— Od jak dawna jesteś Jackiem Halliburtonem? To ty napisałeś…
— Pomiary i obliczenia batysferyczne? Nie. Ale oczywiście je czytałem. Przejąłem tożsamość Halliburtona w 2015 roku, bo wydal mi się logicznym kandydatem do „odkrycia” artefaktu i wynajęcia ciebie do wydobycia go.
— Zabiłeś go?
— A co miałem z nim zrobić, adoptować? Pewnego wieczoru wypłynęliśmy razem żaglówką. Złamałem mu kark i posłałem jego ciało na dno z kotwicą. Ciesz się, że to nie byłeś ty. Bo mogłeś być.
— W każdym wcieleniu jesteś naukowcem? — zapytała kobieta.
— Rzadko. Zwykle bywam żołnierzem. Mówiłaś, że brałaś udział w Bataańskim Marszu Śmierci? Po czyjej stronie?
— Stanów Zjednoczonych.
— To musiało być… zabawne. Ja wybrałbym Japonię.
— Postanowiłeś zabić Halliburtona — odezwał się Russell — tak po prostu?
— Nie, nie „po prostu”. — W głosie kameleona pobrzmiewało coś na kształt furii. — Nie, żeby to było trudne, ale wcześniej musiałem go dokładnie przestudiować. — Wycelował palcem w Russella. — Masz zamiar mnie zaatakować. Wyczuwam w twoim pocie noradrenalinę. Nie rób tego. Mógłbym cię zabić jak muchę.
— Ale w końcu i tak będziesz musiał to zrobić — zauważył Russell. — Z nią też. Żeby ochronić swoją tajemnicę.
— Nie wyciągaj pochopnych wniosków, Russ. Mam ciekawsze opcje niż zabicie was. — Obrócił się do uzurpatorki. — Bataan był straszny. Musisz lubić ból.
— Nie, ale potrafię go wyciszyć. Czasem musimy go znosić, by wiedzieć, jak to jest być człowiekiem.
— Niby po co? To tak, jakby człowiek chciał się dowiedzieć, jak to jest być rzepą.
— Bynajmniej.
Pokręcił głową.
— Lubisz ich. Wydaje ci się, że kochasz tego tutaj. To tak, jakbyś kochała rzepę.
— A ty nigdy nikogo nie lubiłeś? Nie kochałeś? Od epoki kamiennej?
W mgnieniu oka kameleon przeobraził się w barczystego zbira, całego w szramach i tatuażach, i schwycił Russella za nadgarstek.
— Mówiłem ci — warknął gardłowo — nie rób tego.
Russell upuścił długopis, który trzymał jak sztylet.
— Nie waż się go tknąć!
Ponownie zmienił się w Halliburtona, chudego siedemdziesięciolatka, ale nadal trzymał rękę Russa w żelaznym uścisku.
— Jak byś mi przeszkodziła?
Kciukiem i palcem wskazującym ścisnęła skraj stołu i przekręciła go. Długi, postrzępiony kawałek drewna ułamał się z trzaskiem przypominającym wystrzał z karabinu, po czym zapiszczał, gdy kobieta pociągnęła go i oderwała. Trzymając fragment w ręku, wyciągnęła go ku kameleonowi jak ofiarę.
— Mogłabym ci go wepchnąć w dupę i odłamać.
Puścił Russella i pochylił się do przodu.
— To poważna propozycja? Mogłoby mi się to spodobać. Ostatnim razem, w czasach krucjat, było całkiem fajnie, chociaż musiałem udawać, że zdycham razem z innymi.
Łagodnie wyjął jej z ręki długi kawałek grubego drewna i wpuścił go sobie do gardła niczym połykacz mieczy. Zamknął usta, odkaszlnął i wzruszył ramionami.
— Chcesz mi zagrozić czymś bardziej poważnym?
Pokręciła wolno głową.
— Nie wiem, dlaczego mielibyśmy być przeciwnikami. Powinniśmy się od siebie uczyć.
— Ja się uczę. Ty mogłabyś. — Wskazał artefakt za jej plecami. — Co miałaś na myśli, mówiąc „pieśń”? Myślisz, że potrafisz się z nim porozumieć za pomocą głosu?
— Wibracji akustycznych. Ty robiłeś to swoim solenoidem.
— W takim razie spróbujmy. Rozśpiewaj swoje małe serduszko.
Wstała powoli i cofała się w stronę artefaktu, nie spuszczając z oka kameleona i Russella.
— Jeśli go tkniesz…
— Nawet mi to nie przyszło do głowy. Zaczynaj.
Gdy znalazła się przy artefakcie, wyciągnęła rękę i dotknęła jego lustrzanej powierzchni, po czym wzdrygnęła się, jakby poraził ją prąd.
