Zaabsorbowany własnymi wyjaśnieniami, nie zauważył mężczyzny, który podszedł po cichu i stanął za nim. Dopiero na widok cienia podskoczył jak oparzony.
— Jack!
— Przepraszam. Nie zamierzałem się podkradać.
— To Sharon Valida. Jack Halliburton.
Wyciągnęła rękę.
— Spotkaliśmy się przelotnie. Pracuję w Pacific Commercial Bank.
— I ma pani dobrą pamięć do twarzy.
Szczególnie do twojej, pomyślała.
— Hot doga? — zaproponował Russell.
— Dzięki, idę do hotelu. Zauważyłem, że tu siedzisz, i przyszedłem zapytać, czy moglibyśmy się spotkać jutro rano trochę wcześniej, przed… tą całą hecą.
— Znaczy, koło ósmej?
— Może być. Zostawię wiadomość dla Jan. — Skinął głową uzurpatorce.
— Do widzenia, panno Valida. Do jutra, Russell.
— Zawsze się tak ubiera? — zapytała, gdy się oddalił. Jack miał na sobie biały płócienny garnitur, panamski kapelusz i samoańską koszulę.
— Owszem, o ile nie pracuje w laboratorium. Jest spóźniony o jakiś wiek.
— Kilku innych bogatych gości, którzy przychodzą do banku, też się tak ubiera. Mój szef nazywa ich postaciami w stylu Somerseta Maughama. To jakiś aktor?
— Chyba pisarz. — Zjadł ostatniego kęsa i wstał. — Gotowa do następnego?
— Niech się jeszcze trochę podpiecze. Ale piwem nie pogardzę.
— Świetny pomysł. — Russ wyjął dwa heinekeny i otworzył.
Sharon dopiła wino i wzięła z jego ręki piwo.
— Za niedzielne pijaństwo. — Stuknęli się butelkami. — Mówiłeś coś o pokazywaniu Newtonowi hologramu.
— Tak. Przyszło mi do głowy, że to coś może wcale nie pochodzić z innej planety, lecz z ziemskiej przyszłości.
— Serio? Myślałam, że można się poruszać tylko w jednym kierunku.
— Wiesz coś o tym?
— Widziałam taką rzecz na sześcianie. Akcelerator cząstek.
— Mhm. Udało im się przesunąć cząstkę o ułamek sekundy w przyszłość. Co absolutnie zgadza się z teorią względności.
— Ale nie da się wyekspediować cząstki w przeszłość?
— Właśnie. Nie chodzi tylko o względność, lecz także o przyczynowość, zdrowy rozsądek. Przyczyna i skutek przestają mieć sens.
— Ale ty myślisz…
— Wiem, że to brzmi jak: „Skoro wydarzyła się jedna niemożliwa rzecz, to teraz już wszystko może się zdarzyć”, ale w pewien przewrotny sposób ma to sens. Wysłali ten niezniszczalny obiekt o milion lat w przeszłość i umieścili go w miejscu, w którym nikt nie mógł go dosięgnąć. Potem poszli go wykopać i…
— I nie było go tam! — Pokiwała gwałtownie głową. — Więc wysłali tego robota, żeby się dowiedział, co się stało.
— Nie robota — rzekł. — Kogo jak kogo, ale nie robota.
— Znałeś ją?
Zawahał się.
— Dość dobrze. A przynajmniej tak mi się zdawało. Jak na robota była wyjątkowo ludzka. Albo transludzka. Postludzka.
— Coś, co wyewoluowało z ludzi?
— Bingo. To bynajmniej nie musi potrwać milion lat. Obecnie tylko prawo i obyczaje, a nie nauka, bronią nas przed sterowaniem własną ewolucją.
Zamyśliła się. Jej wspomnienia sięgały tak daleko w przeszłość, że zawsze uważała się za przybysza z bardzo dawnych czasów. W gruncie rzeczy mogła jednak pochodzić z przyszłości i zatracić pamięć tamtej podróży.
Wiedziała, że sposobem na uniknięcie paradoksu przyczynowo-skutkowego mogłaby być niemożność zabrania jakichkolwiek informacji przez podróżnika cofającego się w czasie. Nigdy nie pomyślała o zastosowaniu tej zasady do wyjaśnienia własnej amnezji sprzed wieków, które spędziła jako żarłacz biały. Być może wysłano ją w przeszłość jako pozbawioną pamięci istotę, która nie potrzebowała wspomnień, by przeżyć i ewoluować.
