— Widzi pan, panie Gurgeh — przejął pałeczkę Olos — może pan jechać na Echronedal, ale czeka tam pana pewna porażka. Niech pan tam jedzie jako bogaty turysta albo niech się pan tu zabawi jako nasz gość. Nie ma sensu dalej brać udział w rozgrywkach.
— Hmmm — mruknął Gurgeh. Tancerze powoli rozbierali się nawzajem. Niektórzy z nich podczas tańca obejmowali się i dotykali w przesadnie erotyczny sposób. Gurgeh skinął głową. — Zastanowię się nad tym. Jednak chciałbym zwiedzić waszą Planetę Ognia — oznajmił apeksom. Popijał chłodnego drinka i obserwował pełne erotyzmu układy choreograficzne. — Choć z drugiej strony… nie sądzę, bym się zbytnio przykładał.
Hamin wpatrywał się w fajkę. Olos miał minę bardzo poważną. Gurgeh wyciągnął dłonie gestem zrezygnowanej bezsilności.
— Cóż więcej mogę powiedzieć?
— A czy byłby pan skłonny do… współpracy? — spytał Olos.
Gurgeh spojrzał na niego zaintrygowany. Olos postukał palcem w brzeg jego szklanki.
— Żeby wszystko… brzmiało prawdziwie — dokończył miękko. Apeksowie wymienili spojrzenia. Gurgeh czekał na ich posunięcie.
— Zarejestrowane dowody — powiedział Hamin po chwili do swojej fajki. — Film pokazujący, jak pan z niepokojem przygląda się złemu układowi na planszy. Albo wywiad. Możemy to oczywiście zorganizować bez pańskiego udziału, ale z pana pomocą byłoby to łatwiejsze, mniej dla wszystkich stresujące. — Stary apeks ssał fajkę. Olos pił, patrząc przelotnie na romansowe sztuczki trupy tanecznej.
— Chodzi o kłamstwo? Uczestnictwo w budowaniu waszej fałszywej rzeczywistości? — Udał zdziwienie.
— Naszej prawdziwej rzeczywistości, Gurgeh — poprawił go spokojnie Olos. — Wersji oficjalnej, która zyska dowody dokumentalne na swe poparcie… w którą wszyscy uwierzą.
Gurgeh uśmiechnął się szeroko.
— Oczywiście, z radością pomogę. To dla mnie wyzwanie stworzyć niegodziwy wywiad dla publiki. Pomogę ustawić na planszy pozycje tak beznadziejne, że nawet sam z nich nie potrafiłbym się wyplątać. — Wzniósł szklankę. — Przecież w końcu najważniejsza jest gra, prawda?
Hamin parsknął, barki mu się trzęsły.
— Żaden prawdziwy gracz nie mógłby lepiej tego sformułować — rzekł przez zasłonę dymu. Poklepał Gurgeha po ramieniu. — Panie Gurgeh, nawet jeśli pan nie skorzysta z oferowanych w moim domu udogodnień, mam nadzieję, że zostanie pan z nami trochę. Przyjemnie się z panem rozmawia. Zostanie pan?
— Czemu nie? — odparł Gurgeh. Wraz z Haminem wznieśli ku sobie szklanki. Olos śmiał się cicho. Wszyscy trzej obserwowali balet. Teraz tancerze utworzyli skomplikowany kopulacyjny układ w cielesnej łamigłówce, ale cały czas trzymali się rytmu muzyki. Na Gurgehu zrobiło to spore wrażenie.
Został w domu gospodarza piętnaście dni. Ostrożnie rozmawiał ze starym rektorem. Miał wrażenie, że nie poznali się przez to lepiej, ale że więcej teraz wiedzą o swych społeczeństwach.
Haminowi trudno było uwierzyć, że Kultura naprawdę funkcjonuje bez pieniędzy.
— A jeśli chciałbym coś rzeczywiście nierozsądnego? — Co?
— Mieć własną planetę. — Hamin aż krztusił się ze śmiechu.
— Jak może pan mieć planetę? — Gurgeh kręcił głową.
— Ale przypuśćmy, że chciałbym mieć.
— Jeśli znalazłby pan niezamieszkaną planetę, gdzie mógłby pan wylądować, nikomu nie przeszkadzając… to by funkcjonowało. Ale jak powstrzymałby pan innych ludzi, którzy chcieliby tam wylądować?
— Nie mógłbym kupić floty statków wojennych?
— Wszystkie nasze statki są rozumne. Może pan oczywiście mówić statkowi, co ma robić, ale nie sądzę, by to pana daleko zaprowadziło.
— Wasze statki uważają, że są rozumne! — chichotał Hamin.
— Powszechne złudzenie, któremu ulegają również niektórzy z naszych współobywateli.
