Jane wzięła książkę i poprzez lata świetlne przeniosła ansiblem do Stu Światów. Wraz z nią zaniosła tekst Przymierza i rejestrację Olhada składania podpisów i przejścia Człowieka do pełnego światła. Umieściła je tu i tam, w dziesięciu miejscach na każdej z planet, u ludzi, którzy mogli je przeczytać i zrozumieć. Kopie wysyłano z komputera do komputera; zanim Gwiezdny Kongres się zorientował, książka rozeszła się zbyt szeroko, by można ją było ukryć.
Zamiast tego spróbowali zdyskredytować wszystko jako fałszerstwo. Fotografie były prymitywną symulacją. Analiza tekstu wykazała, że autorem książki nie mógł być człowiek, który napisał dwie poprzednie. Zapis dostępu do ansibla ujawnił, że informacja nie może pochodzić z Lusitanii, gdzie nie ma ansibla. Część ludzi uwierzyła. Większość się nie przejęła. Wielu, którzy przeczytali Życie Człowieka, mimo to nie potrafiło uznać w prosiaczkach ramenów.
Niektórzy to potrafili, przeczytali pochodzące sprzed kilku miesięcy oskarżenia Demostenesa i zaczęli nazywać flotę lecącą już ku Lusitanii „Drugim Ksenocydem”. Było to bardzo brzydkie określenie. Na Stu Światach nie wystarczyłoby więzień, by pomieścić wszystkich, którzy go używali. Gwiezdny Kongres sądził, że wojna zacznie się, gdy za czterdzieści lat ich statki osiągną Lusitanię. Tymczasem wojna zaczęła się już, teraz. I miała być gwałtowna. Wielu ludzi uwierzyło w słowa Mówcy Umarłych; wielu było gotowych uznać w prosiaczkach ramenów, a tych, którzy dążyli do ich śmierci, uważać za morderców. Wtedy, pewnego jesiennego dnia, Ender wyjął starannie zawinięty kokon. On, Novinha, Olhado, Quim i Ela przemknęli nad kilometrami capim, aż dotarli do wzgórza niedaleko rzeki. Posadzone niedawno stokrotki kwitły jak oszalałe; zima będzie tutaj łagodna, a królowa kopca bezpieczna od Descolady.
Ender delikatnie przeniósł królową kopca na brzeg, do komory, którą przygotowali z Olhadem. W pobliżu ułożyli świeżo zabitą cabrę.
Potem Olhado zawiózł ich z powrotem. Ender szlochał, czując potężną, niemożliwą do opanowania ekstazę, jaką przesyłała do jego umysłu królowa kopca; zbyt wielką czuła radość, by ludzkie serce mogło ją wytrzymać. Novinha obejmowała go, Quim modlił się cicho, a Ela nuciła skoczną piosenkę, dawno temu śpiewaną na wzgórzach Minas Gerais, wśród caipiras i mineiros dawnej Brazylii. To był dobry dzień i dobre miejsce. O takim Ender nie mógł nawet marzyć w sterylnych korytarzach Szkoły Bojowej, kiedy był mały i walczył o życie.
— Mogę już chyba umrzeć — oznajmił. — Praca mojego życia dobiegła końca.
— Moja także — powiedziała Novinha. — Ale oznacza to chyba, że powinniśmy zacząć żyć.
Za nimi, w chłodnym, wilgotnym powietrzu płytkiej jaskini obok rzeki, silne kleszcze rozerwały kokon i na zewnątrz wyśliznęło się słabe, szkieletowe ciało. Skrzydła rozsunęły się stopniowo i wyschły na słońcu. Z trudem dotarła do wody, by wchłonąć w wysuszony tułów energię i wilgoć. Ugryzła kawałek mięsa cabry. Jajeczka w ciele krzyczały, by je uwolnić. Złożyła pierwszy tuzin w martwym zwierzęciu. Potem zjadła najbliższe stokrotki, próbując wczuwać się w zmiany, zachodzące w organizmie, nareszcie wracającym do życia. Światło słońca na grzbiecie, wiatr w skrzydłach, chłodna woda pod stopami, rozgrzane jajeczka dojrzewające w mięsie cabry: to życie, na które tak długo czekała. Do dzisiaj nie była pewna, czy zamiast ostatnią, będzie kiedyś pierwszą ze swego plemienia.