, gdyż toksynę dostosowano dokładnie do biochemii Taraschiego.
Ale to nie byl palankin Case’a — był nieoznaczony, bez ozdób, czarny. I teraz się otworzył — Khouri nigdy nie widziała, by palankin to robił — i odsłonił mężczyznę, który bez strachu postąpił w jej stronę. Miał na sobie śliwkową kurtkę matadora, a nie hermetyczne odzienie, jakiego mogłaby się spodziewać po kimś, kto obawiał się zarazy. W jednej ręce trzymał modne akcesorium: małą kamerę.
— Casem się zajęto — oznajmił mężczyzna. — Od teraz nie musisz się nim martwić, Khouri.
— Kim jesteś? Jesteś związany z Taraschim?
— Nie… zaszedłem po prostu, by zobaczyć, czy jesteś tak skuteczna, jak sugeruje twoja reputacja. — Mężczyzna mówił z miękkim akcentem osoby nie pochodzącej stąd — nie z tego układu ani nie ze Skraju. — Obawiam się, że rzeczywiście jesteś skuteczna. Co oznacza, że od teraz zatrudnia cię ten sam pracodawca, który zatrudnia mnie.
Zastanawiała się, czy ma mu wpakować strzałki w oko. To by go nie zabiło, ale ujęłoby mu nieco arogancji.
— Czyli dla kogo?
— Dla Mademoiselle — odparł mężczyzna.
— Nigdy o niej nie słyszałam.
Podniósł obiektyw swej kamery, który rozwarł się jak bardzo sprytne jajko Fabergeego, setki eleganckich fragmentów jadeitu wsunęły się na nowe miejsca. Nagle Khouri zorientowała się, że patrzy w lufę pistoletu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Przestrzeń Objawienia»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Przestrzeń Objawienia» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Przestrzeń Objawienia» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.