— Tak. Bolało, bo utratę spowodowało obce ciało, i to z zaskoczenia. Gdybym musiała pozbyć się ręki, by stracić na wadze, zabrałoby mi to kilka minut i wyglądało bardzo dziwacznie, ale odbyłoby się bezboleśnie.
Odchylił się do tyłu i pokręcił głową, nie przestając się gapić.
— Jest was więcej?
— Nie wiem. Nigdy nie spotkałam nikogo innego. Potrafię stać się więcej niż jedną jednostką: gdybyś mi dał godzinę, mogłabym podzielić swoje ciało między troje dzieci. Ale osobowość, inteligencja, także zostaje wtedy rozdzielona i staje się słabsza. Swego czasu przeobraziłam się w ławicę ryb. Każdy pojedynczy osobnik był głupi jak cep.
— Więc nie reprodukowałaś się w ten sposób. Przez podział, jak ameba.
— Szczerze mówiąc, mam chyba jakiś instynkt, który mnie przed tym powstrzymuje. Kiedy jestem podzielona, czuję niepokój i chcę jak najszybciej stać się całością… Czasem się zastanawiam, jak to robią tam, skąd pochodzę. Może w ogóle się nie reprodukują. Po co nieśmiertelni mieliby to robić?
— Ale nie możesz mieć pewności, że jesteś nieśmiertelna, prawda?
— Nie, dopóki nie przeżyję kolapsu wszechświata. Ale wiele przeszłam i zawsze wracałam do zdrowia. — Wstała, wzięła świeczkę i podeszła do lustra w szafce, by się przyjrzeć swojemu nowemu wizerunkowi. — Idziemy? — zapytała głosem Jan.
— Za minutkę. Niektórzy z nas muszą się ubrać.
Znajdowali się zaledwie o dziesięć minut od terenu projektu. Po drodze pozdrowili kilka osób rozkoszujących się nocnym powietrzem albo siedzących na gankach, prawdopodobnie dając im pretekst do plotek: ludzie od dawna podejrzewali, że Russella i Jan coś łączy.
Dyżur w wartowni miał Theodore, potężny, pogodny Samoańczyk chińskiego pochodzenia.
— Denerwują się państwo przed jutrem?
— Wiesz o naszych planach? — zapytał go Russell.
— Wiem tylko, że szykuje się coś ważnego. Simon mi powiedział.
— Pewnie w Pago Pago też już wiedzą — rzekła uzurpatorka.
— On mówił, że to tajemnica.
— Mam nadzieję, że nadal nią jest — mruknął Russell. — Idziemy do artefaktu.
— OK. — Strażnik nacisnął jakiś przycisk. — Droga wolna.
Minęli recepcję i przeszli pogrążonym we śnie korytarzem do drzwi przeciwwybuchowych, pokrytych tabliczkami ostrzegawczymi. Russ odblokował je odciskiem palca. Ciężkie wrota westchnęły i rozsunęły się.
W przedsionku znajdowały się dwie skomplikowane konsole. Russell zasiadł przy większej i wklepał kilka linijek.
— OK… Wyłączyłem kamery pod pretekstem konserwacji. Będą mieli problem z wytłumaczeniem tego.
— Zerknę na to, gdy będziemy wychodzić — rzekła uzurpatorka. — Myślę, że sobie z tym poradzę.
— Na komputerach też się znasz?
— Studiowałam na MIT. Miałam mnóstwo czasu na studiowanie tego i owego. — Otworzyła szafkę. — Wkładamy kombinezony?
— Nie musimy. Nie prowadzą teraz żadnych nanooperacji. — Położył dłoń na drugich drzwiach. — Otwórz — powiedział cicho, miarowo, a drzwi bezszelestnie odsunęły się w głąb framugi. Po drugiej stronie znajdowały się kolejne, identyczne, bez panelu identyfikacyjnego.
— Zamknij — powiedział Russell, gdy znaleźli się w środku.
Drzwi zamknęły się za nimi, ale te z przodu nadal się nie otwierały.
— W śluzie znajdują się dwie osoby — rzekło pomieszczenie. — Potrzebny wzorzec mowy tej, która nie jest Russellem Suttonem.
— Jestem Jan — powiedziała uzurpatorka. — Otwórz.
Drzwi otworzyły się. Weszli do długiego korytarza, łączącego pomieszczenie, w którym znajdował się artefakt, z budynkiem głównym. Gdy drzwi zamykały się bezdźwięcznie, zamrugały fluorescencyjne światła. Pozbawione okien metalowe ściany pełne były przeróżnych napisów, rysunków i komiksów wykonanych za pomocą magnesów do lodówek; galaktyka magnetycznych słów zbiła się w skupiska poezji, nie zawsze obscenicznej.
