Dumonia był pod wrażeniem wydarzeń. Siedział i rozmawiał ze mną, podczas gdy Dylan przebywała opodal z trzynastoma sędziami zebranymi tam na rozkaz Laroo. Lubiłem Dumonię, ale nie ufałem mu w najmniejszym stopniu.
— Tak więc ujawniłeś się — zauważył obojętnie. Skinąłem głową. — A dlaczego by nie? I tak znajdowałem się w niepewnej sytuacji. Szczerze mówiąc, skoro ty o tym wiedziałeś, musiałoby się to wydostać na zewnątrz wcześniej czy później. Skrzywił się. — Mam aż tak złą reputację?
— Z tego, co wiem, jesteś dokładnie tym, kim wydajesz się być. Równie dobrze jednak mógłbyś być samym Wagantem Laroo. Któż to może wiedzieć na tym świecie?
Pomysł mój wydał mu się zabawny. — Wiesz, to rzeczywiście nasz największy problem, tutaj, na Cerberze. Istna paranoja. Lęk przed tym, kto tak naprawdę jest kim. To utrzymuje ludzi w posłuszeństwie. A mamy tu przecież najgorszy element — dzięki Konfederacji — i tylko coś takiego pozwala utrzymać spokój i stosunkowo niską przestępczość jak na ten skład społeczny, jaki posiadamy. To i zagrożenie sądem lub śmiercią w przypadku schwytania na gorącym uczynku. Pewnie dlatego tak bardzo mi się tu podoba. Pomyśl o interesach, jakie można robić w moim zawodzie.
Wiele myślałem o Svarcu Dumonii w ciągu ostatnich kilku tygodni. Byłem bardzo ostrożny, wybierając właśnie jego. Człowiek ten miał dwa odmienne oblicza: z jednej strony był całkowicie amoralny, posiadając skłonności kryminalne w najbardziej ogólnym i abstrakcyjnym sensie, z drugiej jednak strony był całkowicie oddany misji pomagania i leczenia swych osobistych pacjentów.
— Pomysł, iż mógłbym być Wagantem Laroo jest tutaj świetnym przykładem — powiedział. — Panuje totalna paranoja w tej dziedzinie. Jednak ja nie jestem Laroo. Nie mógłbym nawet być Laroo z tej prostej przyczyny, że nienawidzę wszelkiej formy rządów. Nienawidzę wszelkich instytucji, od Konfederacji, poprzez rządy cerberyjskie aż do lokalnego towarzystwa medycznego. To wszystko zorganizowane mrowiska. Zaprojektowane w celu zdławienia, wsadzenia w kaftan bezpieczeństwa indywidualnego ducha ludzkiego i dobrze wykonujące to swoje zadanie. Religie nie są lepsze. Dogmaty. Musisz wierzyć w to, musisz wierzyć w tamto. Biegasz w kółko, marnując czas na jakieś niemądre rytuały, zamiast wykonywać pożyteczną pracę. Czy wiesz, że w samym Medlam mamy przedstawicieli stu siedemdziesięciu różnych wyznań? Wszystkich, od Kościoła Katolickiego i Ortodoksyjnego Judaizmu, zważ na problemy z wymianą między płciami, obrzezaniem i całą resztą, do miejscowych kultów dla stukniętych, którzy wierzą, że bogowie śpią wewnątrz Cerbera i obudzą się kiedyś, zabierając nas do miejsca wiecznej szczęśliwości.
— Wynika z tego, iż jesteś anarchistą.
— Chyba tak. Spokojnym anarchistą z klas wyższych, noszącym garnitury na miarę i posiadającym dom na wybrzeżu, do którego latam prywatnym środkiem powietrznym. W tym miejscu właśnie starzy filozofowie popełniali błąd. Anarchia nie jest dla mas. Do diabła, one chcą być prowadzone, w przeciwnym bowiem razie nie tolerowałyby i nie tworzyły tych wszystkich instytucji biurokratycznych, które im mówią, co mają myśleć. To filozofia indywidualistów. Idziesz na kompromisy, a mimo to stajesz się anarchistą, nie przejmującym się człowiekiem z kolektywu. Jedyną rzeczą, którą możesz robić w sensie kolektywnym, to wstrząsnąć nimi od czasu do czasu, dać im rewolucyjnego kopniaka w tyłek. To jednak nigdy nie trwa długo, a stwarza własne dogmaty i własną biurokrację. Ale takie wstrząsy są zdrowe. Kiedy Konfederacja tak się zinstytucjonalizowała, że nawet niewielka rewolta tu czy tam była niemożliwa, dopiero wtedy zaczął się zastój i gnicie.
Zacząłem się orientować, dokąd zmierza. — I sądzisz, że ja jestem takim lokalnym rewolucjonistą?
