— Jernau Gurgeh.
— Cześć, drono. Obserwacja ptaków?
— Ryb latających. Postanowiłem zacząć od oceanów.
— Zamierzasz przyjrzeć się ogniowi?
— Jeszcze nie. Słyszałem, że następną partię rozgrywasz z Lo Tenyos Krowo.
— Za cztery dni. Mówią, że jest znakomity.
— Istotnie. To również jedna z osób, która wie wszystko o Kulturze. Gurgeh spojrzał wściekle na maszynę.
— Co takiego?
— Zawsze co najmniej ośmiu ludzi w Imperium wie, gdzie leży Kultura, jaki obszar zajmuje i jaki reprezentuje poziom techniki.
— Doprawdy — rzucił Gurgeh przez zęby.
— Przez ostatnich dwieście lat Cesarz, szef Wywiadu Floty i sześciu marszałków byli w ogólnych zarysach informowani o sile i zasięgu Kultury. Nie chcą, by inni zostali poinformowani. To ich wybór, nie nasz. Są przerażeni, co zrozumiałe.
— Drono — zaczął Gurgeh głośno — czy nie wydaje ci się, że mogę mieć dość tego, że cały czas traktuje się mnie jak dziecko? Dlaczego, do diaska, nie powiedziałeś mi o tym?
— Jernau, chcieliśmy ci tylko ułatwić zadanie. Po co wszystko komplikować, mówiąc, że paru ludzi ma o nas informacje, skoro było bardzo mało prawdopodobne, że zetkniesz się z nimi bliżej? Mówiąc otwarcie, nie zamierzaliśmy cię w ogóle o tym informować, ale dotarłeś do etapu, w którym jeden z nich będzie twoim przeciwnikiem. Ta wiedza nie była ci potrzebna. Naprawdę, usiłujemy ci pomóc. Postanowiłem ci o tym powiedzieć, bo Krowo mógłby rzucić podczas gry jakąś uwagę, która by cię zaskoczyła lub zdekoncentrowała.
— Szkoda, że nie troszczysz się o mój nastrój tak jak o moją koncentrację. — Gurgeh wstał i podszedł do balustrady przy końcu ogrodu.
— Przepraszam — odparł drona bez cienia skruchy. Gurgeh machnął ręką.
— Drobiazg. Jak sądzę, Tenyos jest w takim razie w Wywiadzie Floty, a nie w Biurze Wymiany Kulturalnej?
— Słusznie. Oficjalnie jego stanowisko nie istnieje, jednak wszyscy na dworze wiedzą, że najwyżej notowany gracz, który ma choć odrobinę przebiegłości, dostaje tę posadę.
— Od początku wydawało mi się, że Wymiana Kulturalna to dziwne zajęcie dla kogoś tak dobrego.
— Krowo jest w wywiadzie od trzech Wielkich Lat i niektórzy uważają, że gdyby rzeczywiście chciał, zostałby cesarzem. On jednak woli swe dotychczasowe miejsce. Będzie trudnym przeciwnikiem.
— Wszyscy mi to mówią — odparł Gurgeh. Zmarszczył czoło i spojrzał na gasnące światło na horyzoncie. — Co to takiego? Słyszałeś?
Znowu gdzieś daleko rozległ się ten dźwięk, przeciągłe żałobne zawodzenie, prawie zagłuszone przez cichy szelest koron żagiewnic. Słaby dźwięk rósł do cichego, lecz przejmującego crescendo, powoli zamierający w dali krzyk. Po raz drugi dzisiejszego wieczora Gurgeh zadrżał.
— Co to jest? — wyszeptał. Maszyna podleciała bliżej.
— Te odgłosy? — spytała.
— Tak!
Gurgeh słuchał słabych krzyków, niesionych łagodnym, ciepłym wiatrem, falujących w ciemności nad szeleszczącymi wierzchołkami olbrzymich żagiewnic.
— Zwierzęta — odparł Flere-Imsaho. Jego sylwetka widniała niewyraźnie na tle zachodniego nieba, oświetlonego ostatnimi promieniami. — To przeważnie trosze, wielkie drapieżniki. Sześcionożne. Pamiętasz, podczas balu widziałeś parę osobników z cesarskiej menażerii?
Gurgeh kiwnął głową. Zafascynowany nasłuchiwał dalekich krzyków zwierząt.
— Jak uciekają przed Żarem?
— Podczas poprzedniego Wielkiego Miesiąca trosze biegną naprzód, prawie do linii pożaru. Te, które słyszałeś, nie potrafią biec na tyle szybko, by uciec. Nie zdążą, nawet jeśli wystartowałyby już teraz. Zostały złapane i zamknięte, by można było zapolować na nie dla sportu. Dlatego skowyczą. Wiedzą, że nadchodzi pożoga i chciałyby uciec.