Jedna, długa na kilka metrów płyta zawierała 31 433 jedynki i zera, cierpliwie wypisane czarnym markerem.
Ostatnie, prowadzące do samego artefaktu drzwi przeciwwybuchowe, grube jak w skarbcu bankowym, były uchylone. Gdy Russ i uzurpatorka przeszli przez nie, zespół reflektorów nad obiektem włączył się trzaskiem. Z ulgą ujrzeli artefakt leżący na swoich filarach, wielki laser, dwa bezużyteczne mikroskopy w pozycjach horyzontalnych, szereg urządzeń komunikacyjnych — i mężczyznę stojącego z założonymi rękami.
Kameleona.
— Jack? — zapytał Russ.
Apia i nie tylko
Coś, co było Jackiem, skinęło głową.
— Wejdźcie, proszę. — Pstryknął sygnalizatorem na podczerwień i masywne drzwi zamknęły się z łoskotem.
— Strażnik nie powiedział…
— Bo go o to prosiłem.
— Więc spodziewałeś się nas? — Russell położył rękę na ramieniu uzurpatorki.
— Hm, tak. W pewnym sensie spodziewałem się was od dawna — rzekł, patrząc na uzurpatorkę. — Jan. Sharon. Rae. Naprawdę byłaś kiedyś odbiornikiem telewizyjnym?
Oboje wpatrywali się w niego, oszołomieni.
— Zainstalowałem mikrokamerę w twojej sypialni, gdy tylko wyprowadziłeś się do fale, Russell. Często miewałem z tego zabawę, ale nigdy tyle co dziś.
Russ dwukrotnie otwierał usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Uzurpatorka skrzyżowała ręce.
— W takim razie wiesz, kim jestem.
— Właściwie nie. — Wyciągnął dłonie wierzchem do góry i w ciągu sekundy stał się repliką Russella, nadal mającą na sobie koszulkę i szorty Jacka.
— Jezu! — jęknął Russell.
— Niezłe — przyznała uzurpatorka.
— Ty tego nie potrafisz, prawda? Widziałem. Sama zmiana twarzy zajęła ci parę minut. Ale ty ćwiczysz to dopiero od wieku.
— A ty?
— Od epoki kamiennej, zdaje się. Ale odkąd pamiętam, zawsze było to natychmiastowe. — Ponownie zmienił się w Jacka i podszedł do niej.
— Wiesz, skąd pochodzimy? — zapytała.
— Nie sądzę, by istniało coś takiego jak „my”, moja droga. Ja nie potrafię się zmienić w telewizor ani w żarłacza białego. Ani nawet w kobietę. Mogę wyglądać jak dowolny mężczyzna, ale na tym koniec. Jesteśmy dwoma odrębnymi gatunkami.
— Ale możemy pochodzić z tej samej planety. Albo z tych samych czasów.
— Albo z tego samego wymiaru. Cokolwiek. — Stał przed samym jej nosem i lustrował ją wzrokiem. — Od tysięcy lat szukam kogoś takiego jak ty.
— Więc ten projekt — rzeki Russell — był tylko przynętą, która miała przyciągnąć…
— I tak, i nie. Artefakt jest prawdziwy. — Osobnik o wyglądzie Jacka nie zdejmował wzroku z uzurpatorki. — Odkryłem go na wiele lat przed wypadkiem łodzi podwodnej.
— Który wcale nie był wypadkiem — zrozumiała uzurpatorka.
— Bingo. Kontradmirał z tajnymi rozkazami może wiele dokonać bez wiedzy załogi. Podprowadziłem łódź w pobliże artefaktu, po czym zdetonowałem ładunek, który ją zatopił.
— Ze stu dwudziestu jeden ludźmi? — rzekł Russell.
Jack spojrzał na niego z rozbawieniem.
— Jak sądzisz, ile potrzeba czasu, by stu dwudziestu jeden ludzi zmarło z głodu na tej planecie?
— To nie ma nic do…
— Nieco ponad cztery minuty. Jeśli masz ochotę się popłakać, to idź i nakarm kogoś. — Wskazał gestem stół roboczy. — Usiądźmy.
Podeszli do stołu. Jack usiadł i nalał kawy z termosu do styropianowego kubka.
— Napijecie się?
Uzurpatorka wzięta kubek, ale nie uniosła go do ust. Russell usiadł nerwowo.
Читать дальше