Alastair Reynolds - Przestrzeń Objawienia
Здесь есть возможность читать онлайн «Alastair Reynolds - Przestrzeń Objawienia» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2002, ISBN: 2002, Издательство: Mag, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Przestrzeń Objawienia
- Автор:
- Издательство:Mag
- Жанр:
- Год:2002
- Город:Warszawa
- ISBN:83-89004-20-8
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Przestrzeń Objawienia: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Przestrzeń Objawienia»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Przestrzeń Objawienia — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Przestrzeń Objawienia», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Gdy Khouri szła dalej pod placem Pomnika, pulsowanie stało się nieco szybsze. Taraschi musiał być nad nią, w samym Pomniku, więc ich wzajemna odległość prawie się nie zmieniła.
Plac poniżej był potrzaskany — leżał niebezpiecznie blisko Rozpadliny i podłoże tąpnęło. Poprzednio pod budowlą znajdował się kompleks handlowy, ale teraz wkroczyła tam Mierzwa. Najniższe poziomy były zalane, zatopione chodniki wynurzały się z wody barwy karmelu. Czworościan Pomnika wznosił się wysoko ponad zalanym placem, wsparty na mniejszej odwróconej piramidzie wmontowanej głęboko w skaliste podłoże. Do budowli prowadziło tylko jedno wejście. A to znaczyło, że Taraschi jest już trupem, jeśli złapie go na osobności. W tym celu musiał przejść most nad placem, a wówczas człowiek wewnątrz dowie się, że nadchodzi. Zastanawiała się, jakie myśli przemykają teraz przez jego umysł. W snach często widziała się w jakimś półopuszczonym mieście, gdzie ściga ją bezlitosny myśliwy. Teraz Taraschi doświadczał takiego samego przerażenia w świecie rzeczywistym. Myśliwy ze snów nigdy nie musiał poruszać się szybko — to stanowiło część nieprzyjemności — wszak ona uciekała rozpaczliwie, jakby w zagęszczonym powietrzu, z obciążonymi nogami, a myśliwy sunął powoli, co wynikało z jego wielkiej cierpliwości i wiedzy.
Khouri przeszła przez most — pulsowanie się wzmogło. Wilgotny grunt pokrywał żwir. Od czasu do czasu pulsowanie zwalniało, a potem przyśpieszało — znak, że Taraschi poruszał się wewnątrz budowli. Teraz nie mógł umknąć. Mógł doprowadzić, do tego, że spotkanie odbyłoby się na dachu, ale gdyby wykorzystał transport powietrzny naruszyłby warunki kontraktu. Związana z tym hańba byłaby w salonach Baldachimu czymś strasznym — już lepiej dać się zabić.
Khouri przeszła do atrium w podtrzymującej Pomnik piramidzie. Wewnątrz było ciemno, oczy przyzwyczaiły się dopiero po kilku chwilach. Khouri wysunęła z płaszcza karabin toksynowy i spojrzała na wejście, sprawdzając, czy Taraschi nie zamierza umknąć. Nic dziwnego, że go tu nie ma; atrium było puste, ztupione. Deszcz bębnił o metal. Khouri spojrzała w górę — chmura przerdzewiałych, zniszczonych rzeźb zwisała z sufitu na miedzianych linach. Kilka rzeźb spadło na marmurowy taras, skrzydła metalowych ptaków wbiły się w podłoże. Miękko rysowały się w pyle, który jak zaprawa murarska wypełnił miejsca między lotkami.
Spojrzała na sufit.
— Taraschi?! — zawołała. — Słyszysz mnie? Nadchodzę.
Zastanowiła się przez chwilę, dlaczego jeszcze nie ma tu ludzi z telewizji. To dziwne; tak blisko zabójstwa, a oni nie wypatrują krwi, krążąc wokół niej, a wraz z nimi spontaniczny tłum, który nieodmiennie przyciągali.
Nie odpowiedział na jej wołanie. Wiedziała jednak, że jest gdzieś nad sufitem. Przemknęła przez atrium do kręconych schodów wiodących w górę. Szybko po nich weszła, rozejrzała się za dużymi przedmiotami, które mogłaby rozstawić, by zablokować Taraschiemu drogę ucieczki. Widziała tu wiele zrujnowanych eksponatów i mebli. Zaczęła ściągać je na stos na szczycie schodów, który raczej opóźnił Taraschiego, niż całkowicie uniemożliwił mu wyjście, ale to jej wystarczało.
Nim dotarła do połowy pracy, spociła się i zesztywniał jej grzbiet. Przez chwilę odzyskiwała siły, rozglądając się wokół; arpeggio w jej głowie stanowiło potwierdzenie, że Taraschi nadal jest w pobliżu.