Obyczaje seksualne Kultury wydały się Haminowi jeszcze bardziej fascynujące. Był zachwycony i równocześnie przerażony tym, że Kultura uważa homoseksualizm, kazirodztwo, zmianę płci, hermafrodytyzm i modyfikacje charakterystyk seksualnych za coś tak naturalnego jak podróż czy nowe uczesanie.
Hamin uważał, że to odbiera różnym działaniom całą radość. Czyżby Kultura niczego nie zabraniała?
Gurgeh wyjaśniał, że wprawdzie nie istnieją pisane prawa, ale również prawie nie ma przestępstw. Czasami zdarzają się najwyżej zbrodnie w afekcie, jak nazwał je Hamin. Zresztą, trudno było dopuścić się przestępstwa i pozostać niewykrytym, gdy wszyscy mieli terminale, ale również nie było powodów do zbrodni.
— A gdy ktoś kogoś zabije?
Gurgeh wzruszył ramionami.
— Wyznacza mu się dronę, który kładzie na nim łapę.
— Ach, to już brzmi bardziej znajomo. Co robi ten drona?
— Idzie wszędzie za człowiekiem i pilnuje, by nigdy więcej tego nie zrobił.
— I to wszystko?
— A czego by pan chciał? To śmierć cywilna, Haminie. Takiego osobnika nie zaprasza się na przyjęcia.
— Ale czy w waszej Kulturze nie można wejść gdzieś bez zaproszenia?
— Pewnie można — poddał się Gurgeh — ale nikt by z taką osobą nie rozmawiał.
Hamin opowiadał o Imperium. Gurgeh doceniał teraz określenie Shohobohauma Za, że Imperium to klejnot, choć oszlifowany chaotycznie, a jego krawędzie cięły podle i przypadkowo. Nietrudno było zrozumieć dziwaczne poglądy Azadian na temat „natury ludzkiej” — takiego terminu używali, gdy musieli usprawiedliwić coś nieludzkiego i nienaturalnego — skoro sami byli otoczeni i wchłonięci przez Imperium Azad, samorodnego potwora, który wykazywał aż tak dziki instynkt samozachowawczy (Gurgeh nie potrafił znaleźć na to celniejszego określenia).
Imperium naprawdę chciało trwać, było jak zwierzę, jak masywne, mocne ciało, pozwalające w swym wnętrzu przetrwać tylko niektórym komórkom czy wirusom, a inne unicestwiało automatycznie i bez zastanowienia. Sam Hamin użył tej analogii, porównując rewolucjonistów do raka. Gurgeh twierdził, że pojedyncze komórki są pojedynczymi komórkami, natomiast zaopatrzony w świadomość zespół setek miliardów komórek — lub posiadające świadomość urządzenie stworzone z układów pikoobwodów — to coś nieporównywalnego. Hamin jednak nie akceptował tych argumentów. To Gurgeh — a nie on — nie dostrzegał istoty rzeczy.
Gurgeh spędzał również czas na spacerach po lesie lub na pływaniu w ciepłym, spokojnym morzu. Leniwy rytm życia domu Hamina wyznaczały posiłki: Gurgeh starannie się do nich przebierał, celebrował potrawy, zagadywał do starych znajomych i nowo przybyłych, gdyż goście cały czas przyjeżdżali i wyjeżdżali; potem odpoczywał, najedzony i oderwany od rzeczywistości, prowadził rozmowy, oglądał pokazy tańców — przeważnie erotycznych — a potem spontaniczny kabaret zmiennych seksualnych aliansów gości, tancerzy, służby i pracowników rezydencji. Gracza kuszono wielokrotnie, ale nigdy nie uległ. Azadiańskie kobiety coraz bardziej mu się podobały, nie tylko fizycznie, wykorzystywał jednak swe gruczoły w negatywny, nawet przewrotny sposób, by zachować cielesną trzeźwość pośród subtelnie manifestowanej orgii.
Kilka dość przyjemnych dni. Pierścienie go nie ukłuły, nikt do niego nie strzelał. Wraz z Flere-Imsaho wrócili bezpiecznie do modułu na dachu Grand Hotelu dwa dni przed planowanym wyjazdem Cesarskiej Floty na Echronedal. Woleliby polecieć modułem, który by znakomicie dał sobie radę z tą podróżą, lecz Służba Kontaktu zabroniła — nie chciano, by admiralicja zobaczyła, jak pojazd nie większy od łodzi ratunkowej potrafi przegonić tutejsze krążowniki; z drugiej strony Cesarstwo nie wydało zgody na to, by obca maszyna transportowana była wewnątrz cesarskiego statku. Gurgeh musiał więc odbyć wyprawę jak wszyscy.
Читать дальше