Gdy nadszedł właściwy moment, wywołała w sobie entuzjastyczny orgazm, a zaraz potem on miał desperacki, niecierpliwy wytrysk. Wyśliznęła się i przechyliła w swoją stronę, a on uniósł się i objął ją od tyłu.
Po chwili nieco ją zaskoczył.
— Rae?
Powoli obróciła się w jego ramionach, ukazując swoją nową twarz — dawną twarz.
Wpatrywał się w nią, a ona przesunęła palcem po grzbiecie jego nosa.
— Miłość przychodzi i miłość odchodzi — zacytowała.
— Masz… masz nową rękę — wybąkał głupio. — Ale w środku jesteś taka sama.
Uświadomiła sobie, że od dziewięćdziesięciu lat, ilekroć była kobietą, miała osobowość pielęgniarki Deborah.
Obmacał rękoma jej twarz, po czym opuścił dłoń na tatuaż.
— Ale oprócz twarzy…
— Nadal jestem Sharon. Zmiana ciała trwa dłużej i jest bolesna.
— Kim… czym… — Nie przestawał jej pieścić. — Czym ty jesteś?
— „Kim” jest łatwiejsze. Sharon, Rae i kilkuset innymi osobami na przestrzeni ostatniego stulecia, dodając do tego kilka zwierząt i przedmiotów. Znacznie trudniej odpowiedzieć na „czym”.
— Inna planeta?
— Nawet tego nie wiem. Twoja hipoteza, że przybywam z przyszłości, nie pasuje do moich wspomnień. Sprzed 1931 roku pamiętam mgliste strzępy. Myślę, że właśnie wtedy po raz pierwszy przybrałam ludzki kształt.
— A czym byłaś wcześniej?
— Różnymi stworzeniami. Zawsze żyłam w morzu — jako żarłacz biały, orka, cokolwiek, co znajdowało się na szczycie lokalnego łańcucha pokarmowego. Wygląda na to, że mam całkiem silny instynkt przetrwania… Być może byłam tam od czasu przybycia artefaktu, może to on mnie przywiózł. Z przyszłości, z innej gwiazdy, innego wymiaru. Czuję nieodparte przyciąganie z jego strony.
Russell pokiwał wolno głową.
— Więc uwiodłaś mnie w nadziei, że…
Pocałowała go w policzek.
— Co wcale nie oznacza, że cię nie kocham — szepnęła. — Można kogoś kochać, a jednocześnie go wykorzystywać.
Milczał przez długą chwilę. Potem odgarnął z jej czoła kosmyk włosów i uśmiechnął się.
— Wydajesz się taka kobieca. Jako Rae, jako Sharon, a teraz jako ktoś pośredni.
— Wolę być kobietą. Ale podczas drugiej wojny światowej byłam żołnierzem piechoty morskiej, a później żonglerem w cyrku. W latach 70. w męskiej postaci ukończyłam astronomię na Harvardzie, na kilka lat przed Jan. Oceniałam jej prace na zajęciach z atmosfer Słońca i gwiazd. Jaki ten świat mały…
— Czy kiedykolwiek przed projektem spotkałaś Jacka lub mnie?
— Nie. O tobie oczywiście słyszałam, po tym, jak podniosłeś Titanica. Byłam biologiem morskim.
— I służyłaś w piechocie morskiej. — Pokręcił głową, nie mogąc tego ogarnąć. — A teraz?
Wydęła wargi.
— Teraz naleję nam po kieliszku wina. — Russell chciał się podnieść, ale położyła mu rękę na ramieniu. — Wiem, gdzie jest.
Przeszła do kuchenki, czując na sobie jego wzrok. Wiedziała, jak wygląda w blasku świecy.
— Chciałam mieć więcej czasu. Chciałam, żebyś pokochał mnie jako Sharon.
— Byłaś na dobrej drodze.
W ciemnościach napełniła kryształowy kieliszek czerwonym winem. Gdyby Russell widział teraz jej twarz, przestraszyłby się: miała tęczówki wielkości dwudziestopięciocentówek.
— Ale pomyślałam, że muszę przyspieszyć bieg spraw. Z powodu jutra.
— Wiesz, co się jutro wydarzy?
— Nietrudno było zgadnąć. Przecież jako Rae — dowiedziałam się o odpowiedzi artefaktu. Postanowiliście to ogłosić. Pewnie po to, by mnie wywabić z ukrycia. — Podała mu kieliszek.
Wziął go, ale nie zaczął pić.