Górna część piramidy zawierała indywidualne kapliczki Osiemdziesiątki. Małe pomniki umieszczone we wnękach imponujących ścian z czarnego marmuru, które wznosiły się niemal pod zawrotnie wysoki sufit, wspierane po bokach przez kolumny z kariatydami w sugestywnych pozach. Ściany, prześwietlone łukami, z każdej strony ograniczały widok do kilkudziesięciu metrów. Trzy trójkątne boki sklepienia były w niektórych miejscach przebite. Do środka wpadały smugi światła o barwie sepii. Przez większe szczeliny lał się deszcz. Khouri zauważyła, że sporo nisz było pustych — te kapliczki zostały albo złupione, albo rodziny członków Osiemdziesiątki postanowiły przenieść memoriały w bezpieczniejsze miejsce. Została może połowa. Mniej więcej dwie trzecie z nich reprezentowało ten sam styl: obrazy, biografie, pamiątki po zmarłym ustawione standardowo. Niektóre, bardziej wyszukane, miały hologramy lub rzeźby, a w paru z nich — dość upiorny pomysł — stały prawdziwe zabalsamowane ciała ludzi, bez wątpienia dzieło zręcznego wypychacza, któremu udało się zamaskować największe zniekształcenia dokonane przez procedurę, jaka zabiła daną osobę.
Khouri nie tknęła najlepiej zachowanych kapliczek, brała przedmioty tylko z tych najbardziej zdewastowanych, ale i tak czuła się nieswojo po takim akcie wandalizmu. Popiersia okazały się użyteczne — odpowiednich rozmiarów, tak że Khouri mogła je unieść, podkładając pod spód palce. Nie ustawiała ich na stosie na szczycie schodów — zrzucała je z góry. Większość z nich miała wydłubane oczy — niegdyś z drogocennych kamieni. Rzeźby naturalnej wielkości znacznie trudniej się przesuwało i Khouri udało się poruszyć tylko jedną.
Wkrótce barykada była gotowa. Piętrzyły się w niej obtłuczone głowy o twarzach pełnych godności, nieporuszonych tym, co im wyrządzono. U stóp stosu leżały mniejsze graty: wazony, biblie i lojalne serwitory. Khouri wiedziała, że gdyby Taraschi zaczął rozbierać stos, chcąc dostać się na schody, usłyszy go i zdąży dobiec na czas. Nawet dobrze by było zabić go na tym stosie, bo przypominał nieco Golgotę.
Przez cały czas nasłuchiwała jego ostrożnych kroków, których odgłos dobiegał gdzieś zza czarnych, dzielących przestrzeń ścian.
— Taraschi! — zawołała. — Ułatwij sobie sprawę. Stąd nie ma ucieczki.
Jego odpowiedź zabrzmiała nadzwyczaj mocno i pewnie:
— Mylisz się, Ana. Właśnie z powodu ucieczki jesteśmy tutaj.
Cholera. Nie powinien znać jej imienia.
— Ucieczka to śmierć, tak?
— Coś w tym rodzaju — odparł, rozbawiony.
Nie po raz pierwszy spotkała u swych przeciwników taką brawurę za pięć dwunasta. Podziwiała ich nawet za to.
— Chcesz, żebym przyszła i cię znalazła, tak?
— Czemu nie, skoro zabrnęliśmy tak daleko.
— Rozumiem. Chcesz dostać to, za co zapłaciłeś. Kontrakt z tyloma klauzulami, jak w tym wypadku, nie mógł być tani.
— Klauzulami? — Pulsowanie w jej głowie przesunęło się nieznacznie, entuzjastycznie.
— Ta broń i fakt, że jesteśmy tu sami.
— Ach tak, to kosztowało — odparł Taraschi. — Ale chciałem, żeby to były sprawy osobiste. Kiedy dochodzi do sytuacji ostatecznych.
Khouri zaczynała się denerwować. Nigdy przedtem nie rozmawiała ze swoim celem. Zwykle było to niemożliwe w towarzystwie wyjącego, żądnego krwi tłumu, jaki gra przyciągała. Przygotowując karabin toksynowy, powoli szła przejściem.
— Po co ta klauzula prywatności? — spytała. Nie mogła przerwać tej rozmowy.
— Godność. Mogę grać w tę grę, ale nie muszę się plamić w czasie jej trwania.
— Jesteś bardzo blisko — powiedziała Khouri.
— Tak, bardzo blisko.
— Nie boisz się?
— Naturalnie, że się boję. Ale życia, nie śmierci. Całe miesiące zajęło mi osiągnięcie tego stanu. — Odgłos jego kroków ustał. — Co myślisz o tym miejscu, Ana?
— Należałoby trochę o nie zadbać.
— Zostało dobrze wybrane, musisz przyznać.
Skręciła w przejście przy ścianie. Jej cel stał przy jednej z kapliczek; wyglądał niesamowicie spokojnie, spokojniej od posągów, które obserwowały to spotkanie. Jego baldachimski strój z tkaniny o barwie burgunda pociemniał, zmoczony deszczem, włosy nieestetycznie oblepiały czoło. Wyglądał najmłodziej ze wszystkich jej dotychczasowych ofiar — był albo rzeczywiście najmłodszy, albo na tyle bogaty, by pozwolić sobie na najlepszą kurację długowieczności. Khouri wyczuwała jednak, że to prawdziwa młodość.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Przestrzeń Objawienia»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Przestrzeń Objawienia» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Przestrzeń Objawienia» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.