Dzięki temu marszałek mozolnie zyskał przewagę. Gurgeh wygrał cały mecz i teraz miał szansę zmierzenia się z Nicosarem. W korytarzu na zewnątrz sali, tuż po zwycięskiej rozgrywce, próbował go zatrzymać Hamin, jednak Gurgeh szybko go wyminął, tylko się przelotnie uśmiechając.
Wokół kołysały się żagiewnice. Lekki wiatr szeleścił w złocistych koronach. Dwór, gracze, cała świta siedzieli na ambonie — wysoko spiętrzonej, drewnianej konstrukcji, rozmiarami przypominającej mały zamek. Na obszernej polanie wśród drzew był długi, wąski wybieg, otoczony podwójnym płotem z solidnych bali ponad pięciometrowej wysokości. Stanowiło to centralną część otwartej zagrody zwężonej pośrodku jak klepsydra i otwartej z obu stron na las. Nicosar i najznamienitsi gracze siedzieli z przodu wysokiego drewnianego podium z dobrym widokiem na lejkowaty, drewniany plac.
Z tyłu ambony, pod markizami przygotowywano posiłki. Nad platformę i dalej do lasu płynęły zapachy pieczonego mięsiwa.
— To powoduje, że ślinka będzie im napływała do pysków — powiedział marszałek Yomonul, nachylając się ku Gurgehowi. Serwomechanizmy furkotały.
Siedzieli obok siebie w pierwszym rzędzie platformy, w pobliżu Cesarza. Przed każdym z nich na trójnogu stała wielka broń wyrzucająca pociski.
— Co spowoduje? — spytał Gurgeh.
— Zapach. — Yomonul wskazał na węgle i rożna. — Smażone mięso. Wiatr roznosi zapach, a one dostają od tego bzika.
— Och, jak wspaniale! — mruknął Flere-Imsaho z ziemi. Drona usiłował już wyperswadować Gurgehowi udział w tym polowaniu.
Gurgeh nie zwracał uwagi na maszynę.
— Jasne — odparł.
Wziął do ręki strzelbę. Była to zabytkowa broń jednostrzałowa. By ją załadować, należało przesunąć dźwignię. Każda ze strzelb miała nieco inaczej nagwintowaną lufę, gdy więc z ciała zwierzęcia wyjmowano kulę, można było określić, kto trafił, przydzielić punkty i trofea.
— Czy na pewno już pan tego przedtem używał? — spytał marszałek. Był w dobrym nastroju. Za kilkadziesiąt dni miał być uwolniony z egzoszkieletu. Teraz Cesarz zezwolił na złagodzenie więziennego reżimu i Yomonul mógł brać udział w imprezach towarzyskich, jeść i pić do woli.
Gurgeh skinął głową.
— Tak, strzelałem — odparł. Nigdy nie używał broni miotającej, ale posługiwał się bronią tamtego dnia, wiele lat temu, gdy był z Yay na pustyni.
— Ale nigdy nie strzelałeś do żywej istoty — zauważył drona. Yomonul postukał maszynę stopą w bucie z włókna węglowego.
— Cicho, przedmiocie — powiedział.
Flere-Imsaho podleciał powoli w górę i wycelował w Gurgeha ścięty, brązowy nos.
— „Przedmiocie”? — powiedział z oburzeniem, używając obrażonego zgrzytu.
Gurgeh mrugnął do niego i położył palec na ustach. Z marszałkiem wymienił uśmiechy.
Polowanie — tak nazwano tę imprezę — zaczęło się sygnałem trąbek i dalekim wyciem troszów. Z lasu wynurzył się rząd mężczyzn, którzy pobiegli wzdłuż drewnianego lejka, waląc kijami w bale. Na polanę wychynął pierwszy trosz i wbiegł do drewnianej zagrody; na jego bokach kładły się pasy cienia. Widzowie wydali pomruki oczekiwania.
— Duża sztuka — stwierdził Yomonul z uznaniem, gdy zwierzę w złotawo-czarne pasy kłusowało na sześciu nogach wzdłuż wybiegu.
Rozlegające się wokół szczęknięcia świadczyły o tym, że ludzie przygotowują się do strzału. Gurgeh uniósł broń. W zwiększonej grawitacji trójnóg bardzo ułatwiał manewrowanie bronią oraz ograniczał pole rażenia, co zawsze czujna ochrona cesarza musiała przyjmować z ulgą.
Trosz pędził po wybiegu, w pylistym gruncie jego łapy rozmywały się w niewyraźną plamę. Ludzie strzelali. Powietrze wypełniło się trzaskami i szarym dymem. Z drewnianej zagrody odskakiwały białe drzazgi, z gruntu wzbijały się kłęby kurzu. Yomonul westchnął i wypalił. Wokół Gurgeha rozległ się chór strzałów. Broń zaopatrzono w tłumiki, ale mimo to Gurgeh czuł, jak jego uszy nieco się zamykają, by stłumić hałas. Nacisnął spust. Odrzut zaskoczył go. Kula musiała polecieć wysoko ponad głową zwierzęcia.
