— Ty mściwy stary potworze — parsknęła Yay.
— To ma dla mnie wielkie znaczenie — oznajmił drona świętoszkowatym tonem, trzymając panel blisko ciała.
Gurgeh odstawił pustą szklankę na tacę.
W kominku zapadła się jedna z głowni, wzbijając snop iskier. Gurgeh przykucnął i pogrzebaczem rozbił niedopalone resztki drewna. Ziewnął.
Yay i drona wymienili spojrzenia. Yay wysunęła nogę i stopą szturchnęła Gurgeha.
— Jernau, jesteś zmęczony. Chamlis musi wrócić do siebie i sprawdzić, czy jego nowe rybki nie pozjadały się nawzajem. Czy mogę tu zostać?
Gurgeh spojrzał zdziwiony w jej pogodną twarz. Skinął głową.
Gdy Chamlis opuścił Ikroh, Yay złożyła głowę na ramieniu Gurgeha i powiedziała, że bardzo za nim tęskniła, pięć lat to dość długo, a on wygląda znacznie bardziej przytulalnie niż przed swym wyjazdem i… gdyby chciał… gdyby nie był tak zmęczony…
Używała swych ust; po jej transformującym się ciele Gurgeh powoli błądził dłońmi, na nowo odkrywał już niemal zapomniane wrażenia; głaskał jej ciemnozłotą skórę, pieścił dziwne, zabawne zalążki wklęsłych obecnie genitaliów; śmiała się, on wraz z nią; podczas przeciągłego szczytowania byli jak jedna osoba; ich komórki czuciowe, rozkołysane jednym rytmem, płonęły.
Nie mógł zasnąć, w środku nocy wstał z rozgrzebanej pościeli. Otworzył okno. Do pokoju wpadło chłodne powietrze. Drżał z zimna; włożył spodnie, kurtkę i buty…
Yay mruknęła coś przez sen. Zamknął okno, wrócił do łóżka, w ciemności klęknął przy Yay, okrył kołdrą jej odsłonięte ramiona, delikatnie przesunął dłonią po lokach. Chrapnęła, poruszyła się, ale potem dalej spała spokojnie.
Wyszedł na zewnątrz, cicho zamykając za sobą okno.
Stał na ośnieżonym tarasie, patrzył na nierówne rzędy drzew, opadające ku czarnym, lśniącym wodom fiordu. Po drugiej stronie słabo pobłyskiwały góry, a ponad nimi, w rześkim powietrzu, obszary bladego światła przesuwały się na tle ciemności, przesłaniając pola gwiazd i przeciwległe Płyty. Chmury sunęły powoli; przy Ikroh nie było wiatru.
Spojrzał w górę i pomiędzy obłokami zobaczył Obłoki, których odwieczne światło prawie nie drgało w zimnym, spokojnym powietrzu. Gurgeh patrzył na swój oddech, płynący jak wilgotny dym między jego twarzą a dalekimi gwiazdami? i schował do kieszeni kurtki przemarznięte ręce. Wyczuł dłonią coś delikatniejszego od śniegu i wydobył to z kieszeni: nieco pyłu.
Znów spojrzał w gwiazdy, ale widok zniekształciło mu coś tkwiącego w oku. Początkowo myślał, że to kropla deszczu.
Nie, jeszcze nie koniec.
Jeszcze ja. Wiem, że brzydko postąpiłem, nie przedstawiając się, ale może zgadliście sami. A kimże jestem, żebym miał prawo pozbawiać Was satysfakcji z rozwiązywania rebusu? No, właśnie, kim jestem.
Tak, cały czas tam byłem. No, prawie cały czas. Obserwowałem, słuchałem, myślałem, wyczuwałem, czekałem i robiłem to, co mi polecono (lub o co proszono, żeby zachować właściwe formy). Byłem tu osobiście lub w postaci któregoś z moich reprezentantów, moich małych szpiegów.
Szczerze mówiąc, nie wiem, czy chciałbym, żeby stary Gurgeh poznał prawdę. Przyznaję, w tej sprawie nie mam jeszcze wyrobionego zdania. Ja — my — zdaliśmy się w końcu na przypadek.
Na przykład: przypuśćmy, że Rdzeń Chiarka zdradziłby naszemu bohaterowi dokładny kształt kawerny w osłonie, będącej kiedyś Mawhrin-Skelem; albo Gurgeh otworzyłby martwą obudowę i sam zobaczył. Czy owal tego małego otworu uznałby za czysty przypadek?
Czy też zacząłby coś podejrzewać?
Nie wiemy. Gdy Wy to czytacie, on już od dawna nie żyje. Był umówiony z droną przemieszczającą i został błyskawicznie przeniesiony do czerwonego serca systemu, jego ciało gwałtownie zamieniło się w plazmę w przepastnym, wybuchającym jądrze słońca Chiarka, oddzielne atomy unosiły się i opadały we wściekłych prądach termalnych potężnej gwiazdy, rozpylone cząsteczki wędrowały tysiące lat ku połykającej planety powierzchni oślepiającego, targanego wichrami ognia; tam zużywały się i dodawały swe własne maciupeńkie porcje do pozbawionej znaczenia iluminacji wszechogarniającej nocy…
No, tak, trochę kwieciście to sformułowałem.
Ale przecież stary drona może sobie chyba od czasu do czasu pofolgować, prawda?
Podsumujmy: to prawdziwa opowieść, byłem przy tym. A gdy byłem nieobecny i niezbyt dokładnie wiedziałem, co się dzieje — na przykład w głowie Gurgeha — przyznaję, że bez wahania zmyślałem.
Mimo to historia jest prawdziwa.
Czy ośmieliłbym się tu kłamać?
Wasz jak zwykle,
Sprant Flere-Imsaho Wu-Handrahen Xato Trabiti
(„Mawhrin-Skel”)