— Rozmawiałeś o tym z Jackiem?
— Z Jackiem? Nie. On jest zwolennikiem hipotezy Obcych z innej planety. Zwłaszcza od czasów Rae, naszej „kosmitki”.
— Ale ty tego nie kupujesz.
— Cóż… Przypuszczam, że hipotezę pozaziemskiego pochodzenia można lepiej uzasadnić naukowo, a przynajmniej logicznie. Ale jeśli tak było, dlaczego po prostu się nie ujawniła i nie powiedziała: „Zaprowadźcie mnie do swego przywódcy”?
— Może się bała.
— Na pewno nie mnie.
— A Jacka? — Uzurpatorka uśmiechnęła się. — Przypuszczam, że nie byłaby jedyna.
— Czasami można się go przestraszyć — Russell wstał, by przewrócić hot dogi. — Podsmażmy je z drugiej strony.
Milczała, gdy obracał mięso i bułki. Kiedy uniósł głowę, Sharon wpatrywała się w morze, z dziwnym, zamyślonym wyrazem twarzy.
— Sharon?
Ani przez chwilę nie przestała manipulować jedynkami i zerami. Na udawanie człowieka poświęcała jedynie niewielką część swej inteligencji, więc podczas wykonywania codziennych zajęć w banku albo prowadzenia życia towarzyskiego, nawet tego oscylującego wokół Russa, większość jej jestestwa pływała w binarnym morzu informacji.
Sama wiadomość nadal nie była jasna, ale uzurpatorkę nagle olśniło, CZYM ona jest.
To była pieśń w jej rodzinnym języku. W języku zapomnianym przed milionem lat.
— Sharon? Nic ci nie jest?
— Ojej! Przepraszam. — Przetarła twarz obiema rękoma. — Czasem mi się to zdarza.
Russ usiadł na ławce, nie za blisko, i dotknął dłoni dziewczyny.
— Chodzi o twoich rodziców? — Odpowiedziała dwoma krótkimi skinieniami głowy. — Moi też zmarli razem, w każdym razie w tym samym tygodniu. Byłem trochę starszy od ciebie, ale i tak bardzo mnie to zraniło. Poczułem się samotny.
Oczy jej zwilgotniały. Otarła je.
— Masz rację. Tak właśnie się czuję.
Jesteś wspaniałym człowiekiem, pomyślała, ale nie masz pojęcia, czym naprawdę jest samotność.
Miał ochotę wziąć ją w ramiona, ale powstrzymał się.
— Odwiozę cię do domu.
— Nie, już przeszło. — Obdarzyła go promiennym uśmiechem. — Pora na następnego hot doga. — Zajrzała do pustej butelki. — Może po piwie robię się sentymentalna. Powinnam wypić jeszcze jedno.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. — Otworzył dwa i podał jej butelkę. — Bądźmy sentymentalni.
Pieśń. Pieśń o domu.
— Już odpowiednio podsmażone?
Dotknął lekko jednego z hot dogów.
— Idealnie.
Kiedy jedli i rozmawiali, celowo o nieistotnych sprawach, uzurpatorka snuła plany na resztę dnia i na najbliższą noc. Szczególnie na noc. Russella czekała mała niespodzianka.
Jutro niemal na pewno zamierzali ogłosić, że artefakt odpowiedział na ich wiadomość, i być może ujawnić binarną sekwencję, by kilka milionów innych osób także mogło się zacząć nad nią głowić.
Ale nic by im z tego nie przyszło. To byłoby tak, jakby ktoś, kto nie ma pojęcia, czym jest alfabet Braille’a, przesuwał palcami po napisanej nim, w dodatku w obcym języku, linijce. Zakodowana wiadomość — zakodowana nie w obawie przed odczytaniem, ale mimo to nieodczytywalna.
Tak czy inaczej, do wtorku na wyspę napłynie mnóstwo ludzi z zewnątrz. Dziennikarze, którzy mają dość szczęścia, by znajdować się w Samoa Amerykańskim, wylądują tu w poniedziałkowe południe. Następnego dnia poranny samolot przywiezie mnóstwo kolejnych z Ameryki, w czwartek — z Azji i Europy. Przez całą dobę będzie obowiązywała wzmożona kontrola.
To znaczyło, że trzeba zadziałać przed jutrzejszym porankiem.
— Nie chcę być natrętny — rzekł Russell — ale może masz dziś wolny wieczór? Jeśli nie znajdę wymówki, Jack będzie mnie w nieskończoność trzymał w Aggie’s.
Читать дальше