— Tylko ta bariera oddziela nas od prosiaczków — mruknął Ender.
— Generuje pole elektryczne, które pobudza wszystkie czułe na ból nerwy, jakie znajdą się w jego zasięgu — wyjaśniła Jane. — Wystarczy jej dotknąć, żeby zwariować z bólu. Masz wrażenie, że ktoś odcina ci palce pilnikiem.
— Miła perspektywa. Jesteśmy tu w obozie koncentracyjnym? Czy w zoo?
— Zależy, jak na to spojrzeć. To ludzka strona ogrodzenia połączona jest z całym wszechświatem, a strona prosiaczków zatrzaśnięta na ich rodzinnej planecie.
— Różnica polega na tym, że nie wiedzą, co tracą.
— Wiem — stwierdziła Jane. — To najbardziej czarująca cecha ludzi. Uważają, że wszystkie istoty niższe umierają z zazdrości, bo nie miały szczęścia urodzić się jako homo sapiens. Za ogrodzeniem wznosiło się wzgórze, na którego szczycie rosły pierwsze drzewa lasu.
— Ksenolodzy nigdy nie zapuszczali się zbyt głęboko na tereny prosiaczków. Grupa, z którą się kontaktują, żyje mniej więcej kilometr od skraju lasu. Prosiaczki mieszkają w drewnianej chacie, wszyscy mężczyźni razem. Nic nie wiadomo o innych osiedlach. Satelity potwierdziły tylko, że w każdym takim lesie żyje mniej więcej maksymalna liczba osobników, jaka może się wyżywić w ramach kultury łowiecko-zbierackiej.
— Polują?
— Głównie zbierają.
— Gdzie zginęli Libo i Pipo?
Jane rozjaśniła obszar trawiastego gruntu na zboczu. W pobliżu rosło wielkie, samotne drzewo, a niedaleko dwa inne, trochę mniejsze.
— Te drzewa — zdziwił się Ender. — Nie pamiętam, by stały tak blisko na hologramach, które widziałem na Trondheimie.
— Minęły dwadzieścia dwa lata. To wielkie drzewo zasadzili w zwłokach buntownika imieniem Korzeniak, zabitego jeszcze przed śmiercią Pipa. Dwa następne to późniejsze egzekucje.
— Chciałbym wiedzieć, czemu sadzą drzewa dla prosiaczków, a nie robią tego dla ludzi.
— Drzewa są święte — oświadczyła Jane. — Pipo zanotował, że wiele z nich ma imiona. Libo wysunął teorię, że mogą to być imiona zabitych.
— A dla ludzi zwyczajnie nie ma miejsca w tym kulcie drzew. Owszem, to możliwe. Ale przekonałem się, że mity i rytuały nie biorą się znikąd. Zawsze mają swoje przyczyny, zwykle powiązane z przetrwaniem społeczności.
— Andrew Wiggin, antropolog?
— Właściwym obiektem ludzkich badań jest człowiek.
— Więc idź, zbadaj paru ludzi, Ender. Na przykład rodzinę Novinhy. Przy okazji, do sieci komputerowej wprowadzono oficjalny zakaz informowania cię, gdzie kto mieszka. Ender uśmiechnął się kpiąco.
— Więc Bosquinha nie jest tak przyjaźnie nastawiona, jak mogłoby się wydawać.
— Jeśli będziesz musiał pytać, gdzie mieszkają pewni ludzie, będą wiedzieli, dokąd idziesz. A jeśli nie zechcą, byś tam trafił, to nikt nie będzie wiedział, gdzie mieszkają.
— Możesz skasować to ograniczenie?
— Już to zrobiłam.
W pobliżu linii ogrodzenia, za wzgórzem obserwatorium, migotało światełko. Był to punkt tak izolowany, jak było to możliwe w Milagre. Niewiele domów zbudowano w miejscach, skąd przez cały czas widać było ogrodzenie. Ender nie potrafił odgadnąć, czy Novinha wybrała to położenie, by znajdować się bliżej prosiaczków, czy dalej od sąsiadów. A może wybór należał do Marcao?
Najbliższa dzielnica nazywała się Vila Atras, a dalej, wzdłuż nabrzeża, ciągnęła się dzielnica As Fabricas. Jak wskazywała nazwa, składały się na nią głównie niewielkie zakłady, przerabiające metale i tworzywa sztuczne oraz produkujące żywność i materiały na użytek Milagre. Miła, zwarta, samowystarczalna ekonomia. A Novinha zdecydowała się żyć z dala od wszystkiego, niewidoczna dla ludzi. Ender był pewien, że to ona wybrała miejsce zamieszkania. Czyż nie tak przedstawiał się wzorzec jej życia? Nigdy nie należała do społeczności Milagre. Nieprzypadkowo wszystkie trzy wezwania pochodziły od niej i jej dzieci. Samo przywołanie Mówcy było wyzwaniem, oznaką, że nie należą do szczerych katolików Lusitanii.
