— Wydaje ci się, że to ty masz kłopoty — powiedział gorzko Flere-Imsaho. — Będą nas cały czas obserwować. Na liniowcu w czasie drogi i potem, gdy dotrzemy do zamku. To oznacza, że całe dnie i noce, aż do końca rozgrywek, muszę tkwić w tym komicznym przebraniu. Dlaczego nie przegrałeś w pierwszej rundzie, jak tego oczekiwano? Moglibyśmy im powiedzieć, gdzie mają sobie wsadzić tę Planetę Ognia i bylibyśmy z powrotem na WPS-ie.
— Zamknij się, maszyno.
Okazało się, że nie musieli wracać do modułu; nie mieli nic do pakowania. Gurgeh stał w małym saloniku, bawiąc się orbitalową bransoletką na przegubie. Uświadomił sobie, że z radością oczekuje zawodów na Echronedal, bardziej niż poprzednich rozgrywek. Nie będzie poddany takiemu napięciu, nie musi się wystawiać na ocenę mediów i strasznej publiczności, mógłby współpracować z Imperium w tworzeniu przekonujących fałszywych informacji, a prawdopodobieństwo następnej opcji fizycznej będzie zredukowane niemal do zera. Czekała go dobra zabawa…
Flere-Imsaho rad był, że człowiek otrząsnął się z wrażenia, jakiego doznał, zajrzawszy za parawan, którym Imperium osłaniało swych gości. Wrócił do swego poprzedniego nastroju. Odprężył się podczas pobytu w posiadłości Hamina. Jednak maszyna dostrzegła w nim niewielką zmianę, coś co wymykało się opisowi, a jednak na pewno istniało.
Nie spotkali się z Shohobohaumem Za. Ambasador wyjechał na wycieczkę „na wieś”, choć nie wiadomo, gdzie to było. Przesyłał pozdrowienia i wiadomość w marain, że jeśli Gurgeh mógłby położyć rękę na jakimś świeżym grifie…
Przed wylotem Gurgeh zapytał moduł o dziewczynę, którą spotkał na wielkim balu przed paru miesiącami. Nie pamiętał jej imienia, ale jeśli moduł mógłby dostarczyć listę kobiet, które przeszły przez pierwszą rundę, rozpoznałby je. Moduł był skonfundowany i Flere-Imsaho kazał im obu porzucić tę sprawę.
Do drugiej rundy nie przeszła żadna kobieta.
Pequil odprowadził ich do portu wahadłowców. Ręka mu się już całkowicie wygoiła. Gurgeh i drona pożegnali moduł, który wzleciał potem na spotkanie z odległym „Czynnikiem Ograniczającym”. Pożegnali również Pequila, który ujął rękę Gurgeha obiema dłońmi. Wreszcie maszyna i człowiek wsiedli do wahadłowca.
Gurgeh obserwował oddalający się Groasnachek. Miasto przechyliło się, gdy został wciśnięty w fotel, cały widok kołysał się i drżał, gdy statek pomknął w mgliste niebo.
Stopniowo wszystkie wzory i kształty wyłoniły się, odsłonięte na chwilę, nim rosnąca odległość, wyziewy miasta, kurz i brud, i zmieniający się kąt wznoszenia wszystko zamazały.
Mimo kompozycyjnego nieporządku, miasto wyglądało przez chwilę spokojnie i regularnie. Odległość sprawiała, że znikał lokalny zamęt, a z pewnej wysokości, gdy wszystko szybko się przesuwało, Groasnachek wyglądał jak wielki, bezrozumny, rozpostarty organizm.
Wszystko układało się na razie dość przeciętnie. Nasz gracz znowu miał szczęście. Chyba zauważyliście, że się zmienił. Ach, ci ludzie!
Zamierzam jednak być konsekwentny. Nie powiedziałem dotychczas, kim jestem, i teraz też nie powiem. Może później.
Może.
Czy tożsamość w ogóle jest ważna? Mam wątpliwości. Określają nas czyny, nie myśli. Liczą się jedynie interakcje (nie ma tu problemu wolnej woli, nie ma niezgodności z wiarą, że określają cię twoje czyny). Co to jest wolna wola? Szansa. Czynnik przypadkowy. Jeśli nie jest się całkowicie przewidywalnym, powoduje to tylko wolna wola. Irytują mnie ludzie, którzy tego nie rozumieją.
Nawet istota ludzka powinna być w stanie zrozumieć, że to oczywiste.