Gurgeh nic nie odpowiedział. Odwrócił głowę, łowił stłumione odgłosy skazanych na zagładę zwierząt.
Drona czekał około minuty, ale człowiek się nie poruszył, nie zadał już żadnego pytania. Maszyna powróciła więc do pokojów Gurgeha. Nim przekroczyła drzwi do wnętrza, obejrzała się — przy kamiennej balustradzie w końcu małego ogrodu nadal nieruchomo stał mężczyzna na ugiętych nieco nogach, z głową wysuniętą do przodu. Zapadł już zmrok i zwykłe ludzkie oko nie potrafiłoby wyłowić z ciemności widoku tej cichej postaci.
Drona zawahał się, po czym zniknął w fortecy.
Gurgeh nie przypuszczał, że w grze takiej jak Azad można któregoś dnia obniżyć swą klasę, a już na pewno nie sądził, że może to trwać aż dwadzieścia dni. To odkrycie bardzo go rozczarowało.
Przeanalizował wiele poprzednich rozgrywek Lo Tenyosa Krowo i z niecierpliwością oczekiwał spotkania z szefem Wywiadu. Apeks grał ekscytująco, śmiało i z wielką wyobraźnią — choć niekiedy mniej planowo — od innych czołowych zawodników. Mecz powinien być miłym zmaganiem, stał się jednak wydarzeniem przykrym i żenującym. Gurgeh unicestwił Tenyosa. Ten krzepki, początkowo jowialny i pewny siebie apeks popełnił parę prostych, poważnych błędów i wykonał kilka niekorzystnych posunięć. Niektóre wynikły z inteligentnej, nawet błyskotliwej strategii, jednak w efekcie również okazały się katastrofalne. Gurgeh wiedział, że czasami sposób gry przeciwnika przysparza sporo kłopotów, a w pewnych meczach nic się nie udaje, choćby się najbardziej przenikliwie oceniało sytuację i zadawało niezwykle celne ciosy. Szef Wywiadu Floty stał w obliczu obu tych problemów równocześnie. Styl gry Gurgeha z samej swej natury stwarzał Tenyosowi problemy, a ponadto apeksowi zupełnie nie dopisywało szczęście.
Gurgeh szczerze mu współczuł. Tenyos bardziej był zirytowany stylem swej porażki niż samą przegraną. Obaj z ulgą przyjęli zakończenie tej partii.
Flere-Imsaho obserwował grę Gurgeha w końcowej fazie meczu. Analizował ruchy, gdy pojawiały się na ekranie, i to, co widział, było nie tyle grą, operacją chirurgiczną. Gurgeh, gracz, morat, krajał przeciwnika na części. Apeks rzeczywiście grał źle, Gurgeh improwizował błyskotliwie i z pewną bezwzględnością. Drona spodziewał się tego, ale nie sądził, że bezwzględność ta przejawi się tak szybko i w takiej pełni. Odczytywał rysy twarzy i język ciała człowieka: irytację, żal, złość, smutek; analizował też styl gry, lecz podobnych emocji w nim nie dostrzegł. Widział tylko uporządkowaną wściekłość gracza, który przestawiał figury na planszach, wybierał karty, wykorzystywał reguły, jakby miał do czynienia z przyciskami wszechmocnej maszyny.
To następna różnica, pomyślał drona. Ten człowiek się zmienił, głębiej zanurzył w grę i społeczeństwo. Dronę ostrzeżono, że coś takiego może się wydarzyć. Jedną z przyczyn było to, że Gurgeh mówił teraz wyłącznie po eańsku. Flere-Imsaho zawsze sceptycznie traktował aż tak szczegółowe analizy zachowania ludzkiego, poinformowano go jednak, że obywatele Kultury, którzy przez dłuższy czas nie używają marain, łatwo ulegają metamorfozie: zachowują się odmiennie, zaczynają myśleć w nowym języku, tracą starannie zrównoważoną strukturę interpretacyjną języka Kultury, rezygnują z subtelnych odcieni jego intonacji, rytmu i melodii na rzecz środków przeważnie bardziej prymitywnych.
Sztuczny język marain zaprojektowano w ten sposób, by osiągnąć fonetycznie i filozoficznie jak największą wyrazistość, maksymalnie wykorzystywał panhumanoidalny aparat mowy i mózg. Flere-Imsaho podejrzewał, że to przejaskrawienie, ale mądrzejsze od niego mózgi wymyśliły marain i dwa tysiące lat później nawet najbardziej wyrafinowane, najdoskonalsze Umysły nadal wysoko oceniały ten język, więc drona musiał uznać ich opinię. Jeden z Umysłów, instruujących dronę przed misją, porównał marain do gry Azad. To było doprawdy dziwaczne, jednak Flere-Imsaho rozumiał tę hiperbolę.
Читать дальше