— Również po to, by kilka milionów innych osób mogło się pogłowić nad sekwencją. Większe komputery. — Dopiero teraz pociągnął łyk, po czym oddał jej kieliszek. — Dlaczego po prostu się nie ujawniłaś? W ciągu nanosekundy stałabyś się częścią projektu i chronilibyśmy cię przed… — Wykonał gwałtowny ruch głowy mający mówić: „ludźmi, którzy cię postrzelili”.
— Gdybyście mogli. — Wierzchem palców pogłaskała zarost na jego policzku. — Znam ludzką naturę, kochanie — Być może lepiej niż ty sam. Jestem outsiderem, który ma za sobą niemal wiek obserwacji.
— Znasz miłość.
— Zaznałam jej kilka razy. Znam też ksenofobię. Byłam Murzynem, Azjatą i Latynosem w Stanach Zjednoczonych w czasach, gdy biali mogli takiemu zrobić, co im się żywnie podobało, i mówić do niego, cokolwiek przyszło im do głowy. Byłam białym więźniem podczas Bataańskiego Marszu Śmierci. To była potężna lekcja: czuć, jak cię nienawidzą i boją się ciebie tylko dlatego, że jesteś inny. — Pociągnęła łyk i postawiła kieliszek na stoliku obok lampki. — A na tej planecie nie ma nikogo, kto byłby bardziej „inny” niż ja.
Po raz pierwszy powiedziała coś, co nie było prawdą — nie mogła jednak wiedzieć, że w pobliżu kręci się ktoś jeszcze bardziej odmienny.
— Udało mi się częściowo rozszyfrować wiadomość — kontynuowała. — Nie jako algorytm Drake’a i z pewnością nie jako tłumaczenie słowne. To wygląda na coś w rodzaju pieśni i sądzę, że jest zaadresowane do mnie. Chcę tam iść i odpowiedzieć.
— Dziś?
— To musi być dziś. Dlatego przyspieszyłam bieg spraw.
Russell podniósł się powoli.
— Sądzę, że strażnik wpuściłby cię ze mną. Ale co potem? Najprawdopodobniej nic by się nie wydarzyło. I co wtedy? Przyłączyłabyś się do zespołu? Jako nasza zakładowa Marsjanka?
— Jasne. Ale tylko ty, Jack i Jan wiedzielibyście, że nie jestem słodką Sharon z Hawajów, która sypia z szefem.
Pogłaskał ją po plecach.
— Dziś wartę ma albo Simon, albo Theodore. Obaj rozpoznają Rae. Możesz się zmienić w Jan, przybrać jej twarz?
— Prościzna. W pięć minut. — Wstała.
Dotknął jej biodra.
— Zaczekaj. Mogę popatrzeć?
Odwróciła się.
— Nikt nigdy nie widział, jak to robię. — Russell skinął głową. — W porządku. — Usiadła twarzą do niego.
Mrugnęła, po czym rozległ się cichy odgłos miażdżenia. Kości policzkowe stały się bardziej wyraziste i przesunęły się bliżej nosa. Zniknął dołek w brodzie, a ona sama uległa wydłużeniu. Zmarszczki i zagłębienia powstałe pod wpływem uśmiechu pogłębiły się, a skóra pod oczyma stała się nieco obwisła. Oczy z jasnoniebieskich przeszły w brązowe. Włosy urosły do ramion i posiwiały, a następnie rozłożyły się i uczesały we „francuza”.
— Jak ty to robisz? Włosy… to przecież nie jest żywa tkanka!
— Nie mam pojęcia, jak to wszystko robię. — Wstała i rozłożyła ręce. Skóra jej pięknego ciała pomarszczyła się i stała trupio biała, po czym przeszła w jednoczęściowy nylonowy kombinezon. Skóra dłoni wyhodowała zmarszczki i plamy starcze.
Potarł nylon na jej ramieniu, chwytając go między kciuk a palec wskazujący.
— Umiesz robić syntetyki.
— Metale, wszystko. W latach 60. przez tydzień byłam telewizorem w motelu. Pouczające doświadczenie.
— Transmutacja pierwiastków?
Uśmiechnęła się na widok jego miny.
— Wiem. Mam całkiem świeży doktorat z astrofizyki. Najdziwaczniejsze fizyczne hipotezy nie są w stanie tego wyjaśnić… Myślę, że jedynym ograniczeniem jest masa. Jeśli przeobrażam się w osobę lub rzecz znacznie cięższą czy lżejszą, muszę nabierać ciała lub je tracić. Pewnie nie chciałbyś patrzeć, jak wcinam baranią nogę. Albo wielki słownik.
— To dlatego mogłaś stracić rękę i dalej funkcjonować?
Читать дальше