Cichy głos Pleyela przeciął gwar.
— Dobrze powiedziane, Jack. Ale chciałbym usłyszeć jakieś sugestie, jakiś plan pozytywnego działania.
— Mam mnóstwo sugestii — odparł Bernstein. — I wszystkie zaczynają się od wywalenia na złom istniejącej struktury kontrrewolucyjnej, jaką ustanowiliśmy Używamy metod dobrych w 1917 albo może w 1848 zaś syndykaliści posługują się metodami z 1987 i załatwiają nas na cacy. My nadal rozdajemy ulotki i prosimy ludzi o podpisywanie petycji. Oni mają stacje telewizyjne, cały przeklęty system łączności, wszystko przekształcone w wielką sieć propagandową. I szkoły. — Pod niósł rękę i na palcach odliczał programy. — Jeden. Podłączyć sprzęt elektroniczny do kanałów komputerowych i innych mediów w celu zakłócenia propagandy rządowej. Dwa. Wszędzie, gdzie tylko się da, prowadza propagandę kontrrewolucyjną, nie w formie drukowanej, ale z pomocą innych środków masowego przekazu. Trzy. Zwerbować kadrę bystrych dziesięciolatków którzy będą siać ferment w piątej klasie. Przestańcie się podśmiewać! Cztery. Program zabójstw, mających na celu wyeliminowanie…
— Stop — powiedział Barrett. — Żadnych zabójstw.
— Jim ma rację — poparł go Pleyel. — Zabójstwo nie jest właściwym argumentem w dyskusji politycznej. Stanowi poza tym metodę nieskuteczną i samobójczą, gdyż wysuwa na czoło nowych i bardziej drapieżnych przywódców, a z pospolitych przestępców czyni męczenników.
— Myśl sobie co chcesz. Prosiłeś mnie o sugestie. Żaby dziesięciu syndyków, a przybliżysz się do wolności, lecz niech ci będzie. Pięć. Nakreślić spójny plan przejęcia władzy, sprecyzowany i zorganizowany co najmniej tali dobrze, jak ten wykorzystany przez bandę syndykalistów w latach 84-85. Należy zorientować się, ilu luda potrzeba do objęcia kluczowych stanowisk, w jaki sposób przejąć media, jak unieruchomić istniejąca władzę, jak zainicjować strategiczną zdradę w sztabie generalnym sił zbrojnych. Syndykaliści użyli do tego komputerów. Możemy pójść ich przykładem. Gdzie jest nasz plan nadrzędny? Przypuśćmy, że jutro kanclerz Arnold złoży rezygnację i powie, że schodzi do podziemia. Będziemy w stanie powołać nowy rząd czy też pozostaniemy zlepkiem pojedynczych komórek recytujących zatęchłe teorie?
— Plan nadrzędny istnieje, Jack. Jestem w kontakcie z wieloma grupami — powiedział Pleyel.
— Plan zaprogramowany przez komputer? — nacisnął Bernstein.
Pleyel wymownie rozłożył długie ręce na znak, że wolałby nie odpowiadać.
— Powinien być — powiedział Bernstein. — Na miłość boską, mamy w naszej grupie człowieka, który jest największym matematycznym geniuszem od czasów Kartezjusza. Hawksbill powinien wykreślić dla nas linie prawdopodobieństwa. Do diabła, gdzie on się podziewa?
— Już nie przychodzi.
— Wiem. Ale dlaczego?
— Jest zajęty, Jack. Próbuje zbudować maszynę czasu czy coś podobnego.
Bernstein sapnął. Gorzki śmiech, chrapliwy i zgrzytliwy, wybuchnął z jego gardła.
— Wehikuł czasu? Naprawdę masz na myśli maszynę do podróżowania w czasie?
— Chyba o to mu chodziło — mruknął Bernstein — choć nazwał ją inaczej. Nie jestem matematykiem i nie nadążałam za wszystkim, co mówił, ale…
— Dla ciebie jest geniuszem. — Bernstein wściekle strzelił kostkami palców. — Mamy rządy dyktatorskie, tajna policja codziennie dokonuje aresztowań, sytuacja pogarsza się z każdą chwilą, a on siedzi i wymyśla maszyny czasu! Stracił rozum? Jeśli chce być wynalazcą, czemu nie wymyśli jakiegoś sposobu na obalenie rządu?
