Ptaki okrążały świat pierzastymi chmarami.
Przez jedenaście cykli ogień był zaledwie ciągłym pożarem buszu. Zmieniał się w dwunastym cyklu.
Żagiewnica była wysoką, smukłą rośliną, która po wykiełkowaniu błyskawicznie rosła. Wytwarzała opancerzoną podstawę i w ciągu dwustu dni, przed powrotem ognistej fali, strzelała dziesięć metrów w górę. Gdy nadchodził pożar, żagiewnica nie płonęła, lecz zamykała liściastą główkę, by przeczekać i potem dalej rosnąć na popiołach. Po jedenastu Wielkich Miesiącach, po jedenastu ognistych chrztach, żagiewnica wyrastała w wielkie, siedemdziesięciometrowe drzewo. Jej własny system chemiczny wywoływał najpierw porę tlenu, potem porę żaru.
W tym cyklu ogień nie pełgał — ruszał galopem. Przestawał być szerokim, łagodnym ćmieniem tuż przy gruncie; zmieniał się w piekło. Znikały jeziora, wysychały rzeki, skały kruszyły się w hutniczym żarze. Zwierzęta, które stworzyły własny sposób chowania się czy ucieczki przed ogniem podczas Wielkich Miesięcy musiały znaleźć inny sposób przeżycia: szybszy bieg, umożliwiający wyprzedzenie ściany ognia, wypływanie w ocean lub na małe wysepki z dala od brzegu, albo hibernacja w jaskiniach, w korytach głębokich rzek, w jeziorach czy fiordach. Również rośliny uruchamiały nowy mechanizm przetrwania: głębiej opuszczały korzenie, nasiona chowały w grubszych osłonach, a te, które miały się wznieść na prądach termicznych, przystosowywały do dłuższej podróży w wyższych warstwach atmosfery i do lądowania na spieczonym podłożu.
W Wielkim Miesiącu, który następował potem, planeta dławiła się dymem, sadzą i popiołami, balansowała na krawędzi katastrofy, gdyż słońce było przesłonięte i temperatura na powierzchni planety gwałtownie spadała. Ogień przygasał, ale sunął nadal; atmosfera się oczyszczała, zwierzęta zaczynały się rozmnażać, rośliny znowu wyrastały, młode żagiewnice kiełkowały w popiołach ze starych systemów korzeniowych.
Cesarskie zamki na Echronedal, ekstrawagancko spryskiwane i polewane, zbudowano tak, by przetrwały nawet najstraszniejszy żar i wyjące wichry dziwnej planety. W ciągu ostatnich trzystu lat standardowych w największej z fortec — w Zamku Klaff — odbywał się finał gry Azad, którego termin starano się w miarę możności wyznaczyć w porze żaru.
Flota Cesarska dotarła w pobliże Echronedal w środku pory tlenu. Statek flagowy został nad planetą, a eskortujące krążowniki rozproszyły się na obrzeżach systemu. Eskadra promów „Niezwyciężonego” przewiozła graczy, dworskich urzędników, gości i obserwatorów na powierzchnię, po czym statek pasażerski odleciał do pobliskiego układu. Promy opadły przez czystą atmosferę planety i lądowały na Zamku Klaff.
Forteca stała na skalnej ostrodze u stóp łagodnych, zwietrzałych wzniesień zamykających szeroką równinę, zwykle porośniętą aż po horyzont niskimi krzakami, spośród których wystawały cienkie wieże żagiewnic w różnych stadiach rozwoju, teraz jednak rośliny te były drzewami, kwitły, baldachim pomarszczonych liści falował nad równiną niczym ukorzeniona warstwa żółtych chmur; najwyższe pnie sięgały wyżej niż mury kurtynowe zamku.
Gdy nadejdzie Żar, omyje fortecę wściekłą falą. Zamek nie zajmował się ogniem dzięki dwukilometrowemu akweduktowi, prowadzącemu ze zbiornika na niskich wzgórzach. W fortecy znajdowały się olbrzymie cysterny, a złożony system spryskiwaczy zapewniał, że podczas ogniowej nawałnicy budowla była przesiąknięta wodą. Gdyby układ spryskiwaczy się zepsuł, mieszkańcy zamku mogli uciec do schronów głęboko w skałach pod zamkiem i tam przeczekać pożar. Dotychczas za każdym razem woda ratowała fortecę, która tkwiła jak oaza spieczonej żółci pośród rozszalałego ognia.