— Co to było? — zapytał Russell.
Pokręciła głową i zaczęła wydawać tryle. Był to nieziemski dźwięk, którego nie wydobyłby z siebie żaden człowiek: szybkie niczym ogień z karabinu maszynowego dźwięki o równej wysokości, przerywane pauzami głośniowymi.
Zamilkła po czterdziestu pięciu sekundach. Cała trójka wpatrywała się w artefakt, ale nic widocznego się nie wydarzyło.
Kameleon wstał i w milczeniu podszedł do kobiety. Russell poszedł w jego ślady.
— Wygląda na to, że nie zadziałało.
— Poczułam coś. Daj mu czas.
— Czasu mamy co niemiara. Bez obaw. — Kameleon wyciągnął rękę i roztargnionym gestem pogłaskał uzurpatorkę po ramieniu, po czym łagodnie ujął ją za nadgarstek.
— Ręka już całkiem zdrowa?
Przekrzywiła głowę.
— Jasne.
— Szkoda. — Z całej siły pociągnął w dół. Staw barkowy wydał przeraźliwy trzask i ręka oderwała się od ciała. Chwilę później druga uniosła się i uderzyła go w brodę z taką silą, że żuchwa wyskoczyła się z zawiasu i zwisała luźno.
Kameleon zatoczył się i odrzucił rękę, po czym obiema dłońmi wcisnął sobie żuchwę na miejsce.
— Co ty wyprawiasz? — zapytała kobieta. Tryskająca z jej ramienia krew zakrzepła.
Chwilę potrwało, nim szczęka wskoczyła na swoje miejsce.
— Robię to, dla czego żyłem przez tysiące lat.
— Dlaczego?
— Na planecie może żyć tylko jedno z nas.
— Nie należę do twojej rasy.
— Ale jesteś…
Russell wskoczył mu na plecy i ścisnął łokciami za gardło. Kameleon zrzucił go jak lalkę wprost na ciężką podstawę lasera.
— Moim jedynym rywalem w tym miejscu jesteś ty. To nic osobistego. Po prostu musisz umrzeć.
Podeszła do leżącego nieruchomo Russa.
— To stało się osobiste, kiedy go zraniłeś. A poza tym ja nie mogę umrzeć.
— Wierzę, że potrafię doprowadzić cię do stanu równoznacznego ze śmiercią. Muszę jedynie rozedrzeć cię na kawałki i postarać się, by pozostały osobno. Na wieki.
Znalazła tętno na szyi Russella, po czym stanęła pomiędzy nim a potworem.
— Mogłabym zrobić to samo tobie.
— Wątpię. Masz tylko jedną rękę. Nie zdążysz wyhodować sobie drugiej. I nie wyjdziesz stąd, żeby zyskać na czasie.
Popatrzyła na ściany.
— Mylisz się. Mogłabym w ciągu kilku sekund znaleźć się po drugiej stronie tej ściany i wskoczyć do morza. A nie sądzę, żebyś chciał się ze mną mierzyć w wodzie. Nawet jeśli mam tylko jedną rękę. — Jeśli to zrobisz, zabiję go. Decyzja należy do ciebie. Kobieta zawahała się. Jack nie mógł pozostawić Russa przy życiu, niezależnie od tego, co stałoby się z nią.
— Nie krępuj się — podjudzał ją kameleon. — Nie będę nawet próbował cię zatrzymać. I tak wrócisz, a ja tymczasem będę go powolutku zabijał. Niełatwo się z nim pracowało.
Spróbowała innej taktyki.
— Nie rozumiem cię. Jesteś jak naukowiec, który przez całe życie czegoś szukał, ale gdy już to znajduje, chce to zniszczyć, nim się czegokolwiek dowie.
— Dowiedziałem się dość, nim wyszłaś z sypialni, by przyjść tutaj. Poza tym nie jestem naukowcem w większym stopniu niż ty kobietą. — Nagle spojrzał w lewo. — No, no. Niezłe.
Oderwana ręka przeobrażała się w broń. Paznokcie stały się długimi, metalowymi szponami, a nad dwoma kłykciami uformowały się oczy. Wyrosłe z boków nibynóżki zmieniały się w pajęcze nogi.
Kameleon ponownie obrócił wzrok ku uzurpatorce.
— Pozwól, że ci pokażę, jak wyglądałem, gdy zaczynałem cię szukać. — Po tych słowach skrócił się o ponad stopę i spotężniał tak, że szorty i koszulka pękły. Całe ciało pokryło się czarnymi włosami, a twarz przybrała prymitywne rysy neandertalczyka. Zdarł z siebie strzępy ubrania, ukazując masywne mięśnie i wielkie, nabrzmiałe genitalia.
Читать дальше