— Może — zaczął Pleyel łagodnie — ta maszyna na coś się nam przyda. Wyobraźmy sobie, że wracamy do 1980 czy 1982 i korygujemy pewne rzeczy, żeby zlikwidować przyczyny kryzysu konstytucyjnego…
— Mówisz poważnie, prawda? — zapytał Bernstein. — Gdy trwał kryzys, siedzieliśmy na tyłkach i wylewaliśmy łzy nad niedolą kosmosu, i gdy w końcu stało się to, co wszyscy przepowiadaliśmy, nie zrobiliśmy absolutnie nic, żeby temu zapobiec. A teraz mówisz o wykorzystaniu wariackiej maszyny, o powrocie w przeszłość i dokonaniu korekty. Niech mnie diabli. Niech mnie wszyscy diabli.
— Wiemy więcej o wektorach rewolucji, Jack — powiedział Pleyel. — To może zadziałać.
— Na drodze mordów politycznych, może. Ale już wykluczyłeś zabójstwo jako środek politycznej dyskusji. Co zatem zrobisz z maszyną Hawksbilla? Wyślesz Barretta do 1980, żeby machał flagą na wiecach? Och, to szaleństwo. Wybacz, ale przyprawiasz mnie o mdłości. Chyba pójdę na Union Square i się wyrzygam. Wypadł z pokoju jak burza.
— Jest niezrównoważony — powiedział Barrett do Pleyela. — Prawie miał pianę na ustach. Chciałbym, żeby wystąpił z ruchu… Niedługo będzie tak zdegustowany naszym dreptaniem w miejscu, że zadenuncjuje wszystkich tajnej policji.
— Wątpię, Jack. Jest pobudliwy, zgadza się, ale też nadzwyczaj błyskotliwy. Tryska pomysłami wszelkiego rodzaju, niektóre są bezwartościowe, inne nie. Musimy pomóc mu przejść przez trudny okres, bo go potrzebujemy. Powinieneś rozumieć to lepiej niż każdy z nas, Jim. Jest twoim przyjacielem z dzieciństwa, prawda? Barrett pokręcił głową.
— Tego, co nas łączyło, raczej nie można nazwać przyjaźnią. I czym by to nie było, skończyło się przed laty. Teraz Jack nienawidzi mnie z całego serca. Z przyjemnością zobaczyłby mnie stratowanego w rynsztoku.
Niedługo później zebranie dobiegło końca. Padły stereotypowe wnioski przeanalizowania wysuniętych propozycji i stereotypowe zalecenia przygotowania raportów specjalnych na temat konkluzji. I to wszystko. Członkowie komórki kontrrewolucyjnej rozeszli się. Wreszcie zostali tylko Janet i Barrett, opróżniający popielniczki i ustawiający krzesła.
— Na Jacka strach było patrzeć. Jakby diabeł w niego wstąpił. Mógłby mówić godzinami, a nie zabrakłoby mu słów — powiedziała Janet.
— Miał trochę racji.
— Trochę tak, Jim. Ma rację, że planowanie powinno być bardziej precyzyjne i że powinniśmy lepiej wykorzystać Eda Hawksbilla. Ale przestraszyło mnie nie to, co mówił, tylko jak. Zachowywał się jak mały demagog, chodząc w tę i z powrotem i wypluwając słowa. Wyobrażam sobie, że taki musiał być Hitler u progu kariery. Może Napoleon.
— W takim razie mamy szczęście, że Jack jest po naszej stronie — zażartował Barrett.
— Jesteś tego pewien?
— Czy mówił jak syndykalista? Janet zebrała plik papierów i wepchnęła je do nisz-czarki.
— Nie, ale mogę sobie wyobrazić, jak bez trudu przechodzi na drugą stronę. Jak sam powiedziałeś, jest niezrównoważony. Błyskotliwy, ale niezrównoważony. Daj mu właściwą motywację, a szybko zmieni barwy. Tutaj jest niespokojny. Chce rzucić wyzwanie Pleyelowi o przywództwo grupy, ale boi się zranić jego uczucia, więc ma związane ręce, a ktoś taki jak on nie znosi tego dobrze.
— Poza tym nienawidzi nas.
— Nienawidzi tylko ciebie i mnie. Nie sadzę, aby miał coś osobistego przeciwko innym.
— A jednak…
— Może przenieść swoją nienawiść na całą grupę — ustąpiła Janet.
Barrett spochmurniał.
— Od dwóch lat nie mogę rozsądnie z nim pogadać. Stale natykam się na mur straszliwej zazdrości. Nienawiści. Wszystko dlatego, że przypadkiem, nieświadom, co robię, poderwałem jego dziewczynę. Są inne kobiety na świecie.
— A ja nigdy nie byłam jego dziewczyną. Jeszcze to do ciebie nie dotarło? Umówiłam się z nim trzy, może cztery razy, zanim dołączyłeś do grupy. Ale między nami nie było nic poważnego. Nic.
Читать дальше