— Mimo wszystko — stwierdził Ender — muszę kogoś poprosić, żeby mnie tam zaprowadził. Nie mogę im pokazać, że nie zdołają ukryć przede mną informacji. Mapa zniknęła, a nad terminalem pojawiła się twarz Jane. Nie zadbała o dostosowanie rozmiarów do projektora terminala, więc głowa była wielokrotnie większa do ludzkiej, co wywierało dość silne wrażenie. A symulacja była dokładna w każdym szczególe, łącznie z porami skóry.
— Prawdę mówiąc, Andrew, to przede mną nie mogą niczego ukryć. Ender westchnął.
— Masz w tym osobisty interes, Jane.
— Wiem — mrugnęła. — Ale ty nie masz.
— Chcesz powiedzieć, że mi nie ufasz?
— Ociekasz bezstronnością i poczuciem sprawiedliwości. Ja jednak mam w sobie dość człowieczeństwa, by się domagać specjalnego traktowania.
— Czy obiecasz mi pewien drobiazg?
— Co tylko zechcesz, mój korpuskularny przyjacielu.
— Kiedy postanowisz coś przede mną zataić, czy przynajmniej powiesz, że mi nie powiesz?
— To zbyt głębokie dla twojej biednej staruszki. Jej głos był karykaturą przesadnej kobiecości.
— Nic nie jest dla ciebie zbyt głębokie, Jane. Zrób nam obojgu przysługę. Nie utrudniaj mi pracy.
— Mam się czymś zająć, kiedy pójdziesz do domu rodziny Ribeirów?
— Tak. Sprawdź, czym odróżniają się Ribeirowie od reszty mieszkańców Lusitanii. I wyszukaj ślady wszelkich konfliktów między nimi a tutejszymi władzami.
— Słucham i jestem posłuszny — Jane zmieniła się w dżina i zaczęła znikać.
— Ty mnie tu ściągnęłaś, Jane. Czemu chcesz mnie zniechęcić?
— Nie chcę. I nie próbuję.
— Odczuwam w tym mieście niedostatek przyjaciół.
— Mógłbyś mi powierzyć własne życie.
— To nie o własne życie się martwię.
Na praca było pełno dzieciaków. Większość popisywała się demonstrując, jak długo potrafią utrzymać w powietrzu piłkę przy użyciu jedynie nóg i głowy. Dwójkę dzieci pochłaniał jednak dość okrutny pojedynek. Chłopiec z całej siły kopał piłkę w stronę dziewczynki, stojącej niecałe trzy metry od niego. Ta siała prosto i bez drgnienia przyjmowała najsilniejsze nawet uderzenia. Potem ona kopała, a chłopiec usiłował się nie poruszyć. Mała dziewczynka łapała i przynosiła piłkę, gdy ta odbijała się od ofiary.
Ender próbował pytać kilku chłopców, czy nie wiedzą, gdzie stoi dom rodziny Ribeirów. Odpowiadali jedynie wzruszeniem ramion. Kiedy nalegał, zaczęli się wycofywać i wkrótce plac opustoszał niemal zupełnie. Ender zastanawiał się, co biskup naopowiadał im o Mówcach.
Tylko pojedynek trwał nadal. Teraz, kiedy praca nie była tak zatłoczona, Ender zauważył, że bierze w nim udział jeszcze jeden, mniej więcej dwunastoletni chłopak. Od tyłu niczym się nie wyróżniał, lecz gdy Ender przeszedł bliżej środka placu, zauważył coś niezwykłego w jego twarzy. Chwilę trwało, zanim zrozumiał: chłopiec miał sztuczne oczy. Oba lśniły metalicznie, wiedział jednak, jak funkcjonują. Tylko jedno z nich mogło widzieć, rejestrowało za to cztery niezależne skany wizyjne, po czym rozdzielało sygnały i przesyłało do mózgu rzeczywisty, przestrzenny obraz. Drugie oko mieściło źródło zasilania, sterownik komputerowy i złącze zewnętrzne. Chłopak mógł, jeśli zechciał, nagrywać sekwencje obrazów do niewielkiej pamięci optycznej, chyba nie więcej, niż trylion bitów. Pojedynkowicze wykorzystywali go jako sędziego; w razie sporu potrafił odtworzyć całą scenę w zwolnionym tempie i stwierdzić, co się działo.
Читать дальше