Ważny jest wynik, nie zaś to, jak go osiągnięto — chyba że sam proces dochodzenia do wyniku jest serią wyników. Jakie to ma znaczenie, czy umysł zrobiony jest z wielkich, ośmiornicowatych komórek zwierzęcych pracujących z szybkością dźwięku (w powietrzu!), czy też z połyskującej nanopiany reflektorów i uporządkowanych wzorów holograficznych, działających z prędkością światła? (Nie myślmy nawet o umyśle Umysłu). Każdy z nich jest maszyną, każdy jest organizmem, każdy wypełnia to samo zadanie.
Zwykła materia, przełączanie jednego rodzaju energii w inny.
Przełączniki. Pamięć. Czynnik przypadkowy — czyli szansa — zwany wyborem: po prostu wspólne mianowniki.
Powtarzam: jesteś tym, co zrobiłeś. Dynamiczny (mis)behawioryzm, to moje kredo.
Gurgeh? Jego przełączniki dziwnie funkcjonują. Rozumuje inaczej, działa nietypowo. Jest inną osobą. Widział najgorsze rzeczy, jakie to miasto-maszynka do mięsa może dostarczyć, potraktował to jako sprawę osobistą i zemścił się.
Teraz znów leci w przestrzeni, głowę ma nabitą regułami Azad, jego mózg przyjął wirujący, zmienny wzorzec tego uwodzicielskiego, pochłaniającego zbioru prawideł i możliwości, przystosowuje się do nich. A Gurgeh wieziony jest przez przestrzeń do najbardziej obskurancko symbolicznego sanktuarium — na Echronedal, miejscu stojącej fali ognia. Na Planetę Ognia.
Czy nasz bohater odniesie sukces? Czy może odnieść sukces? I co w zasadzie będzie zwycięstwem?
Jak wiele ten człowiek musi się jeszcze nauczyć? Co zrobi z tą wiedzą? I ważniejsze: co ta wiedza zrobi z nim.
Poczekamy, zobaczymy. Z czasem się to wyjaśni.
Teraz twoja kolej, mistrzu…
Echronedal była oddalona od Ea o dwadzieścia lat świetlnych. W połowie drogi Cesarska Flota opuściła rejon pyłów, uniemożliwiający obserwację głównej galaktyki z systemu Ea i teraz ta olbrzymia wieloramienna spirala rozciągała się na pół nieba niczym milion złapanych w wir klejnotów.
Gurgeh niecierpliwie oczekiwał spotkania z Planetą Ognia. Podróż zdawała się trwać wieki, statek był beznadziejnie zatłoczony. Większość czasu Gurgeh spędzał w swojej kabinie. Inni gracze, urzędnicy i dworscy notable patrzyli na niego z wyraźną niechęcią, więc nie kontaktował się z ludźmi. Wybrał się tylko kilkakrotnie promem na cesarski okręt flagowy, krążownik „Niezwyciężony”, na oficjalne przyjęcia.
Podróż przebiegła bez zakłóceń i po dwunastu dniach statek przybył nad Echronedal — planetę obiegającą żółtego karła w całkiem zwykłym systemie, planetę w zasadzie nadającą się do ludzkiej kolonizacji, jeśli pominąć jedną osobliwość.
Szybko obracające się planety dość często miały równikowe wybrzuszenia; wypukłość na Echronedal nie była zbyt wielka, lecz tworzyła nieprzerwaną wstęgę lądu, leżącego między obszarami zwrotników; pozostałą część globu przykrywały dwa wielkie oceany, zwieńczone na biegunach lodowymi czapami. Odkryto jednak, że po równikowej masie lądu w wiecznym cyklu przemieszcza się fala ognia. Unikalne odkrycie zarówno w historii Kultury, jak i Imperium.
Całkowity obieg równika zajmował pożarowi około pół roku standardowego — pożoga przetaczała się nad lądem, omiatała wybrzeża dwóch oceanów, nacierała niemal prostą linią, zlizywała roślinność, wybujałą na popiołach poprzedniej fali ognia. Cały ekosystem lądu przystosował się ewolucyjnie do tego odwiecznego cyklu. Niektóre rośliny mogły kiełkować tylko w ciepłych jeszcze popiołach, nasiona dostawały bodźca od mijającego żaru; inne rozwijały się tuż przed nadejściem ognia, wybuchały przyśpieszoną wegetacją, po czym dopadały je płomienie, a nasiona na prądach termicznych unosiły się do górnych warstw atmosfery, by znowu opaść już daleko w popioły. Zwierzęta lądowe albo stale się przemieszczały, utrzymując takie same tempo co fala ognia, albo opływały ogień w przybrzeżnym oceanie; inne zakopywały się w norach i jaskiniach lub stosując rozmaite mechanizmy, potrafiły przetrwać w jeziorach i rzekach.
Читать дальше