— Och, prawdopodobnie rozwalą ci głowę, ale może dasz im przedtem kopniaka. W końcu i tak staniesz się tym, co usiłujesz zniszczyć, a nawet jeśli odniesiesz sukces, zjawi się jakiś mądrala i postąpi z tobą na twój sposób. Na dłuższą metę pozwoli to sokom płynąć trochę żwawiej.
Akceptowałem w jakimś sensie jego teorie. Lubiłem Dumonię, choć niekoniecznie wszystko to, co mówił czy w co wierzył. Nie widziałem siebie jako drugiego Laroo i powiedziałem mu to.
— Ależ jesteś taki jak on — zareagował na moje słowa. — Powiedziałeś, że odczuwałeś prawdziwą obawę i prawdziwy lęk, kiedy się z nim spotkałeś. A wiesz dlaczego? Ponieważ patrzyłeś na Laroo i wiedziałeś, że gdzieś głęboko patrzysz na samego siebie. Wiedziałeś, że patrzysz prosto w oczy komuś, czyj umysł pracuje dokładnie tak samo jak twój.
— Nie otaczam czcią władzy.
— Ponieważ nigdy nie posiadałeś takiej władzy i nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, co ona mogłaby z tobą uczynić. Ale ją kochasz. Za każdym razem, kiedy wyzywałeś jakiegoś przeciwnika, jakiś system, cokolwiek, i wygrywałeś, wykorzystywałeś władzę, demonstrując własną przewagę nad tym człowiekiem, nad tym systemem.
— Mam nadzieję, że tak nie było. Mam szczerą nadzieję, iż się mylisz. Ale wiesz, co ci powiem. Jeśli zajdzie ten niewiarygodnie nieprawdopodobny przypadek i zostanę Władcą Cerbera, postaram się widywać cię często po to tylko, by dostać od ciebie kopniaka w tyłek. Co ty na to?
Nie roześmiał się. — Nie zrobisz tego. Nie będzie ci się podobało to, co teraz mówię, lub będziesz wolał w to nie wierzyć i w końcu ci to obrzydnie. Wiem. Bo widzisz, dwadzieścia lat temu odbyłem prawie identyczną rozmowę z Wagantem Laroo.
— Co?!
Pokiwał głową. — Widziałem, jak przychodzili i odchodzili. Pomogłem jemu się zainstalować i pomogę tobie, jeśli potrafię, ale i tak niesie nie zmieni.
— Jak to się dzieje, że pozostajesz przy życiu, doktorze?
Uśmiechnął się. — Taki mały prywatny sekrecik. Pamiętaj jednak, że każdy, kto rządzi teraz tym miejscem, był kiedyś moim pacjentem.
— Nie wyłączając mnie — mruknąłem, bardziej do siebie niż do niego. Uświadomiłem sobie nagle, że tutaj, w tym gabinecie, przebywał najbardziej inteligentny i najbardziej pokrętny człowiek tej planety… i co zaskakujące, człowiek nie budzący lęku, przynajmniej na razie. Dumonia mógł zostać Władcą, kiedy by tylko zechciał, ale po prostu nie chciał. Rządzenie było niezgodne z jego religią.
— Proponuję przejść do spraw bardziej aktualnych — powiedziałem, czując się coraz bardziej nieswojo. — Powiedziałeś, że jeśli Dylan przestanie obowiązywać werdykt, będziesz w stanie wyleczyć ją całkowicie. Co wobec tego należy zrobić?
Przybrał teraz ton całkowicie profesjonalny. — Szczerze mówiąc, najlepiej byłoby zostawić sprawy samym sobie. I najbezpieczniej. Jest już z nią teraz nieco lepiej. Wie, kim jest, i zupełnie dobrze rozumie, co jej dolega. Powróciła większa część jej osobowości i odzyskała także wiarę w siebie. Pozostaje jeszcze ten blok psychiczny, który jej każe obawiać się utraty ciebie. Jeśli nie teraz, to kiedyś w przyszłości. Nie poprzez jakiś wypadek, co zresztą jest możliwe, to byłaby w stanie zaakceptować, jak sądzę. Przez pięć lat obserwowała przecież, jak giną jej przyjaciele i współpracownicy. Jednak, cóż, chodzi o utratę twojego serca, że się tak wyrażę. Istnieje tylko jeden sposób, by ją przekonać, że lęk ten jest bezpodstawny, ale zawiera on wielką dozę ryzyka dla was obojga.
— Gram teraz o wszystko, doktorze — powiedziałem. — Cóż znaczy teraz jedno ryzyko więcej?
Zastanowił się. — W porządku. Słyszałeś o cerberyjskiej schizofrenii? A przy okazji, nazwa nie jest zbyt trafna, jako że nie mamy to do czynienia ani ze schizofrenią, ani z typowymi symptomami tej dolegliwości.
Читать дальше