Cesarz, którym zostawał zwycięzcą finałowej gry, musiał zgodnie z tradycją przebywać w Klaff, gdy ogień mijał zamek, a gdy płomienie przygasły, wznieść się z fortecy przez ciemne tumany dymu w ciemność kosmosu i stąd do Cesarstwa. Nie zawsze wszystkie terminy współgrały idealnie i w poprzednich wiekach Cesarz wraz z dworem musieli przeczekać ogień w innym zamku, albo nawet zupełnie pomijać porę Żaru.
Tym razem jednak daty obliczono prawidłowo i wszystko zapowiadało, że Żar mający się zacząć zaledwie dwieście kilometrów od zamku, gdzie żagiewnice otaczające Klaff nagle wyrosły w olbrzymie drzewa, pojawi się na czas i zapewni koronacji odpowiednie tło.
Po wylądowaniu Gurgeh czuł się niezbyt przyjemnie. Ea miał masę nieco mniejszą, niż tę, jaką Kultura — dość arbitralnie — uznawała za standardową, zatem ciążenie było zbliżone do siły powstającej na rotującym Orbitalu Chiark oraz do ciążenia na „Czynniku Ograniczającym” i „Żuliku”, wytworzonym za pomocą pól AG. Natomiast Echronedal miał masę półtora raza większą od Ea i Gurgeh czuł się ciężki.
Zamek już dawno temu wyposażono w wolno przyśpieszające windy i jedynie służący płci męskiej wchodzili po schodach; jednak w czasie pierwszych krótkich planetarnych dni nawet spacer po płaskim był uciążliwy.
Pokoje Gurgeha wychodziły na jedno z zamkowych podwórzy. Gurgeh mieszkał tam z Flere-Imsaho — na dronę zwiększone ciążenie w ogóle nie działało — i służącym płci męskiej, do którego miał prawo każdy finalista Mistrzostw. Gurgeh wyraził wątpliwość, czy w ogóle jest mu potrzebny służący (Pewnie, po co ci dwóch? — skomentował to drona), zaakceptował to jednak, gdy mu wyjaśniono, że takie są zwyczaje i że to wielki zaszczyt dla samca.
Wieczorem po przybyciu na planetę wydano dość chaotyczne przyjęcie. Ludzie rozmawiali, zmęczeni długą podróżą i wyczerpani tą morderczą grawitacją. Konwersacja dotyczyła głównie opuchniętych nóg. Gurgeh pokazał się tam na chwilę. Po raz pierwszy od wielkiego balu na rozpoczęcie mistrzostw zobaczył Nicosara; cesarz nie zaszczycił swą obecnością przyjęć na „Niezwyciężonym” podczas podróży.
— Tym razem zrób wszystko jak należy — powiedział Flere-Imsaho, gdy weszli do wielkiej sali zamkowej.
Cesarz siedział na tronie, pozdrawiając wchodzących gości. Gurgeh już miał uklęknąć, jak inni przybyli, lecz Nicosar dostrzegł go, kiwnął upierścienionym palcem i wskazał na własne kolano.
— Nasz jednokolanny przyjaciel. Nie zapomniał pan?
Gurgeh przyklęknął na jedno kolano, pochylił głowę. Nicosar zaśmiał się cienko. Hamin, siedzący po jego prawej stronie, złożył wargi w uśmiechu.
Gurgeh usiadł samotnie na krześle przy ścianie, w pobliżu wielkiej antycznej zbroi. Rozejrzał się smętnie po sali, zatrzymał wzrok na stojącym w rogu apeksie. Przyglądał mu się ze zmarszczonym czołem. Apeks rozmawiał z innymi umundurowanymi apeksami, siedzącymi wokół niego na stołkach. Dziwne było nie to, że on jeden stoi, ale że wyglądał tak, jakby tkwił w obudowie z szarych kości, umieszczonej na zewnątrz munduru marynarki wojennej.
— Kto to taki? — Gurgeh spytał Flere-Imsaho, unoszącego się ze smętnym brzękiem i trzaskami między krzesłem a zbroją.
— Taki jaki?
— Ten apeks z… egzoszkieletem. Tak się to nazywa, prawda?
— To Marszałek Gwiezdny Yomonul. Podczas ostatnich Mistrzostw z przyzwoleniem Nicosara założył się, że w razie przegranej pójdzie na Wielki Rok do więzienia. Przegrał, ale oczekiwał, że Nicosar skorzysta z cesarskiego weta — co jest dozwolone, jeśli zakład nie jest fizyczny — gdyż Cesarz nie zechce stracić na sześć lat jednego ze swych najlepszych dowódców. Rzeczywiście, Nicosar zawetował zakład: zmienił celę więzienną na dyby, czyli na tę obudowę.
Читать дальше