Spojrzał na wybieg. Zwierzę wrzeszczało. Usiłowało przeskoczyć płot przy końcu wybiegu, ale powalił je grad pocisków. Kuśtykało jeszcze trochę, powłócząc trzema nogami i ciągnąc za sobą krwawy ślad. Gurgeh usłyszał z boku głuchy trzask; głowa drapieżnika nagle odskoczyła. Zwierzę upadło. Wszyscy wiwatowali. Otworzono bramę zagrody i kilku samców pośpieszyło, aby odciągnąć ciało zwierzęcia. Yomonul wstał, przyłączył się do owacji. Usiadł szybko — silniki egzoszkieletu warczały — gdy następne zwierzę wybiegło z lasu i pognało między drewnianą palisadę.
Po czwartym z kolei troszu pojawiło się równocześnie kilka zwierząt; w zamieszaniu jedno z nich wdrapało się na palisadę, na górę i zaczęło gonić mężczyzn, stojących na zewnątrz wybiegu. Strażnik położył drapieżnika jednym strzałem karabinu laserowego.
Późnym rankiem, gdy pośrodku wybiegu zebrał się stos pasiastych ciał i istniało niebezpieczeństwo, że niektóre zwierzęta będą się na niego wspinać, polowanie przerwano, a samce za pomocą bosaków, lin i małych traktorów uprzątały w tym czasie ciepłe, zakrwawione zwłoki. Ktoś siedzący z dala od Cesarza zastrzelił jednego z pracujących mężczyzn. Odezwało się kilka gwizdów i kilka podpitych aplauzów. Cesarz ukarał grzywną sprawcę wykroczenia i zapowiedział, że jeśli jeszcze raz się to powtórzy, osoba ta będzie biegła wraz z troszami. Widzowie skwitowali to śmiechem.
— Nie strzelasz, Gurgeh? — spytał Yomonul. Twierdził, że zastrzelił dotychczas trzy zwierzaki. Gurgehowi całe to polowanie wydawało się nieco bezsensowne i rzadko strzelał. I tak pudłował. — Nie robię tego najlepiej — odparł.
— Trzeba ćwiczyć. — Rozradowany marszałek poklepał go po plecach. Wzmocnione serwomechanizmami uderzenie omal nie powaliło Gurgeha.
Yomonul utrzymywał, że zabił jeszcze jedną sztukę. Krzyknął podniecony i kopnął Flere-Imsaho.
— Aportuj!
Drona wzleciał znad podłogi powoli, z godnością.
— Jernau Gurgeh, dłużej tego nie zniosę. Wracam do zamku. Zgadzasz się?
— Oczywiście.
— Dziękuję. Baw się dobrze, snajperze.
Maszyna uniosła się nad ziemię i znikła za rogiem ambony. Prawie cały czas Yomonul miał ją na muszce.
— Pozwolił jej pan tak po prostu odejść? — spytał Gurgeha ze śmiechem.
— Z radością się jej pozbyłem — odparł Gurgeh.
Polowanie przerwano na lunch. Gurgeh jadł posiłek z Yomonułem. Nicosar pogratulował marszałkowi dobrych strzałów. Gdy cesarski palankin zbliżył się do ich stołu, Gurgeh przyklęknął na jedno kolano. Yomonul powiedział, że egzoszkielet ułatwia pewniejsze celowanie. Nicosar stwierdził, że z radością oczekuje momentu, gdy tuż po formalnym zakończeniu Mistrzostw to urządzenie zostanie zdjęte. Nicosar spojrzał na Gurgeha, ale nic więcej nie powiedział. Palankin AG uniósł się, cesarscy gwardziści popychali go wzdłuż rzędu czekających Azadian.
Po posiłku myśliwi powrócili na swe pozycje. Pojawiły się inne zwierzęta łowne i do nich strzelano przez pierwszą część krótkiego popołudnia. Później znowu przyszły trosze. Dotychczas z dwustu tych drapieżników tylko siedem przemierzyło całą zagrodę i skryło się w lesie na drugim końcu wybiegu. Ale i te postrzelono — zginą w pożodze.
Ziemia w drewnianym przewężeniu przed amboną pociemniała od brunatnej krwi. Gurgeh strzelał, gdy zwierzęta galopowały po mokrym wybiegu, ale celował tuż obok ich ciał, patrząc na spłachetek błota przed ich nosem, gdy wyjąc i dysząc, ranne parły naprzód. Polowanie uważał za dość obrzydliwe, musiał jednak przyznać, że ekscytacja Azadian była zaraźliwa. Yomonul z pewnością dobrze się bawił. Apeks nachylił się ku niemu, gdy z lasu wybiegła duża samica trosza z dwojgiem małych. Gurgey, potrzebuje pan więcej praktyki. Nie polujecie u siebie?
Читать дальше